Hello!
Tak jak na Avengers: Wojna bez granic / Koniec gry zbierało się od dłuższego czasu, tak i to, co dostaliśmy w nowym Doktorze zapowiadało się od pewnego czasu. Tyle, że nie do końca na poziomie wydarzeń a na poziomie traumy i tego, że bohaterowie powinni korzystać z usług profesjonalistów w zakresie psychologii i psychiatrii. (Dalej zdradzam fabułę filmu! szczególnie od 4 akapitu).
Aby była jasność - nie widziałam ani WandaVision, ani What if... . O ile mogę przeżyć chodzenie na kolejne filmy, aby zrozumieć następstwa w świecie Marvela, tak szantażowanie widza serialami, które - jak ktoś się uprze, to obejrzy - tak nie do końca są jeszcze dostępne w Polsce (i pewnie w innych krajach), jest jednak trochę słabe. Od spoilerów nie dało się jednak uciec, poza tym sprawdziłam sobie trochę informacji i mam wrażenie, że raczej nie umknęło mi nic istotnego.
Muszę też napisać, że nie lubię horrorów - ten film z założenia ma być horrorem. Ale wystarczy mieć odrobinę wyczucia, kiedy zamknąć oczy i można go spokojnie przeżyć i nawet jump scary nie były aż takie okropne. Jest tam trochę paskudztw, ale bez szaleństw. Pozostając w tym klimacie, muszę podzielić się moim pierwszym ogólnym spostrzeżeniem, które wyniosłam z tego filmu - jest on momentami nieintencjonalnie zabawny. Oczywiste momenty marvelowej zabawności są, cóż, oczywiste, ale jest w tym filmie tak wiele scenek, które mam wrażenie, wcale nie miały być zabawne - a wychodzą śmieszne, że momentami miałam spory problem z odbiorem tonu tego filmu. Jest też kilka decyzji montażowych w tym filmie, które sprawiały wrażenie... amatorskich i dodawały wątpliwości do pytania, na ile traktować ten obraz poważnie.
Druga rzeczą, która jest dla mnie odrobinę nie do zrozumienia, jest potraktowanie nowej postaci - Americi Chavez - jak przedmiotu w całej tej opowieści. Dziewczyna powinna była w tym filmie przejść dość prostą drogę od "nie potrafię kontrolować mocy" do "potrafię kontrolować moc" i wcale tego nie robi. To znaczy robi, ale odbywa się to w jednym przemówieniu Stranga. Criminally underdeveloped character. Pisząc recenzję, wróciłam jeszcze do zapowiedzi tego filmu i w nich prawie Americi nie ma. Ale to nie usprawiedliwia tego, jak została potraktowana w filmie, bo jest jego ważną częścią i zasługuje na bycie bohaterką a nie gimmickiem do otwierania portali.
Nasz tytułowy bohater musi przejść swoją drogę - która zasadniczo polega na pogodzeniu się ze skutkami własnych decyzji. Przy czym o ile ścieżka kończąca się tym, że w końcu ukłonił się Wongowi zgodnie z protokołem całkiem mi się podobała, o tyle wątek miłości Stephena do Christine jest męczący i wręcz nieco oderwany od filmu.
I mamy Wandę, która jest postacią tragiczną i która zdecydowanie potrzebowała innej pomocy. Tu zachodzi kolejny zgrzyt. Rozumiem, że konwencja horroru pasuje do mrocznych mocy, które ma Szkarłatna Wiedźma, jednocześnie Wanda to postać (prawie; a może nawet bardziej) jak Niobe z greckiej mitologii.
Jak widać ton tego filmu bardzo mi zgrzyta. Przyjrzymy się scenie, gdy dwóch Doktorów walczy nutami. Czy uważam, że to superkreatywna scena i świetny pomysł? Tak. Czy jednocześnie uważam, że dwóch czarodziejów walczących symfoniami bardziej pasowałoby do na przykład Strażników Galaktyki? Oczywiście. Może to jest to miejsce, w którymi mi coś umknęło, i ma to więcej sensu w kontekście, niż mi się wydaje. Ale jakoś wątpię. Podobało mi się za to, że najwyraźniej dźwięk pianina, na które wpadł Strange, obudził Wonga - który prawie spadł z urwiska.
Poza tym liczyłam, że podróży pomiędzy światami będzie zdecydowanie więcej, ale jeśli jest jedna rzecz, w której widz utwierdzany jest przez cały film to, to że podróżowanie pomiędzy uniwersami jest trudne i niebezpieczne. Inną odrobinę dziwną rzeczą związaną z tym filmem jest to, że jego pierwsza część jest bardzo dynamiczna - aż byłam zdziwiona, jak szybko rzeczy wychodzą na jaw i ogólnie się dzieją - ale później to jednak gdzieś znika.
Gdy siedziałam w kinie byłam naprawdę zainteresowana tym, co widziałam na ekranie, chciałam dowiedzieć się, co stanie się z bohaterami, jak rozwiążą się sytuacje i w czasie ogladania naprawdę mi się podobał. Po wyjściu z kina ogarnęła mnie jednak fala rozczarowania i tego, że ten film ma mnóstwo niewykorzystanego potencjału, który najwyraźniej został poświęcony na rzecz CGI. (Jedyną rzeczą, która podobała mi się w tym filmie na 100% jest fakt, że był w nim Patrick Steward, czyli Profesor X z X-Menów).
Doktor Strange w multiwersum obłędu to film, który świetnie się ogląda, trzeba tylko pamiętać, aby za wiele o nim po seansie nie myśleć.
Pozdrawiam, M
Nie czuję potrzeby oglądania tego filmu.
OdpowiedzUsuńMam poczucie, że to był troszkę rozczarowujący film... Nie wszystkie wątki mnie usatysfakcjonowały, a miałam ogromne nadzieje, że to wyjdzie serio dobrze :( WandaVision mimo wszystko Ci polecam obejrzeć w przyszłości. Bardzo fajny serial
OdpowiedzUsuńA ja chciałabym obejrzeć ten film. Mnie on ciekawi. ;)
OdpowiedzUsuńPlanuję obejrzeć ten film - chociażby dlatego, że bardzo lubię aktora, który wciela się w Doktora Strange'a.
OdpowiedzUsuńZawsze jestem na bakier z filmami i bardzo rzadko coś oglądam :)
OdpowiedzUsuńDla mnie też profesor X to najlepsza część tego filmu!
OdpowiedzUsuń