Hello!
Koncept postaci Sherlocka Holmesa oraz ogólnie detektywi to bohaterowie, którzy od lat nieustannie mnie ciekawią. Dlatego, gdy przeczytałam, że drama My Roommate is a Detective to taki chiński Sherlock Holmes wiedziałam, że muszę na nią zerknąć. I nie żałuję, że to zrobiłam.
Uprzedzając, tak powiązania z Sherlockiem są i twórcy nie kryją kim się inspirowali, ale jednocześnie to archetyp genialnego detektywa, charaktery i doświadczenia życiowe bohaterów są inne. I jeszcze jedno uprzedzenie - wiem, że wiele osób zakładało, że osobą, której współlokatorem jest detektyw, jest inspektor Chusheng (archetyp Lestrade'a). Nie, detektyw jest współlokatorem dziennikarki i córki mafioza.
Kochamy samoświadome dramy, które przełamują czwartą ścianę.
Jaki ten serial jest piękny i przyjemny wizualnie (i nie mam wcale na myśli urody aktora grającego, a może trochę mam, na pewno mam na myśli stroje, w których chodził on i ogólnie wszystkie stylizacje bohaterów). Zaczynając od budynków, poprzez ich wnętrza, aż do budowania kadrów razem z postaciami oraz światła - czyste piękno. Retro i stylistyka Szanghaju lat 20. XX wieku, a przynajmniej czas akcji jest tak ustanowiony. Czy stylistyka jest poprawna historycznie - nie mam pojęcia. Oraz czy ogólnie (albo na ile) podawane w serialu wydarzenia historyczne są faktyczne.
W tym serialu nawet prosektorium było eleganckie. Plus przez jakiś czas nie dawało mi spokoju poczucie, że widziałam już postać podobną do Lu - po kilku odcinkach uświadomiłam sobie, że jest podobny do wcielenia Doctora Who granego przez Matta Smitha.
W serialu zestawienie tych kadrów jest dokładnie zaplanowane jako oczekiwania kontra rzeczywistość i na dodatek gra z tym, że Lu jest wzorowany na Sherlocku Holmesie.
Podtrzymuję wszystko, co napisałam o tym, jak ładnie ten serial wygląda, ale im dłużej się go ogląda, tym bardziej ma się poczucie teatru telewizji - wszystko piękne, ale widać, że ustawione.
Najgorsze w początkowych odcinkach są sugestie, że Lu Yao (czyli nasz główny bohater) i dziennikarka mogliby się kiedykolwiek polubić. Mówię temu stanowcze nie. Youning jest nie tylko jedną z najbardziej irytujących bohaterek serialowych wszech czasów, ale jest także zwyczajnie głupia (nie w znaczeniu głupiutka jak podlotek, zwyczajnie durna i niemyśląca o konsekwencjach swoich działań), teoretycznie sprawdza się jako źródło wiedzy dla bohaterów, ale jednocześnie poziom jej "dziennikarstwa" kojarzył mi się z Freddy Lounds z serialu Hannibal, tylko na sterydach. Najgorsze w tej postaci jest to że do tych dwóch cech, dołącza jeszcze fakt, że dziewczyna jest złośliwa i się panoszy oraz ma niesamowicie wpływowego i bogatego ojca (i udaje, że wcale nie korzysta z przywilejów, które jej to daje). Nie wiem, jak osoba, która wymyślała tę postać mogła zakładać, że widzowie ją polubią i że będą chcieli, aby Lou ją polubił.
Kochamy więcej samoświadomych dram, które wiedzą, że mają irytującą bohaterkę.
A potem sobie uświadomiłam, że jak nic dziewczyna ma jakąś tajemnicę, traumę (po 2 odcinkach przyszło mi do głowy, że wychowywała się bez matki i dlatego powinno nam być jej szkoda), która sprawi, że zrozumiemy jej zachowanie. Czy M umie przewidywać przyszłość czy to po prostu kwestia kliszy? W 5 odcinku wyjaśnia się czemu powinniśmy z nią empatyzować. Czy to działa? Absolutnie nie. Na widza. Lu Yao rozumie ją po tym wszystkim trochę bardziej, bo bohaterowie dzielą podobne doświadczenia. Widzowi Youning przestaje przeszkadzać koło 28 odcinka, gdy już nie ma się za bardzo wyboru i trzeba ją akceptować.
Jest to pewna zbrodnia na estetyce, że Chusheng nosił mundur tylko w kilku pierwszych odcinkach.
Co do spraw, które nasi bohaterowie rozwiązują - często są pokazywane jako nadprzyrodzone, magiczne i horrorowate, a Lu udowadnia, że wcale nie. Nie ma jednak w odcinkach ogromnego napięcia i zwrotów akcji, sprawy są takie sobie (chyba że to kwestia tego, ile zna się kryminałów). Zamiast tego wiele spraw okazuje się ostatecznie bardzo smutnych czy wręcz tragicznych. Poza tym jednak nawet jeśli sprawy są tylko takie sobie, to odcinki mijają niesamowicie szybko. Być może po części jest to zasługa tego, że odcinek ≠ sprawa. I nie wiem, czy nie było to frustrujące dla osób, które serial oglądały na bieżąco, ale dla mnie to świetne rozwiązanie, bo każda zagadka dostawała tyle czasu, ile potrzebowała.
Poza sprawami kryminalnymi powracającym motywem w serialu są Anglicy, którzy służą za naczelnego złego tego serialu. Nie znam się na historii Szanghaju, ale bardzo ciekawe było obserwowanie na drugim planie tej walki o wpływy, o to żeby szanghajczycy przypadkiem nie mieli jej za wiele. A do tego także gangi czy mafie w mieście musiały jeszcze dogadywać się między sobą i dopiero z Anglikami. Jeszcze innym elementem było to, że Anglicy uważali Lu Yao z jego zdolnościami (oraz rodzinnymi koneksjami) za niebezpiecznego dla swoich interesów i robili wiele, aby Lu Yao Szanghaj opuścił.
Uroczym i miłym dla mego serca dodatkiem do serialu były nawiązania i wstawki, najczęściej w dialogach. Na przykład serial wspomina o miłości Marii Skłodowskiej-Curie i Piotra Curie, nawiązuje do Picassa, Lu Yao zachwyca się wydaniem Wieczorów medańskich, a w pewnym momencie prosi Chushenga o żelazko z Niemiec, bo polskie mu się nie sprawdzało. Czy Polska w latach 20. eksportowała żelazka?
To jest cudowna i idealna drama do oglądania po dwa odcinki dziennie, tylko że ma 36 odcinków, co rozkłada oglądanie na ponad dwa tygodnie i w tym czasie widz zdąży przywiązać się do bohaterów bardziej niżby przypuszczał. Bardzo dawno nie było mi tak zwyczajnie smutno, że nie mam kolejnego odcinka serialu do włączenia. Nie miałabym nic przeciwko drugiemu sezonowi (i spokojnie można go zrobić) a jednocześnie a drama ma tak konkretne, sensowne i spajające zakończenie, że może szkoda byłoby je ruszać. Ale smutno mi nadal.
LOVE, M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3