sobota, 10 czerwca 2023

Nudnawo - Avatar: Istota wody

 Hello!

W końcu - bo dodali go na Disney+ - udało mi się obejrzeć film Avatar: Istota wody. Ciekawostka - miałam kupione bilety do kina na ten film, ale akurat tuż przed moim seansem zepsuł się projektor, obsługa kina chciała (nie wiem jak) zmieścić widzów na sali wielkości 1/4 dużej sali i zrezygnowałyśmy z mamą z seansu. A jak być może pamiętacie z grudnia, byłam całkiem zainteresowana premierą tego filmu.  

Tekst: Avatar: Istota wody na niebieskim, udającym wodę, tle

Założenia filmu są dość proste - Jake Sully i Neytiri mają gromadkę dzieci (2 synów, córeczkę oraz adoptowaną córkę Kiri, której matką jest Grace), ale jak ludzie zaczynają panoszyć się w kosmosie, to nie przestają, więc wracają na Pandorę - w tym paskudny pułkownik, któremu dano ciało avatara (i kilku paskudnym postaciom razem z nim). Jake i pułkownik gnany zemstą, bawią się w kotka i myszkę, Jake postanawia więc ewakuować rodzinę daleko do wioski na wyspie innego klanu Metkayina.  

Fabuła filmu Avatar: Istota wody momentami urąga inteligencji widza, jest wręcz boleśnie prosta i na dodatek często pozbawiona emocji. Mam wrażenie, że głównie dlatego, że rola Neytiri jest żenująco mała, a jednocześnie na niej spoczywał największy emocjonalny ciężar w dwóch najważniejszych momentach filmu - niestety nie widzimy jej za dużo pomiędzy nimi i to wielka strata. Ogólnie film wymyśla sobie ładne i zazwyczaj nawet zgrabne preteksty, aby pchać fabułę do przodu, ale tylko tyle. Trochę rodzinnych sporów, trochę bicia, trochę rodzinnych sporów prowadzących do bicia się, trochę z kamerą wśród oceanów, więcej rodzinnych dramatów, bardziej okrutne walki. Avatar: Istota wody jest nudnawy (po dwóch godzinach naprawdę cieszyłam się, że jednak z seansu kinowego nic nie wyszło), ale najgorsze jest to, że im bliżej końca tym bardziej męczący. I gdy już człowiek myśli, że się domknie - to on trwa dalej. 

Inną rzeczą jest to, że - oczywiście - w filmie wielką rolę odgrywa rodzina. I mamy 2 nastolatków, 1 nastolatkę i jedno dziecko i ojca żołnierza/wojownika. Jake nie za bardzo sprawdza się w roli ojca - szczególnie dla drugiego syna i nawet Neytiri mówi mu to wprost. Jednocześnie jednak ja sama nie mam cierpliwości do wątków, gdy nastolatkowie robią głupie rzeczy, których wyraźnie nie powinni robić, a potem się dziwią, że dorośli są źli. A w tym filmie Lo'ak robi i naprawdę głupie i nieodpowiedzialne rzeczy oraz rzeczy, który nie powinien robić, ale moralnie ma rację je robiąc i nie wychodzi z tego nic złego oraz jednak dobre rzeczy, które źle się kończą. Pełna skala. 

Drugą ciekawą postacią w tym filmie jest Kiri, która posiada nadzwyczajną więź z Eywą - a tym samym całą naturą. Na razie jednak trudno jeszcze napisać o niej coś więcej. Kiri postrzegana bywa (a na pewno jest przez morski lud, bo nie wiadomo jak w rodzinnej wiosce Neytiri, gdyż na dobrą sprawę nie widzimy za dużo życia codziennego naszych bohaterów) jako najdziwniejsza z rodzeństwa, bo nie dość, że ma jak oni 5 palców i pochodzi od człowieka, to właśnie jeszcze zanurza się w odczuwaniu Eywy. Także najbardziej z rodzeństwa trzyma się z "Pająkiem" - chłopcem urodzonym i wychowanym na Pandorze, synem złego pułkownika. Gdy o tym piszę, to widzę wyraźnie klucz do tego, aby poznać, którzy bohaterowie tak naprawdę byli ważni w tym filmie - ci którzy dostali jakiś obiekt uczuciowych zainteresowań. Jak pisałam Kiri i Pająk mogą się mieć ku sobie, a Lo'ak i córka wodza morskiej wioski Tsireya mają się ku sobie na pewno. 

Tak jak fabuła tego filmu jest prosta, tak jego przesłanie i jakakolwiek metafizyka (jeśli spróbujemy się jej tam doszukiwać) są boleśnie łopatologiczne. Jego subtelność oscyluje gdzieś pomiędzy zgrzytaniem zębów z powodu tego, jak bardzo jest wprost a zastanawianiem się, czy nie byłoby taniej zrobić dokument o wielorybach (i innych tematach) zamiast wykorzystywać technologie komputerowe. Ale może ludziom trzeba tak wprost i młotkiem wtłaczać do głowy obrazy rozrywkowego okrucieństwa, aby coś zrozumieli. W każdym razie ważne jest to, że wody klan żyje w wielkiej harmonii z morskimi stworzeniami i jest bardzo pacyfistycznie nastawiony.

Wizualnie... trudno powiedzieć. Początkowo ten film wyglądał jak gra komputerowa i dłuższy czas nie mogłam się pozbyć tego wrażenia. Potem - gdy już bohaterowie dotarli nad wodę i zaczęli ją eksplorować - doszłam do wniosku, że leśna część Pandory wyglądała dużo bardziej ponuro niż w pierwszym filmie. Woda tak wygląda super, ale wciąż, gdybym chciała popatrzeć na ładne obrazki, włączyłabym pierwszy film, bo latanie robiło jednak większe wrażenie niż pływanie. 

Pod pewnymi względami Istota wody to bardziej Avatar 2.0 niż Avatar 2. Jasne mamy nowe pokolenie bohaterów (i w sumie to nawet chciałabym, aby pozbyto się w kolejnych częściach balastu, jakim jest postać Jake'a, ale z tego, co czytałam, nie zapowiada się na to, a Lo'ak i Kiri mają ogromy potencjał), ale wiele, wiele punktów fabularnych tych filmów jest takich samych. Ale można się także doszukać podobieństwa do innego filmu reżysera Jamesa Camerona - mianowicie Titanica.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

7 komentarzy:

  1. Ze względu na efekty specjalne byłam w kinie na tym filmie i nie żałuję. Avatar 2 na dużym ekranie wyglądał fenomenalnie. Zgadzam się co do prostej fabuły, ale bardziej moją uwagę i zgrzyt zębami przyciągał montaż, który miejscami był koszmarny. Zwłaszcza te czarne, bezwstydne cięcia w jednym z najdroższych filmów w historii kina. W tym filmie zdecydowanie było za mało postaci Zoe Saldany i Kate Winslet.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dla mnie bojącej się mórz i oceanów oraz stworzeń w nich żyjących, ten film był dość traumatyczny xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Raczej nie są to moje klimaty 😊

    OdpowiedzUsuń
  4. takie filmy to nie moja bajka, widziałam pierwszą część i nie podobało mi się,więc tego nie będę oglądać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze nie poznałam. Miałam wybrać się do kina, ale w końcu nie było nam po drodze.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak to różne są odczucia :) Zgadzam się, że to prosta bajeczka, ale na ekranie była tak cudna! Mogłabym oglądać ją i sześć godzin, zwłaszcza sceny w wodnych sceneriach. Dla mnie to była niesamowita uczta dla oczu. Ale myślę, że oglądane w domu na zwykłym ekranie, bez podkreślania dźwięku (tych wszystkich chlupotów etc.) nie robią takiego wrażenia.

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3