Moje skomplikowane relacje z Hannibalem opisywałam w poście inaugurującym tę serię <klik> więc dziś należałoby przejść do konkretów. A zaczynam od pierwszego sezonu serialu.
Moje zamiłowanie do pisania o bohaterach ma w tym wypadku uzasadnienie. W przypadku serialu psychologicznego, a właśnie taki, oprócz bycia strasznym, jest ten serial, nie sposób, nie analizować postaci. Bo bardziej od tego co, interesuje nas dlaczego, bohaterowie coś zrobili. Podróż po ich charakterach jest fascynująca i przerażająca jednocześnie, z resztą jak cały przedstawiony w serialu świat.
Przez pierwsze kilkanaście odcinków zastanawiałam się dlaczego serial nosi tytuł "Hannibal" a nie "Will". Ten pierwszy nie pojawiał się na ekranie zbyt często, a jego występy były w sumie mało interesujące. Ale z czasem oczywiście się to zmienia, co jest ogromnym plusem. Skupmy się jednak przez chwilę na Willu. Na początku mu zazdrościłam, uważałam, że jego empatia to sprawa wręcz fascynująca. I w sumie nie ma co się dziwić zainteresowaniu psychiatrów jego osobą. Jednak moja fascynacja z każdym kolejnym odcinkiem zmieniała się w coraz większe obawy. Obserwowanie wewnętrznej zapaści bohatera było dość traumatyczne. Nawet pomimo ostrzeżeń Koleżanki z ławki, że będzie z nim naprawdę źle. A Will to trochę taki bohater, który z automatu postrzegany jest jako biedny. Wiem, że to ulubione określenie fandomu, a fandom często trafia w sedno. Ale wcześniej takie słowa padły z ust Hannibala, a jemu, jako psychiatrze, powinniśmy wierzyć jeszcze bardziej.
Uwielbiam kryminały i już sam ten fakt przemawia na korzyść serialu. Mogłabym pracować jako śledczy. Problem w tym, że gdybym musiała iść i oglądać powiedzmy rozczłonowane ciało to bym nie poszła i tu rodzi się problem. Na szczęście tylko dla mojej przyszłej kariery, nie dla serialu. Bo patrzenie na takie rzeczy na ekranie, aż tak mnie nie przeraża, choć pozostaje to straszne.
Ta kwestia o której pisałam też w pierwszej notce (zachęcam do przeczytania jeśli ktoś tego nie zrobił i ma zamiar czepiać się tego jak piszę, tam tłumaczę, dlaczego jest tak a nie inaczej). Starłam się nie włączać odcinków po 20 i gdy nie było nikogo w domu. Nie jestem człowiekiem, który potrzebuje się straszyć z własnej woli. W tym wypadku wygrała ciekawość. W sumie nie ma tam wybitnie przerażających rzeczy, porażające owszem. Tylko w kilku miejscach musiałam siedzieć z zasłoniętymi oczami. A najstraszniejszy było odcinek z dziewczyną, która myślała, że nie żyje.
Na pomoc w odpowiedzi na pytanie, kiedy zasłonić sobie oczy, przychodziła mi muzyka. Tak idealnie dobrana, nie wyprzedzała faktów, chociaż przygotowywała na nie. Ale była nie tylko do tego idealna, była idealna tak po prostu, mogłabym pisać o niej w samych superlatywach. Pojawiły się tam i moje ulubione fragmenty muzyki klasycznej i klasyki i nawet arie operowe.
Ominęłam Hannibala. Bo nie ukrywam, że mam z tą postacią problem. W takiej eleganckiej oprawie taki barbarzyńca. Jest to paradoks, który przynajmniej póki co, wykracza poza moje granice rozumienia postaci. Tym bardziej, że jest on tak perfekcyjnie zagrany.
Siłą pierwszego sezonu jest to, że się zmienia i rozwija, nie dając widzowi czasu się nudzić. Obserwowanie postaci, jest na tyle fascynujące, że czasami ich otoczenie gdzieś ucieka. Jest trochę jak w greckiej tragedii- wszystko prowadzi do katastrofy.
Pozdrawiam, M
Coraz bardziej przekonujesz mnie do tego serialu :)
OdpowiedzUsuń