Hello!
Niedawno zauważyłam, że życie w pewnym sensie polega na zbieraniu coraz większej liczby rzeczy, które nas interesują. I tak do książek dołączało zainteresowanie musicalami, szczególnie tymi francuskimi, a potem wszystkim, filmami i serialami, ze specjalnym miejscem na rynek brytyjski, a od dłuższego czasu fascynuje mnie także anime. I, jak każe poprzednie zainteresowanie, zaczęło w końcu obejmować także kulturę kraju, z którym jest związane.
Tak naprawdę kupiłam książkę tylko, dlatego że na okładce widnieje słowo "Japonki". Nie miałam pojęcia o czym tak naprawdę jest, ani, tym bardziej, czego się po niej spodziewać. A nie jest to książka ani do końca lifestylowa, ani do końca kucharska. Nie jest to też prosto ujmowany poradnik. Wpisanie "Japonki nie tyją i się nie starzeją", do którejkolwiek z tych grup, ujęłoby zbyt wiele znaczenia z pozostałych. Jedno natomiast jest pewne autorka włożyła w jej pisanie mnóstwo serca i swoich doświadczeń, co może czytelnika razić, bo nie kupował on biografii Naomi Moriyamy. Zabrakło nieco większej ilości odwołań do ogółu i wszystkich Japonek. Ograniczenie się do jednej, małej kuchni matki autorki to odrobinę za mało.
Niezbyt jasny jest układ treści książki. Autorka często powtarza te same informacje w więcej niż trzech miejscach, nie wspominając o tym, że w każdym przepisie, w którym występuje sos sojowy musi być dodane "o obniżonej zawartości sodu". Przy kilku innych produktach też są podobne dopowiedzenia. Lepiej byłoby dopisać przy pierwszym przepisie albo gdzieś w pierwszym rozdziale, że gdy w przepisie pojawia się produkt X to powinien albo dobrze by było, aby był taki i taki. Ten konkretny sos sojowy był wyjątkowo często powtarzany, także w tekście niebędącym przepisem i już na zawsze będzie mi się kojarzył z tym konkretnym tytułem. Wracając jeszcze do treści, rozdział 3. "Siedem sekretów tokijskiej kuchni mojej matki" (pierwszy miał tytuł: "Tokijska kuchnia mojej matki"), a rozdział 5. "Siedem filarów japońskiej kuchni" - zasadniczo piąty jest poszerzeniem 3, który z kolei był bardziej osobisty, a najbardziej osobisty był pierwszy. Dla urozmaicenia 2., który, jak mi się wydaje miał mówić o świeżości produktów, to jedna wielka opowieść z dzieciństwa autorki. Naprawdę ciekawy, choć napisany w taki sposób, iż czytelnikowi wydaje się, że autorka patrzy na niego z góry jest rozdział 4.: "Jak własną kuchnię przekształcić w tokijską, czyli: tak, w twoim domu to też jest możliwe!", w którym między innymi przedstawione są listy rzeczy, które na pewno już masz i które musisz dokupić, aby twoja kuchnia stała się tokijska. Autorka poleca zastawy, przyprawy, składniki i sprzęty, oraz dokładnie je opisuje wraz z alternatywami łatwiej dostępnymi w Ameryce. Jednak moim ulubionym rozdziałem jest rozdział 6. "Dieta samurajów" opowiadający o "bitwie pomiędzy brązowym i białym ryżem, która miała miejsce 800 lat temu".
Od pierwszych zdań wiadomo, że "Japonki nie tyją i się nie starzeją" to książka napisana na rynek amerykański. Autorka z mężem mieszkają z Nowym Jorku i bardzo to czuć w treści. Przypuszczam, że dla Amerykanów mogło to być naprawdę pomocne, bo pani Moriyama konkretnie podaje sklepy czy adresy internetowe miejsc, gdzie można dostać potrzebne rzeczy, o których pisze. Natomiast dla czytelników poza Ameryką są to po prostu kolejne niepotrzebne informacje. Można było je wyciąć, bez merytorycznego uszczerbku dla treści. Jednak co ciekawe i bardzo miłe na końcu książki jest sekcja "Informacja dla polskiego czytelnika" z polskimi adresami i ciekawymi miejscami. Tym bardziej te amerykańskie można było więc usunąć z treści.
Ależ się czepiam, ale jest o co. To znaczy książka pełna jest irytujących rzeczy, które można byłoby w bardzo prosty sposób poprawić i właśnie to boli najbardziej. Ktoś przed wydaniem, nie przeczytał jej widać, wystarczająco uważnie. Nie jestem też przekonana, czy umieszczanie przepisów w takich dość losowych miejscach (a to na końcu rozdziału, a to w środku podrozdziału; czasami jednego, czasami po 3, jeden pod drugim), było dobrym wyborem i czy nie lepiej byłoby, jednak, zebrać je razem na koniec.
Wbrew czterem powyższym akapitom, to nie jest taka zła książka. Można się z niej naprawdę dużo dowiedzieć (szkoda, że jednak najwięcej o samej autorce) i wzbudza w czytelniku ochotę natychmiastowego pójścia do kuchni, aby gotować, niekoniecznie kuchnię japońską, nieraz przerywałam czytanie i szłam coś szamać. Byłam zaskoczona, na przykład tym, jak wiele w kuchni japońskiej się smaży. Ale, niestety, książka nie wyjaśniła mi fenomenu curry, a trochę na to liczyłam, gdy już zobaczyłam, o czym jest. Nie mniej jednak, mam ambitne plany wprowadzić jakieś tokijskie zmiany do mojego gotowania. Bo książka nie pozostawia wątpliwości, że będzie to dobra zmiana i raczej wyjdzie na zdrowie. Daru przekonywania autorce odmówić nie można.
Pozdrawiam, M
Chciałam kupić tę książkę, ale chyba kupię francuską wersję tzn. o tym, jakim fenomenem są Fracuzki.
OdpowiedzUsuńO, widzę, że dobrze czułam, że ta książka nie może być taka wyśmienita, jak się o niej pisze :)
OdpowiedzUsuńPiona za podobne przyzwyczajenia i kupowanie książek z powodu okładki i mglistego przeczucia! ;]
OdpowiedzUsuńTeż nie znoszę jak w treści mam zbędne adresy i tipy przydatne dla wąziutkiego grona odbiorców... Powodzenia z wprowadzaniem obsmażonej, tokijskiej kuchni do swojego życia! ;)