Hello!
Uprzedzam, że to nie jest recenzja dramy When the Phone Rings (Gdy zadzwoni telefon), to raczej moja relacja z przeprawy, którą było oglądanie tej dramy - a to trochę trudne (choć tak naprawdę po prostu nudne) doświadczenie. I tak, trochę zdradzam fabułę (nie w szczegółach, ale będzie można dalej przeczytać o jakości ostatniego odcinka).
Niełatwe małżeństwo rzecznika prasowego prezydenta Baek Sa-eona (w tej roli Yoo Yeon-seok) pochodzącego z wypływowej politycznej rodziny i jego niemej żony Hong Hee-joo (Chae Soo-bin) istnieje tylko na papierze, a małżonkowie nie mają ze sobą wiele wspólnego. Do czasu, aż Hee-joo zostaje porwana i rozwija się nie tylko przyszłość bohaterów, ale także ich przeszłość.
When the Phone Rings przypominało mi trochę dramę Perfect Marriage Revenge, ale ta druga podobała mi się bardziej. When the Phone Rings jest może mroczniejsze i dynamika działa trochę w drugą stronę, ale w pewnym sensie to są podobne seriale.
Nie wiem, czy to przypadek, że drugi sezon Sqiud Game mnie znudził i drama, którą zaczęłam oglądać po nim także, czy k-dramy zaliczają jakiś spadek pomysłowości. Obejrzałam When the Phone Rings, gdy już cała wyszła i znałam część założeń fabuły i chociaż wydawało mi się, że łatwo się domyślić innych pomysłów na zwroty akcji, byłam nimi nawet zaskoczona. Aczkolwiek nie na tyle, aby ogólnie nie uznać śledzenia rozwoju relacji naszych bohaterów za nudne.
Muszę napisać, aby było fair, że dużą część fragmentów, gdzie występowali rodzice naszych głównych bohaterów, pomijałam (w pierwszej połowie serialu; później rodzice bohatera okazują się całkiem ważni; rodzice głównej bohaterki - szczególnie matka - są dość archetypowi; a w ogóle to wszystko ich wina). W tej dramie miałam za dużo cierpliwości do stereotypowej niechęci teściowych, ich głupiej rywalizacji i ogólnie całego stereotypu. Z typowych k-dramowych zagrań mamy także to, że bohaterowie znali się w dzieciństwie (i jedną z niewielu zagadek serialu było dla mnie, czy główna bohaterka tego nie pamięta, bo tak się zachowywała; pamiętała, ale widać trauma początku małżeństwa źle na nią wpłynęła / nie rozumiała dlaczego bohater się zachowuje, jak by się nie znali).
No i fakt, że zakończenie tej dramy nie ma żadnego sensu - dokładnie ostatni odcinek. Jej konkluzja daje dokładnie odwrotny efekt niż powinna i zaprzepaszcza w zasadzie wszystko, co widzieliśmy pomiędzy naszymi bohaterami do tej pory - wykorzystali wszystkie swoje komórki mózgowe w 11 początkowych odcinkach i na 12 zabrakło - i fabularnie też nie ma dobrego uzasadnienia. W zasadzie to nie ma żadnej potrzeby istnienia tego odcinka - nic nie wnosi, a tylko niepotrzebnie dodaje dramie absurdu. Kilka lat temu to, że dramy w drugiej połowie miały tendencję do tracenia sensu, a ostatnie odcinki zawodziły widzów, było dość powszechnym problemem koreańskich seriali, ostatnio wydawało się, że jest lepiej (słyszałam, że drama Hi Bye, Mama! zepsuła się pod koniec, ale oprócz niej nie kojarzę ostatnio podobnego poważnego przypadku), ale widać może znów ten problem zaczyna być obecny.
Obejrzałam pół tego serialu na raz, a potem przez prawie dwa tygodnie w ogóle nie miałam ochoty ani potrzeby, żeby do niego wracać i poznać rozwiązanie intryg. Już byłam prawie pewna, że ten tytuł wyląduje w kolejnej części wpisu "Dramy, które zaczęłam oglądać i nie skończyłam", ale jednak postanowiłam ją dokończyć (bo już zapisałam sobie w kalendarzu datę publikacji tego wpisu, więc musiał powstać). I naprawdę nie wiem, czy na fakt, że tak bardzo mnie ona znudziła wpłynęło to, że nie oglądałam odcinka raz w tygodniu; to, że wiedziałam wcześniej, o co w niej chodzi; to że ludziom się bardzo podobała (ale prawdę napisawszy to nie zawsze jest dobra oznaka: w przypadku Lovely Runner - była, ale Queen of Tears nie dokończyłam oglądać, bo pokonało mnie chyba w połowie 3 odcinka), czy coś jeszcze innego.
Ogólnie: pierwsze 6 odcinków mnie znudziło, 7-8 były lepsze, zaczęłam się wciągać w fabułę i jednak historia dzieciństwa głównego bohatera okazała się nie tak przewidywalna, jak mi się wydawało, a fakt, że rodziny bohaterów, szczególnie bohatera, mają - chyba trzeba napisać to wprost - psychopatyczne tendencje, dodawał wiele intrygi do fabuły. 9 odcinek podobał mi się bardzo, 10 był całkiem ok. Później mam wrażenie, że scenarzyści potknęli się na tym, że chcieli za dużo fabuły zamknąć w jednej postaci, którą niewystarczająco zbudowali w poprzednich odcinkach, aby niosła aż tyle znaczenia (ewentualnie wytłumaczmy to tym, że po prostu psychopatia jest dziedziczna), i koherencja fabuły posypała się w tym miejscu. A z ostatnim odcinkiem jest ten problem, że równie dobrze mógłby być dziesięciominutowym podsumowaniem: źli bohaterowie poszli do więzienia / nie żyją / pokutują, dobrzy bohaterowie żyją długo i szczęśliwie, ale ktoś, kto pisał scenariusz zatęsknił za Descendants of the Sun i pokusił się o źle rozumiany ukłon w stronę tejże dramy.
Te pierwsze 6-7 odcinków to terapia małżeńska przez telefon i - co wydało mi się dość zaskakującym rozwiązaniem charakterologicznym dla naszej bohaterki - przez telefon jest ona o wiele bardziej zadziorna. Gdy tajemnica wychodzi na jaw, a bohaterowie znają swoje uczucia, bohaterka zamienia się w... płaczkę. Nie sięga przy tym do szczytów bycia irytującą postacią i nie będę żadnemu bohaterowi odbierała prawa do płakania, ale można było odnieść wrażenie, że płacz to jej jedyny sposób wyrażania emocji. A bohater... w pewien sposób jest on uosobieniem powiedzenia, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, bo on swoim planem ochrony siebie i Hee-joo zrobił z jej życia piekło na trzy kolejne lata (albo zepchnął ją do jeszcze niższego kręgu, bo jej życie i wcześniej nie było usłane różami).
W zasadzie jedynym elementem dramy, który podobał mi się bez zastrzeżeń, są postacie drugoplanowe, aczkolwiek nie druga para serialu - która działa sobie w tle, ale ich wątek jest trochę na siłę (aczkolwiek muszę przyznać, że do Ji Sang-woo należy jedyna scena w całym serialu, która naprawdę mnie poruszyła), ale bohaterowie zgromadzeni w kancelarii rzecznika, w tym menadżer biura i w zasadzie cały zespół. Podobnie główna bohatera była otoczona bardzo miłymi i wspierającymi postaciami w centrum języka migowego i później wśród tłumaczy. Także supporting cast był dosłownie wspierający.
Ani nie polecam, ani nie odradzam tej dramy. Mam wrażenie, że gdybym może oglądała ją w innym czasie albo jednak jakoś po odcinku, gdy wychodziła, mogłabym ją odebrać inaczej (aczkolwiek reakcja internetu na dwa ostatnie odcinki była dość jednomyślna; a i wcześniej słyszałam, że jakość tej dramy jest "wattpadowa"), ale nie czułam szczególnego napięcia między bohaterami, nieszczególnie przejmowałam się, co odkryją i co będą robić. Dwa-trzy naprawdę dobre odcinki nie uzasadniają nudy pierwszej połowy serialu, a część finału jest po prostu absurdalna. Ale rozumiem też, czemu When the Phone Rings było tak popularne, jak było.
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
Trzymajcie się, M