czwartek, 17 lipca 2025

Naoglądałam się dokumentów 10

 Hello!

Dziś paczka dokumentów tragicznych, smutnych i porażających - nie planowałam tego, tak wyszło, że wszystkie ukazały się na Netflixie niedawno. Niechcący wrażenia z dokumentów wyszły też dłuższe, niż sądziłam i wręcz musiałam się powstrzymywać, aby nie napisać więcej.


Titan: The OceanGate Disaster

Obejrzałam trzyczęściową serię SciFuna, obejrzałam wiele innych materiałów dostępnych na YouTube, ale obejrzałam i ten film. W zasadzie nie dowiedziałam się z niego niczego nowego, ale mam wrażenie, że materiałów o OceanGate nie ogląda się dla nowych informacji, a jedynie z nadzieją, że nie pojawi się nowa osoba, która stwierdzi, że w być może najtrudniejszym inżynieryjnym koncepcie, jakim jest zabieranie ludzi bardzo głęboko pod wodę, chciałaby być zapamiętana za zasady, które złamała. I w zasadzie, ile by człowiek nie oglądał tych materiałów, to myśli są tylko dwie 1) jakim cudem taki wypadek nie wydarzył się wcześniej, 2) dlaczego ludzie byli zabierani pod wodę w niezarejestrowanej, nieprzetestowanej, nieoficjalnej łodzi zanurzalnej. Na pierwsze odpowiedź w zasadzie brzmi cud, na drugie niemierzalna arogancja i bezczelność szefa OceanGate. Plusem tego dokumentu są na pewno wypowiedzi osób pracujących dla OceanGate lub mających z firmą jakąś inną styczność.

Grenfell: Uncovered (Grenfell: Prawda o pożarze)

Jako osoba wychowana na próbach ewakuacji, które odbywały się w szkole na każdym etapie edukacji, na uczelni, w akademiku - przynajmniej raz w roku, czasami częściej, a czasami, bo ktoś zostawił garnek z jajkami na kuchence i o nim zapomniał, i włączył się alarm przeciwpożarowy, czy naprawdę zapaliło się coś na dachu szkoły, wychodzenie z zagrożonego budynku jest dla mnie naturalne, dlatego gdy oglądałam ten dokument i dowiedziałam się, że zaleceniem dla ludzi, aby podczas pożaru siedzieli na miejscu w swoich mieszkaniach, nie mogłam zebrać szczęki z podłogi i ciarki przechodziły mi po plecach. 

I tak mniej więcej zostaje przez cały dokument, bo jest on porażający. Także pod tym względem, że oczywiście żadna z firm, która produkowała czy miała w jakiś inny sposób wpływ na to, jakie panele (w skrócie: plastikowe i takie, o których było wiadomo, że są nie tylko łatwopalne, ale także ze względu na kształt jeszcze bardziej mogą przyczyniać się do rozprzestrzeniania pożarów) zostały zamontowane na wieżowcu, nie tylko w zasadzie nie przeprosiła, nie mówiąc o wzięciu odpowiedzialności, ale wprost - zwalały one winę na siebie nawzajem. Lokali decydenci przeprosili, ale niezbyt przekonująco. Podczas jednego z pokazanych w dokumencie publicznych przesłuchań prowadzonego przez Richarda Milletta KC pan Eric Pickels dał taką wypowiedź, że prawie spadłam z krzesła z szoku, bo wymagał poszanowania jego czasu, ale reakcja pana Milletta to prawdziwe złoto, bo jedno słowo i wyraz twarzy przekazało więcej niż milion słów.

Rzeczą, która wydała mi się ciekawa, był oto, że dokument nie poświęca wiele - w zasadzie wcale - czasu na samą akcję gaszenia i jak to przebiegało. Poznajemy kilku strażaków, którzy byli na miejscu, ale opowiadają oni głównie o swoich wrażeniach, gdy przybyli do budynku (a początkowo miał to być tylko pożar w kuchni na 4 piętrze), zobaczyli płonący budynek i o ludziach, z którymi mieli styczność. Później niestety i ku wielkiemu zaskoczeniu okazuje się, że straż pożarna nie do końca działała tak sprawnie i profesjonalnie, jak spodziewa się po tej właśnie konkretnej jednostce. Poza nimi w dokumencie wypowiadają się osoby, którym udało się wyjść z wieżowca oraz rodziny osób, którym niestety się nie udało, specjalista od pożarnictwa, dziennikarz, który zajmował się i zajmuje tematem wieży, Theresa May (nie napisałam o tym przy serii niżej, ale w niej pojawił się Tony Blair, a ja pomyślałam, że zaskakująco łatwo złapać byłego premiera UK do produkcji dokumentalnej) czy kobieta z organizacji zajmującej się bezpieczeństwem pożarowym. 

Mam też wrażenie, że nie wybrzmiało tak bardzo, jakby mogło - szczególnie dla osób niemających pojęcia o silnych podziałach klasowych w Wielkiej Brytanii - znaczenie tego, jak budynek i jego mieszkańców traktował jego zarząd. Chociaż może fakt, że podjęto decyzję, aby obłożyć wieżowiec najtańszymi możliwymi panelami tylko po to, aby ładnie wyglądał, żeby budynki wokół niego nie traciły na wartości wiele wyjaśnia.  

Gdybym miała naprawdę polecić jeden z dokumentów, który dzisiaj opisuję, to zdecydowanie ten. 

Attack on London: Hunting The 7/7 Bombers

Zacznę od tego, że to czteroodcinkowy serial, odcinki mają po około 40 minut, ale spokojnie można było z tego zrobić film. W zestawieniu z dokumentem opisywanym wyżej ten jest bardziej sensacyjny, a ponieważ to seria, odcinki muszą kończyć się w takim sposób, aby chciało się włączyć kolejny. To nie jest mój ulubiony sposób prowadzenia narracji, ale też widziałam o wiele gorsze pod tym względem produkcje - w tej jest to zauważalne, ale wykorzystanie tych elementów jest też w jakimś stopniu zrozumiałe. Większym problemem tej serii jest to, że zupełnie nie wie, na którym elemencie opowieści chce się skupić. Zamachowcy z 7 lipca byli samobójcami, więc raczej trzeba było ich zidentyfikować niż poszukiwać; natomiast trzeba było poszukiwać zamachowców, którzy chcieli zrobić to samo, czyli zdetonować bomby w metrze i autobusie, dwa tygodnie później. Dostajemy kilka wypowiedzi od szefowej MI5 oraz od premiera Wielkiej Brytanii w tamtym czasie oraz opowieści osób, które wydarzenia przeżyły. Byłam bardzo zaskoczona, jak wiele materiałów telewizyjnych z tamtego czasu zostało włączone do tego dokumentu. Ale jako seria jest to dokument trochę chaotyczny i nie chcę napisać nudny, ale pomimo tego zauważalnego tonu sensacji, wcale nie oglądało mi się go z zaciekawieniem - w tym sensie, że zazwyczaj śledztwa pokazane są dużo bardziej fascynująco, a tutaj tego nie widać. W zasadzie nawet chciałabym, aby seria dużo bardziej skupiła się na historiach i opowieściach osób, które przeżyły i ratowników, bo właśnie te historie wydają się dużo ważniejsze.

Zdecydowałam się na obejrzenie tej serii po wysłuchaniu ostatniego odcinka podcastu Korespondencja z Londynu, w którym wydarzenia z 7 lipca 2005 roku są omawiane. W przeciwieństwie do zdarzeń pokazywanych w dwóch omawianych wyżej filmach tych zamachów bombowych zupełnie nie pamiętałam - wydarzyły się w wakacje, gdy byłam pomiędzy drugą a trzecią klasą podstawówki (jeśli dobrze liczę).

W połowie 3 odcinka (i początku 4) narracja serii się zmienia. Te części poświęcone są akcji policyjnej - wraz z rekonstrukcją drogi przebywanej przez tę osobę - która zakończyła się zabiciem niewinnego człowieka - choć bardziej pasowałoby chyba napisać egzekucji, bo jeżeli policjanci i inne osoby biorące udział w tej akcji, opowiadają ją rzetelnie (a wydaje się, że tak właśnie jest), to opowieść o tym, jak udzieliła im się paranoja (trzeba przyznać, że jednym z lepszych aspektów tego dokumentu jest to, ile czasu i miejsca poświęcił na przedstawienie perspektywy i obaw muzułmańskich obywateli Wielkiej Brytanii w związku z tą sprawą i obiektami jakiego targetowania przy tym byli) i przy mniej niż powiedziałabym 10% pewności, że to ta osoba, której szukają, ją zastrzelili. W wagonie metra pełnym ludzi warto dodać. Ci policjanci mieli okazje zatrzymać tego człowieka zanim wszedł do metra, ale nie - czekali i czekali, bo też trzeba napisać, że z tej opowieści wynika, że rozkazy i linia odpowiedzialności była co najmniej dziwnie rozmazana, o ile istniejąca. Jak widać z opisu, to sytuacja, która może sprawić, że w widzu krew się zacznie gotować.  

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

 

niedziela, 13 lipca 2025

Derpy Tiger

 Hello!

Wyszywanie krzyżykami to nie jest hobby dla ludzi spieszących się i niecierpliwych, a już szczególnie nie wtedy, gdy w grę wchodzi wyszywanie dużych połaci materiału jednym kolorem. Ostatnie dwa dni spędziłam, wyszywając niebieskie części tygrysa i była to praca na pełny etat. Do tego stopnia, że gdybym w piątek nie miała wolnego z rzeczywistej pracy, nie skończyłabym tej wyszywanki. Ten post miał zostać opublikowany normalnie o 8:30, ale piszę go dobrze po 9, bo tygrysa kończyłam jeszcze dziś rano. A wczoraj wieczorem pierwszy raz w życiu doświadczyłam bólu nadgarstka związanego z tym, jak długo wyszywałam.

 Koty na obrazie to nie jest dokładnie ten sam rodzaj malunku, z którego wywodzi się derpy tiger, bo tygrys z założenia nie był zbyt poważny. Aby zerknąć na inspirację stojącą za niebieskim tygrysem, wyszukajcie minhwa artwork.

Oczywiście mogłam opublikować dziś coś innego, ale niestety jak coś sobie zaplanuję i wymyślę, to trudno mi zmienić postanowienie i uparłam się, że post z tygrysem musi być dzisiaj. Całość wyszywania zajęła mi ponad dwa tygodnie. A w sumie nie wyglądało - ale naprawdę dużo szybciej wyszywa się jakieś konkretne elementy - oczy udało mi się zrobić względnie szybko, uszy błyskawicznie, nawet rozkminienie ust i zębów poszło mi całkiem sprawnie - że będzie to aż tak czasochłonny projekt. Ale może gdy napiszę, że zużyłam dwa moteczki, czyli na metry około 30 jednego odcienia niebieskiej muliny (jeden moteczek ma 8 metrów, ale 6 nitek, które rozdziela się do wyszywania po 3, co daje 16 metrów muliny gotowej do wyszywania), i po około jednym na dwa kolejne odcienie niebieskiego na brzuszku, będzie jaśniejsze, dlaczego zajęło to tyle czasu. A ja cały czas wyszywając, myślałam tylko „Niech hype na KPop Demon Hunters, nie umrze do końca zanim nie skończę”. 

Jestem bardzo zadowolona z kolorów, które udało mi się dobrać do tego projektu - szczególnie z różowego i głównego odcienia niebieskiego. A nie byłam go pewna, bo gdy zaczęłam wyszywać przy brwiach tygrysa, wydawało się, że odcienie nie różnią się od siebie wystarczająco i będą się zlewać - na szczęście okazało się, że nie.  

Bo tygrys jest jedną z bardziej zwracających uwagę postaci pojawiających się w tym filmie, która z miejsca (i z założenia Netflixa, który od razu zapowiedział pluszaki) zdobyła serca fanów. Zgodnie ze słowami producentów filmu tygrys ma na imię Derpy i wywodzi się z koreańskiej kultury - a dokładnie ze specyficznego malarstwa. Nie będę się nad tym rozwodziła, podobnie jak nie napiszę recenzji K-popowych łowczyń demonów, bo chyba zdołano powiedzieć i napisać na temat tego filmu już wszystko - od dokładnego zbadania inspiracji płynących z kultury tradycyjnej po odniesienia do współczesnego przemysłu k-popowego. Film szczerze polecam (i kto wie, może jeszcze zmienię zdanie o pisaniu na jego temat).

Teraz muszę iść i obrazek wyprać, licząc na to, że linie z kalki się spiorą, bo wyszywałam z przekalkowanego wzoru - co dodatkowo zwiększało czasochłonność projektu - wiele elementów musiałam rozkminiać na bieżąco, gdy wyszywałam. Na przykład kwestię zębów. Myślę, że wyszły w porządku, bo osiągnięcie ostrych kłów, wyszywając je kwadratami, nie jest proste. Rozważałam też zrobienie linii na gotowym obrazku, ale gdybym zrobiła je na zębach, musiałabym zrobić je także na kwadratach, które powinny być okręgami, na czole stwora, i na nosie - i tak dalej, a ja bardzo, bardzo, bardzo nie lubię robić tych linii konturowych.

A poza tym, gdy kończyłam wyszywanie niebieskiego na głowie tygrysa, doszłam do wniosku, że wygląda on jak naprawdę psychopatyczny Stitch - Stitch ma czarne oczy i większe uszy, ale no właśnie, dzięki tym żółtym stwór wygląda niepokojąco (i przyznaję, że początkowo w K-popowych łowczyniach demonów sądziłam, że tygrys będzie miał złośliwą naturę). 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

środa, 9 lipca 2025

Naturalne konsekwencje - Squid Game sezon 3

 Hello!

Wpisałam sobie w kalendarz datę premiery trzeciego sezonu Squid Game, zaplanowałam sobie, kiedy opublikuję ten wpis, wiedząc, że dopiero w pierwszy weekend lipca najprawdopodobniej będę miała czas, aby usiąść do oglądania. I wiecie, co mnie zaskoczyło? Że przez cały ten czas wpadłam na dosłownie 3 spoilery (i to malutkie) tego sezonu. I to nie dlatego, że mam jakieś fantastyczne umiejętności ich unikania - po prostu nikt o nim nie pisał, nie wspominał, nie omawiał. Ba, widziałam więcej postów typu "co? 3 sezon? kiedy? czy oni go w ogóle nie reklamowali?" niż komentarzy o samym serialu. A marketingowo - widziałam więcej reklam KFC z różowym burgerem (jadłam, bardzo taki sobie) niż zapowiedzi tego trzeciego sezonu. Który nawet głupio nazywać trzecim sezonem, bo to po prostu druga część drugiego sezonu - a o pierwszej możecie przeczytać TUTAJ

(Poza tym całą uwagę w tym czasie zgarnęły K-pop demon hunters - ciekawostka Lee Byung-hun może pochwalić się byciem częścią i K-popowych łowczyni demonów, i Squid Game). 

Ale przechodząc do meritum - nie przysypiałam, jak na drugim sezonie, ba! zryczałam się, jak wypadało, chociaż akurat nie na ostatnim odcinku. Pod pewnymi względami te 6 odcinków podobało mi się dużo bardziej niż sezon pierwszy i drugi - ale być może to tylko kwestia tego, że bohaterowie drugiego sezonu faktycznie byli z widzami (mieli czas pożyć w ich świadomości dodatkowe pół roku) dłużej i przez to wytworzyło się pomiędzy widzami i bohaterami większe przywiązanie. (Dlatego też teraz z większym sentymentem patrzę na pierwszy sezon niż tuż po jego obejrzeniu).

Ostatecznie okazuje się, że Squid Game i cała krucjata Gi-huna jest jednak wyprawą kameralną, która musi skupić się na tu i teraz każdego bohatera zamkniętego w grze. Skorumpowanego systemu chciwych, złych, bogatych, zdemoralizowanych, psychopatycznych ludzi nie da się zniszczyć od środka - mimo szczerych chęci, bo ludzie są różni, a wśród tych zamkniętych w grze są osoby tak samo chciwe i psychopatyczne, jak te, które grę oglądają - tyle że nie mają pieniędzy. A pieniądze rządzą światem, który nie był, nie jest i nie będzie sprawiedliwy. 

Oglądając koniec ostatniej gry, nie mogłam nie pomyśleć o Igrzyskach Śmierci i o tym, że Igrzyska Śmierci potrzebowały zwycięzcy - nawet jeśli musiałoby być to dwóch zwycięzców - natomiast Squid Game tak naprawdę nie potrzebuje żadnego - a jego brak co najwyżej rozczarowałby specjalnych gości, którzy po prostu w kolejnym roku oczekiwaliby lepszej "rozrywki". To ciekawe, że w Igrzyskach Śmierci udało się rozmontować wieloletnie systemowe, państwowe battle royale, ale ukryta inicjatywa prywatna w Squid Game w tej czy innej formie będzie trwała.  

Nie wiem zupełnie, czy było to intencją twórcy Sqiud Game, czy wyszło to nieco przypadkiem i było w pewnym sensie naturalną konsekwencją umieszczenia w serialu kobiety w ciąży, a później noworodka, ale biorąc pod uwagę sytuację demograficzną Korei Południowej, nie sposób się nie zastanawiać, czy ten sezon nie jest trochę propagandą prodemograficzną. I nie piszę tego cynicznie, bo patrzcie, że przez sezony dorośli grają w gry dla dzieci i ostatecznie to w pewnym sensie - bardziej i mniej dosłownym - dzieci "wygrywają". 

Nie jestem zła, nie jestem rozczarowana tym sezonem, w zasadzie cieszę się, że historia Gi-huna została jednoznacznie zamknięta. Mam nadzieję, że nie powstaną kolejne sezony - ani osadzone w przeszłości, ani na innych kontynentach, a to, co widzieliśmy na koniec, to tylko oznaka tego, że gry jako chciwa, okrutna, prywatna inicjatywa istnieją w innych miejscach. 

Przy czym muszę zaznaczyć, że moje odczucie wobec tego serialu nigdy nie były szczególnie intensywne, pewnie dlatego na przykład fakt, że wątek poszukującego brata detektywa bardziej pochłania czas ekranowy, niż się rozwija, zupełnie mnie nie ruszył - z jakiegoś powodu miałam poczucie, że to obraz efektu utopionych kosztów i tak właśnie miało być (nawet jeśli nasz bohater zostaje pokazany jako nie najbystrzejszy). Tak naprawdę jedyne dwie rzeczy, które wydały mi się szczególnie zaskakujące to duża rola gracza 125, czyli Min-su, oraz fakt, jak wielu anonimowych bohaterów dotarło do finałowej gry - która w zestawieniu z innymi wydawała się bardzo... naciągana. To znaczy skonstruowana bardzo specjalnie do narracji - w przeciwieństwie do naturalnych gier jak skakanka czy chowanego.  

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

sobota, 5 lipca 2025

K-pop 2025 - czerwiec

 Hello!

 Kolejny miesiąc za nami, więc czas spojrzeć, co nowego pojawiło się w k-popie!

ENHYPEN - Bad Desire (With or Without You) (album: Desire: Unleash)

With all my love - i w zasadzie naprawdę podoba mi się ta piosenka - ale GDZIE ona ma punkt kulminacyjny, gdzie jest to COŚ, co by ją wyróżniło. Nawet jeśli nie byłby to refren - bo to, co faktycznie jest w tej piosence, to bardziej przejście do refrenu, który nigdy nie następuje - to dajcie mi jakąś wstrząsającą sekcję dance break. No i fakt, że rzeczywista długość tej piosenki to jakieś 2 minuty 20 sekund... Ale jak napisałam, w zasadzie to ona bardzo trafia w mój najprostszy gust i po dwóch-trzech przesłuchaniach przestaje się wydawać taka dziwna - pod względem konstrukcyjnym. Bo niestety trzy pierwsze piosenki z albumu cierpią na zbyt dużą ingerencję producentów i powinno się z nich usunąć 90% wszystkich użytych efektów. Flashover, Bad Desire (With or Without You) i Outside cierpią na coś, co można podsumować: Wytwórnia: Ilu efektów użyjcie? Producenci: Tak. Co nie znaczy, że to złe piosenki, po prostu jest w nich wszystkiego strasznie dużo.

Później mamy Loose, którego angielska wersja została zaprezentowana już wcześniej, to bardzo miła do słuchania piosenka i taka minimalistyczna szczególnie w porównaniu z poprzedniczkami.

Bez zastanowienia Helium i Too Close to moje ulubione piosenki z płyty, ze szczególnym wskazaniem na Helium

ITZY - Girls Will Be Girls

Porządna piosenka dla ITZY w końcu! I brakowało mi takich teledysków, odkąd Golden Child nie jest zbyt aktywne (chociaż ich wciąż były lepsze, nie wierzę, że JYP nie stać na mniej rzucające się w oczy CGI). 

Ale wydaje się, że przeszła bez absolutnie żadnego echa i zainteresowania. 

 DOYOUNG - Memory

Pomijając k-rockowe zespoły, to Doyoung zarówno w swojej poprzedniej płycie, jak i tej brzmi, jak najbardziej idealna osoba do tworzenia muzyki do anime.

Przesłuchałam całą tę płytę i chociaż jest podobna do pierwszej, to jednak piosenki na Soar pasują mi bardziej niż te z Youth (a wróciłam i przesłuchałam jeszcze raz, bo wydawało mi się to dość zaskakujące). 

Kang Daniel - Episode

Piosenka jest bardzo ładna, ale teledysk jest cudny i fenomenalny, to bardzo kreatywny pomysł i bardzo mi się podoba, z ogromny zaciekawieniem oglądałam ten klip. 

ALLDAY PROJECT - Famous

Z jakiegoś powodu niesamowicie bawi mnie ta piosenka, ale wspominam o niej głównie z powodu teledysku - idźcie i oglądajcie! (Natomiast Wicked jest okropne). 

 aespa - Dirt Work

Naprawdę nie podobały mi się zapowiedzi tej piosenki i jest to jeden z nielicznych przypadków w SM, gdy zapowiedzi są rzeczywiście gorsze niż ostateczny teledysk. A sama piosenka przypomina mi trochę Armageddon, co jest komplementem. (Trochę rozkłada mnie na łopatki sposób, w jaki dziewczyny wyśpiewują słowo business).

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

wtorek, 1 lipca 2025

Kinowe plany 2025 #2

 Hello!

Kto by przypuszczał, że to już połowa roku i bliżej nam do Bożego Narodzenia niż pierwszego stycznia. A jak drugie półrocze roku 2025 prezentuje się kinowo?

Superman 

Trochę jestem ciekawa, co z tego filmu wyjdzie, a trochę ani trochę mnie on nie obchodzi.

Fantastyczna 4: Pierwsze kroki

Fantastyczna 4  to nie jest moja ulubiona grupa bohaterów, ba! dawno temu postanowiono pokazać nam w ramach Akademii Edukacji Filmowej Narodziny srebrnego Surfera i nie był to dobry pomysł dla około 11-12 letniej mniej, która wtedy bardzo (bardzo!) bała się wszelkiego niebezpieczeństwa i możliwości końca świata nadchodzącej z kosmosu. Pamiętam natomiast, że pierwszy film (z 2005) był chyba całkiem sympatyczny - chociaż zawsze wolałam X-Menów. Filmu z 2015 nie widziałam i wcale mnie nie interesował, ale widać, co 10 lat musi powstać nowy film o F4 i tego akurat jestem nawet ciekawa. Czy na tyle, aby iść na niego do kina? Na pewno jest większe prawdopodobieństwo niż w przypadku Supermana.

Życie Chucka

Informacje o tym filmie to jedyne, co widzę na instagramowym profilu Toma Hiddlestona (który na pewno prowadzi jego management) od co najmniej 3 miesięcy, ale jakoś do czasu zbierania tytułów do tego wpisu nie zainteresowałam się głębiej tym tytułem - a chyba warto, bo wygląda na to, że może to być całkiem czarujący film.

Iluzja 3

Uwielbiam Iluzję. Tylko tyle i aż tyle. I nie interesuje mnie, że w filmach bywa więcej filmowej magii niż magii iluzjonistów. Dajcie mi film o magii i iluzjonistach, a będę szczęśliwa i zadowolona.

Wicked: Na dobre

Nie wiem, czy jestem szczególnie podekscytowana tym filmem, pierwszy mi się podobał, ale nie zostałam fanką tej historii, a na pewno jej filmowego przedstawienia. Na pewno jednak ta ekranizacja to coś, co naprawdę warto zobaczyć na kinowym ekranie.

Zwierzogród 2

Wydaje mi się, że dziewięć lat na pojawienie się drugiej części filmu animowanego to dość długo, a opis niekoniecznie oferuje jakąś wyjątkową fabułę. Mam niepokojące poczucie, że ten film może albo się udać znakomicie, bo czymś nas zaskoczy, albo okaże się kolejną klapą w długiej liście ostatnich nieszczególnych kinowych filmów animowanych dla dzieci (zastanawiam się, co było ostatnim prawdziwym popularnym fenomenem w tym temacie i jedyne, co przychodzi mi do głowy, to Encanto, ale też nie jestem pewna, czy cały film cieszył się uznaniem, czy po prostu piosenka We Don't Talk About Bruno stała się viralem).

Avatar: Ogień i popiół

Mam wrażenie, że chęci oglądania Avatara akurat nie trzeba szczególnie tłumaczyć.  
 
A jakie są Wasze kinowe plany w drugiej połowie roku? 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M