czwartek, 27 lutego 2025

Naoglądałam się dokumentów 9

 Hello!

 Kolejna część serii, w której opisuję filmy i seriale dokumentalne, które ostatnio obejrzałam!

Dirty Pop: The Boy Band Scam (Lou Pearlman: Ciemna strona popu)

Seria, 3 odcinki.

Za dużo o boysbandach stworzonych przez pana Lou, za mało o tym, jak dokładnie działała jego piramida finansowa. Zazwyczaj programy o piramidach finansowych są ciekawe, bo dobrze obrazują strukturę piramidy, a ten dokument jest bardzo powierzchowny. I to nie tylko pod względem piramidy, ale także tego, jaki odkrycie tego wielopiętrowego (jak sądzę, bo - znów - seria tego nie tłumaczy) oszustwa miało wpływ na ludzi, którzy w niego zainwestowali. Zdecydowanie więcej jest wypowiedzi członków zespołów wyprodukowanych i wypromowanych przez Lou. Także jeśli ktoś jest fanem Backstreet Boys czy *NSYNC to ten dokument może jakoś uzupełniać lore tych zespołów, ale jeśli ktoś lubi seriale o tym, jak przeprowadza się śledztwa i odkrywa oszustwa, raczej będzie rozczarowany.

Kup teraz: Jak manipuluje się konsumentami (Buy Now! The Shopping Conspiracy)

Film

Jeśli nigdy nie widzieliście niczego dotyczącego nadmiernej konsumpcji oraz śmieci, to może dowiecie się czegoś ciekawego. Jeśli macie jakiekolwiek pojęcie o temacie, to możecie sobie darować oglądanie, na poziomie merytorycznym nie ma w tym filmie nic, czego nie byłoby w stu podobnych. A wręcz powiedziałabym, że biorąc pod uwagę, jak ciekawe osoby udało się zaprosić do tej produkcji, jest ona rozczarowująca i niestety na dobrą sprawę w bardzo małym stopniu skupia się na kwestii manipulacji. Na dodatek narracja wykorzystuje wizualizacje i inne grafiki stworzone przez AI, co trochę wywołuje dysonans poznawczy (ile prądu i wody na to poszło itd.), a trochę te wizualizacje wyglądają na tyle sztucznie i brzydko, że mimo pokazywanego ogromu śmieci, nie robią wrażenia, bo wyglądają zwyczajnie za mało poważnie i przekonująco. Proste nagranie, na którym widać wielką, tlącą się hałdę śmieci, przed którą ktoś przejeżdża na rowerze, pojawiające się w filmie działa na emocje o wiele bardziej.   

American Murder: Gabby Petito

Seria, 3 odcinki.

To było w 2021 roku, a ja dokładnie pamiętam pojawianie się kolejnych i kolejnych informacji w tej sprawie. W serii wypowiadają się rodzice Gabby, jej przyjaciele, pokazano także bardzo duży fragment (albo i cały) nagrania z interwencji policji, gdy zatrzymali ich na drodze (oraz kilka innych nagrań z kamer policyjnych), oraz bardzo, bardzo dużo nagrań samej Gabby. Seria pokazuje także szczegóły poszukiwań. Seria - biorąc pod uwagę temat i to jak pamiętam to zaginięcie było relacjonowane - bardzo spokojnie wszystko pokazuje, ale prawdę powiedziawszy trudno napisać mi coś więcej, bo właśnie to wydarzyło się 3 i pół roku temu, ale równie dobrze mogłoby pół. Historia się nie zmieniła: wciąż jest i zawsze będzie równie smutna i tragiczna. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M


 

niedziela, 23 lutego 2025

Zostać zrozumianym - Tragedia w Waco

 Hello!

Pamiętam, jak w kwietniu 2023 roku słuchałam odcinka Podkastu amerykańskiego o Waco - w 2023 roku przypadała 30 rocznica wydarzeń w tamtym miejscu - i była to wyjątkowo wielowątkowa tragiczna opowieść. Książka Tragedia w Waco. David Koresh i tajemnica jego sekty ukazała się nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w 2024 roku i dość szybko znalazła się w miejskiej bibliotece.

Tytuł: Tragedia w Waco. David Koresh i tajemnica jego sekty
Autor: Jeff Guin
Tłumaczenie: Katarzyna Bażyńska-Chojnacka
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie

Narracja tej książki jest niemalże przezroczysta i wydaje się zupełnie naturalna: fakty, czasowniki, wydarzenia dzieją się po sobie. Autor prawie nie ocenia i prawie nie opisuje - głównie dlatego, że nie musi. Wiele najbardziej drastycznych sytuacji, które wydarzyły się w Mount Caramel, tak bardzo odbiega od ogólnie przyjętych norm oraz po prostu prawa, że czytelnikowi nie trzeba tłumaczyć, że były one więcej niż nieodpowiednie, podobnie z drugiej strony - czytając o akcji ATF oraz FBI, zbudowanej w narracji w dużej mierze na podstawie wypowiedziach agentów, można samemu łatwo prześledzić i ocenić, dlaczego sytuacja w Waco była tak tragiczna.  

Przedstawię fragment, który dobrze prezentuje sposób pisania autora: „Dawidianom brakowało wody już od nieudanego nalotu ATF 28 lutego. Podczas strzelaniny pociski podziurawiły zbiornik przy budynku, przez co zapas wody zaczął wyciekać. (...) Dawidianie wystawiali wiadra i łapali deszczówkę, ale pod koniec marca i na początku kwietnia w Waco rzadko pada. Wszystkich w kompleksie dręczyło pragnienie (...)” (s. 415). Dalej autor wspomina o racjonowaniu wody, a cały akapit podsumowuje słowami jednego z dawidian. To malutka próbka, ale widać w niej nagromadzenie czasowników, jasne przedstawianie przyczyn, skutków, okoliczności, podejmowanych działań zaradczych oraz podsumowanie z perspektywy ludzi.   

Jako książkę czyta się Tragedię w Waco dobrze: jest napisana poprawnie, ma krótkie, w zdecydowanej większości chronologicznie ułożone rozdziały. Autor poświęca miejsce wyjaśnianiu historii i kontekstu wierzeń dawidian. Czego autor nie robi, to nie psychologizuje (prawie). To znaczy w najbardziej kluczowych momentach, zamiast parafrazować lub zgadywać kto, co myślał w danej chwili, po prostu oddaje głos i cytuje bohaterów. I samo to bez żadnego komentarza robi na czytelniku wielkie wrażenie, bo jedną z rzeczy, która przyczyniła się do tragedii było to, że ludzie z samego Mouth Carmel nie zostali wysłuchani i zrozumieni. A czytelnik dokładnie poznaje historię ruchu - które ma głębsze korzenie, niż początkowo można przypuszczać - i wie, że wszystko, co robią agencje rządowe jest interpretowane przez dawidian tylko w jeden sposób: jako ich przejście do lepszego świata. Podobnie z drugiej strony: zastanawianie się, dlaczego akcja w Waco w ogóle się rozpoczęła, skoro na dobrą sprawę wcale nie była dobrze przygotowana, a agenci stracili (choć tak naprawdę nigdy nie mieli, bo byli nieostrożni i nie rozumieli dawidian) podstawowy element zaskoczenia, w pewien sposób wiąż pozostaje zagadką (chociaż autor obficie cytuje zeznania z komisji, które odbyły się po wydarzeniach w Waco oraz powstałe po nich raporty).

Literacko trudno się nad tekstem tej książki zachwycać, ale trudno też coś narracji czy wykorzystanemu językowi zarzucać. Ponadto wszystkie informacje metatekstowe - dotyczące pracy nad zbieraniem materiałów oraz samego procesu pisania - autor zawarł w przypisach znajdujących się na końcu książki i dopiero tam widać, jak wielką pracę reporterską wykonał. Książka jest dość długa - ma prawie 500 stron i mogłaby być dłuższa, ale chyba nie było takiej potrzeby. Jest wystarczająco szczegółowa i wydaje się, że nie ma w niej ani jednego nadmiarowego słowa.

Jeśli lubicie reportaże, interesujecie się Stanami Zjednoczonymi lub lubicie programy typu Tuż przed tragedią (mnie ten aspekt bardziej zainteresował, ale jeśli interesujecie się tematyką sekt, także powinniście zwrócić uwagę na ten tytuł), to zdecydowanie polecam tę książkę.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M


środa, 19 lutego 2025

Inny tytuł - Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat

Hello!

Muszę przyznać, że ten film przyprawił mnie o ból głowy z być może zaskakującego powodu - budowania kolejnej złożoności odniesień w ramach filmów Marvela. Zaczynając od Incredible Hulk (z roku 2008!), Eternalsów (czy to nie jest pierwszy - może drugi - film od 2021 roku, który jakoś uznaje, że to, co pokazano w tym filmie, nie jest oderwane od całego uniwersum i jednak coś się w związku z nim działo na Ziemi), a kończąc na fakcie, że najwyraźniej Celestial z Oceanu Indyjskiego jest zbudowany z adamantium - z adamantium jest też szkielet i pazury Wolverina. No i też oczywiście warto pamiętać serial Falcon i Zimowy Żołnierz...

Wracając z kina, miałam z bratem ubaw, próbując wymyślić lepsze tytuły dla tego filmu i najlepszym wydało nam się Thaddeus Ross: Przeszłość, która nadejdzie. Jedynym w pełni kompetentnym elementem tego filmu jest opowieść o tym, jak Thaddeus Ross próbuje - i to jak się okazuje ostatecznie całkiem skutecznie, choć przez większość filmu niezbyt przekonująco i nie chce przyznać się do leżącego u podstaw całego zamieszania błędu - pokazać, że się zmienił i odbudować relację z córką. To równie dobrze mógłby być po prostu solowy film Rossa, a rolę jakiegoś bohatera, mógłby naprawdę odegrać praktycznie każdy znany nam superbohater. 

Co do Sama, który dużo mówi o odpowiedzialności bycia nowym Kapitanem i jak go to bardzo przytłacza - no właśnie mówi. Gada. Wyżala się innym bohaterom, ale przez większość filmu nie ma w nim stawki na skalę światową, którą jako Kapitan mógłby zawalić. Fabuła jest w zasadzie bardzo osobista zarówno ze strony Sama Wilsona (bo głównym motorem napędowym jego działań jest odkrycie, dlaczego Isaiah Bradley - superżołnierz i powiernik Sama - najwyraźniej próbował zabić prezydenta USA), jak i Thaddeusa Rossa. Tylko że od tego drugiego otrzymujemy pełną historię, natomiast Sam jako Sam oraz Sam jako Kapitan Ameryka to chaos. O ile można i należy przyznać, że działania Sama w stosunku do Isaiah były szlachetne i robił on to, co powinien, to kwestia kapitanowania i wielkiej odpowiedzialności spoczywającej na jego barkach nie jest w filmie poruszana, aż do sceny starcia na morzu. I z pewnych powodów wizja, że flota USA i Japonii ma stoczyć bitwę na morzu wydał mi się niekomfortowy.

Widz w jakieś trzy sekundy pojmuje, że Isaiah i pozostali zamachowcy zostali w jakiś sposób "zaczarowani", aby zrobić, co zrobili i w mniej niż pięć kojarzy mu się to z praniem mózgu, które przeszedł Bucky - a Samowi w filmie zajmuje to o wiele dłużej, nawet gdy już wie, że najprawdopodobniej spowodowało to dziwne migania światła. I tu przechodzimy do kolejnego problemu tego filmu - oglądając go, miałam poczucie, że to takie Zimowy Żołnierz wannabe i to nie tylko ze względu na to programowanie mózgów (potem się dowiadujemy, że działa także piosenka/ki). Supernaukowiec z komputerem w głowie / z głową w komputerze w tajnej bazie na odludziu? 

Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat mnie znudził. To nie był najgorszy film z listy ostatnich Marvela, ale nie było w nim nic, zupełnie nic, ekscytującego. Jedyny element, który wzbudził moje emocje stanowiła początkowo postać Ruth Bat-Seraph, szefowej ochrony prezydenta, która przekroczyła wszystkie skale bycia nieznośną, irytującą, niepomocną i wszelkie możliwe synonimy, aby później bez żadnego problemu przyznać rację naszym bohaterom i im pomagać. I jestem za tym, żeby bohaterowie, jeśli nie mają racji, zmieniali zdanie. Ale jej obrót o180 stopni tylko dlatego, bo zobaczyła na nagraniu migający ekran, nie miał żadnego sensu w kontekście zaprezentowanego wcześniej jej charakteru. W każdym razie później snuje się ona obok naszych bohaterów i ma nawet jedną scenę akcji, którą można by bez straty dla nikogo wyciąć. 

Przy czym fakt, że ten film jest nudnawy to nie znaczy, że źle mi się go tak na podstawowym poziomie oglądało. Bo mimo wszystko on nie boli w mózg tak jak niektóre inne twory Marvela z ostatnich lat. Chociaż gdy wróciłam do kilku recenzji, to moją dominującą emocją wobec nowych komiksowych filmów jest znudzenie. Oraz zauważanie tego, że są nadmiernie komediowe lub zabawne zapewne zupełnie nie tam, gdzie twórcy sobie zaplanowali. Z całym przekonaniem mogę jednak napisać, że nowy Kapitan Ameryka na ten akurat problem nie cierpi. Cierpi za to na inny, czyli sceny w ciemnych miejscach, w których nic nie widać, ale tego to już chyba nie ma co komentować, można tylko stwierdzić ten fakt. Pomijam też CGI w całości, ale trzeba napisać, że kwitnące wiśnie w CGI są po prostu paskudne. I nie idźcie na ten film w 3D, bo nie warto męczyć oczu; od samego początku 3D wygląda dziwnie, a też w w samym filmie nie ma scen, które byłyby tak naprawdę tego 3D warte.

PS. Po napisaniu tekstu, zabrałam się za sprzątanie i włączyłam film Na Gałęzi na temat Nowego wspaniałego świata - i zgadzam się z każdym powiedzianym tam słowem.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M


sobota, 15 lutego 2025

Helikopterowa propaganda - The Trauma Code: Heroes on Call

Hello!

Kiedyś wspominałam, że moja relacja z serialami medycznymi bywa skomplikowana. Mogę i całkiem lubię je oglądać, tylko do momentu, gdy nagle pojawi się w nich coś, co mnie przestraszy. Ostatnio dawno nie było takiej sytuacji, a na Netfliksa wpadła nowa koreańska komedia medyczna: The Trauma Code: Heroes on Call (Oddział urazowy: Bohaterowie w akcji), która podbiła social media i w pewnym momencie niemal zagroziła popularności Squid Game.

Po przepracowaniu dotychczasowego lekarza, aby pokierować oddziałem urazowym w jednym z seulskich szpitali zostaje skierowany - przez samą minister zdrowia - niecodzienny lekarz Baek Kang-hyuk (w tej roli Ju Ji-hoon) z dużym doświadczeniem i oczywiście niekoniecznie ortodoksyjnymi metodami. Do swojego nowego minizespołu rekrutuje: Yang Jae-wona (Choo Young-woo), którego największym atutem jest to, że szybko biega i szybko się uczy, Cheon Jang-mi (Ha Young) - pielęgniarkę, która ma więcej doświadczenia, niż wcześniej wymieniony lekarz, oraz rezydenta anestezjologii, który z własnej i nieprzymuszonej woli postanawia pojawiać się na każde wezwanie centrum urazowego. Głównym złym w serialu są... pieniądze. A raczej ich brak. Bądź też brak szczególnie dla centrum urazowego. Tenże materializm - pokazywany jako brak zrozumienia dla ratowania życia pacjentów i okazywania im podstawowej empatii - w serialu antropomorfizowany jest w dwóch postaciach: dyrektora szpitala oraz szefa działu planowania i koordynacji.

Serialowi udaje się - pomimo całej swojej hiperboliczności i przerysowaniu - uniknąć karykaturalności. A naprawdę nie jest to łatwe zadanie, bo ta drama to jeden z przykładów balansowania na naprawdę cienkiej granicy pomiędzy wiarą w to, co prawdopodobne w wyolbrzymionym świecie serialowym, a elementami, które w tak napiętej sytuacji zawieszenia niewiary, potencjalnie bardzo łatwo mogą wyrwać widza z immersji. Wydaje się, że dramie udaje się utrzymać zaangażowanie i wiarę widza, ponieważ w ciągu 8 odcinków przedstawia proste, emocjonalne, a niekiedy tajemnicze elementy fabuły, które jak ta strzelba w dramacie Czechowa, ostatecznie okazują się spójne i przydatne. Z jednej strony można uznać, że fabuła The Trauma Code: Heroes on Call jest grubymi nićmi szyta, ale z drugiej – to chyba ułatwia oglądanie serialu.

To nie jest serial nieprzewidywalny – to przykład dramy, której przewidywalność jest satysfakcjonująca dla widza. Bohaterowie muszą uratować pacjenta, a nie ma krwi? Oczywiście, że jeden z bohaterów odda mu swoją! To także drama bardzo kameralna w tym znaczeniu, że poza szpitalem i miejscami wypadków nie widzimy życia bohaterów (jest chyba dosłownie jedna scena, która dzieje się w pokoju pielęgniarki, bo zostaje obudzona i wezwana). Ale też ma to sens w świecie dramy, bo Jae-won zostaje ukarany wszystkimi dyżurami na oddziale urazowym. Co w konsekwencji pozwala mu nabrać doświadczenia pod okiem nowego mentora, przeżyć chwile zwątpienia, aż do momentu, gdy nadchodzi prawdziwy rytuał przejścia, aby mógł stać się prawdziwym lekarzem urazowym. Ale to niejedyny bohater, który przechodzi pewną drogę na naszych ekranach, bo innym jest Han Yu-rim - ordynator chirurgii ogólnej - który początkowo bardzo nie lubi nowego lekarza, a później nie lubi go jeszcze bardziej, aby w końcu nabrać szacunku do działalności centrum urazowego i dotrzeć się z Baek Kang-hyukiem do tego stopnia, że są w stanie współpracować. Muszę napisać, że ten odcinek, w którym doktor Han przekonuje się do doktora Baeka, jest jednym z bardziej przejmujących w całym serialu. Co wydało mi się dużym osiągnięciem, bo dzieje się to dość wcześnie w sezonie, nie znamy jeszcze dobrze bohaterów - a oni sami się nie lubią - ale odcinek gra na pewnych uniwersalnych emocjach; ale też łatwo było przesadzić w ich pokazywaniu. A się udało - bo niby to nie jest drama, w której pokazanoby wielkie tragedie (dotykające głównych bohaterów), a jednocześnie poprowadzono to tak, że widz nie mógł być tego, aż taki pewien.

Przeważnie oglądam dramy z angielskimi napisami, ale jakoś tak wyszło, że w akurat tej miałam włączone polskie - i nie wiem, czy to był dobry pomysł, bo odniosłam wrażenie, że w niektórych miejscach są one niepoprawne / nie przeszły odpowiedniej korekty. Chyba najbardziej uderzyło mnie to w 6 odcinku, gdy w napisach pojawia się: „Pacjent jest w stanie wegetacji”. Wydaje mi się, że nie trzeba mieć wielkiego pojęcia o medycynie, aby wiedzieć, że chodzi o stan wegetatywny. Ale były też inne drobnostki "z wszystkimi" zamiast "ze", Ppark zamiast Park i tak dalej. 

A poza tym ta drama - jako kolejna po When the Phone Rings - udowadnia, że w Korei chyba naprawdę tęsknią za Descendants of the Sun. Dramy też bawią i uczą, bo któregoś dnia po obejrzeniu spędziłam kilka godzin, czytając o Sudanie Południowym.

Większość koreańskich dram jest pisana tak, aby zamknąć wątki fabularne w jednym sezonie i w tej jest podobnie - jak wspominałam te osiem odcinków opowiada naprawdę koherentną (w swoich ramach) historię - ale jednocześnie: dajcie mi kolejne osiem odcinków przygód naszych bohaterów! Bo co najmniej kilku z nich ma zdecydowanie potencjał, aby przejść swoje ścieżki.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

 

wtorek, 11 lutego 2025

Na czynniki - Q. Teoria spiskowa, która zmieniła świat

 Hello!

Być może nie słyszeliście o QAnon, ale na pewno słyszeliście o ataku na Kapitol 6 stycznia 2021 roku - te dwie rzeczy są ze sobą nierozerwalnie połączone, a o pierwszej i fundamentalnej traktuje książka Q. Teoria spiskowa, która zmieniła świat.

Tytuł: Q. Teoria spiskowa, która zmieniła świat
Autor: Mike Rothschild
Tłumaczenie: Michał Kramarz
Wydawnictwo: Filia

Q. Teoria spiskowa, która zmieniła świat to ciekawa książka z przeznaczeniem zdecydowanie dla amerykańskiego czytelnika - nawet mimo polskiego tytułu i tego, że rzeczywiście inspiracje tym ruchem można znaleźć na świecie - ale jednocześnie nie jest pisana, jak niekiedy książki Amerykanów - jakby autor zjadł wszystkie rozumy. Porusza dość szeroki zakres działalności ludzi, których dotknęła inspiracja Q – od swego rodzaju korzeni czy fundamentu Q, którym była Pizzagate (notabene było to najbardziej chaotycznie opisane wydarzenie w książce, gdybym wcześniej czegoś o tym nie wiedziała, nie jestem przekonana, czy zrozumiałabym istotę Pizzagate) po pastelowy Q instagramowych influencerów livestylowych.  

Tu muszę dodać, że interesuje się teoriami spiskowymi jako zjawiskiem społecznym i QAnon nie było mi obce, dlatego chciałabym uprzedzić, że mi tę książkę czytało się łatwo - do czego na pewno przyczynił się także jasny podział na części, rozdziały i podzrodziały, który sprawia, że poszczególne fragmenty książki są dość krótkie; całość ma około 355 stron (bez części z przypisami) - i wierzę, że osobom, dla których byłoby to pierwsze zetknięcie z tematem, także byłoby nietrudno połapać się w narracji, ale jednocześnie momentami autor ma tendencję do opisywania wydarzeń w sposób bardziej skomplikowany, niż jest to konieczne.  

Dziwnie czytało mi się tę książkę dokładnie w czasie pomiędzy 6 stycznia 2025 (a jej narracja zaczyna się oczywiście od ataku na Kapitol 6 stycznia 2021) a 20 stycznia, czyli czasem, gdy zatwierdzano wyniki wyborów w USA i zaprzysiężeniem nowego-starego prezydenta Donalda Trumpa. Gdy czyta się i dowiaduje, jak absurdalne i oderwane od rzeczywistości są “wrzutki Q”, gdy okazuje się, że to wszystko zamiast prościej wyjaśniać świat - czego ludzie oczekują - jeszcze bardziej go komplikuje i okazuje się, że ludzie pożądają satysfakcji z rozwiązywania - ba, egzegezy – zagadek i są coraz głębiej wciągani w ten, nie da się ukryć, niebezpieczny świat. I chociaż QAnon sam w sobie nie jest aktywny to jego członkowie/zwolennicy, jak się wydaje, niejako rozpuścili się po prostu wśród wyborców partii republikańskiej w USA.

Mike Rothschild przedstawia historię, początki i rozrastanie się samego ruchu, ale także mechanizmy psychologiczne stojące za zainteresowaniem ludzi QAnonem, opisuje powiązania pomiędzy wrzutkami Q a prawdziwymi wydarzeniami (pokazując, że Q nie wiedział, co się wydarzy i nie miał zdolności przewidywania przyszłości), zastanawia się, jak w zasadzie zdefiniować ten ruch, przepytując głównie ekspertów od ruchów kultowych, podkreśla, że to, kto stał za wrzutkami Q, w tym momencie nie ma żadnego znaczenia, bo ruch nabrał mocy oddolnej i sam się napędzał.  

Podsumowując, jeśli interesują was teorie spiskowe, Ameryka, a dokładniej amerykańska polityka, to myślę, że przeczytacie Q. Teoria spiskowa, która zmieniła świat z zainteresowaniem, aczkolwiek nie jestem przekonana, czy to dobra pozycja dla osób, które dopiero zaczynają interesować się tym tematem, podobnie, jeśli jesteście bardziej zaawansowani, raczej nie znajdziecie tu nic nowego (przy czym wciąż - jako tekst – czyta się dobrze).  

Ostatnia uwaga. Nie wiem, dlaczego osoba odpowiedzialna za skład książki (lub ktoś, kto podejmował o tym ostateczną decyzję) zdecydowała się na wykorzystanie kroju pisma, który niestety bardzo nie pasował do licznie występującej w tekście litery Q – jej ogonek często zachodził/łączył się a to na przecinek, a to z jakąś inną literę i wyglądało to naprawdę fatalnie. Ach i w książce cztery–pięć razy jest napisane "w tak zwanym międzyczasie" i zachodziłam w głowę czemu; nie wydaje się, aby taka konstrukcja istniała w języku angielskim, a po polsku w tekście reportażu - jest zwyczajnie nadmiarowa i niepotrzebna, ogólnie zaleca się bycie ostrożnym w używaniu "w międzyczasie", a z tym "tak zwanym" - w wyobraźni widzę moją profesor od stylistyki dostającą oczopląsu. Wiem, że podczas czytania zwróciłam uwagę na jeszcze jedną manierę w tekście, ale nie pamiętam, co to było - też jednak rozpraszało. Przeglądałam opinie o tej książce i widziałam, że ludzie mieli uwagi do tłumaczenia - chociaż nie wyjaśniali dokładnie jakie - natomiast moje najogólniejsze wrażenie z tekstu jest pozytywne i jak wspominałam wyżej, czytało mi się go dobrze.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M


piątek, 7 lutego 2025

Wszystko, o co chciałam zapytać fanów-instagramerów [wywiad danmei_news_pl]

 Hello!

Jak wspominałam w podsumowaniu 2024 roku, ochota na przeprowadzenie wywiadów przeszła mi, gdy wywiad, w który włożyłam dużo czasu, nie doszedł do skutku. Ale jak też zapowiadałam – chciałam do nich wrócić. I choć miałam już nawet pomysł, nie mogłam przypuszczać, jak bardzo wena uderzy we mnie na początku 2025 roku.  

Na profil danmei_news_pl trafiłam tuż (i mam tu ma myśli dosłownie jeden dzień) przed ogłoszeniem, że wydawnictwo Czarna Owca będzie publikowało coś – jeszcze nie było wiadomo co. Ale chyba poziom oczekiwania na jakieś wieści czy ogłoszenia był wśród fanów wysoki, skoro najwyraźniej wychwycił go nawet algorytm mojego Instagrama. Przejrzałam profil danmei_news_pl, a gdy wydawnictwo ogłosiło już, co („Błogosławieństwo Niebios”) będzie wydawało, wiedziałam, że chciałabym przepytać osoby stojące za tym kontem – zarówno jako instagramerów, jak i jako przedstawicieli fanów danmei w Polsce.    

Uczestniczki wywiadu:
Roshanke, Glonik, Liuhao, Szyszka, Kardro – Danmei News PL

Na początek musimy sobie wyjaśnić jedną sprawę – co to w ogóle jest danmei?

Danmei (耽美) to termin pochodzący z języka chińskiego, który odnosi się do miłości romantycznej między dwójką bohaterów płci męskiej. Występuje on na masową skalę w chińskich mediach, zaczynając choćby od literatury, na adaptacjach kończąc. Warto zaznaczyć jednak, że gatunek ten cieszy się popularnością nie tylko w Chinach, w ciągu ostatnich paru lat rozprzestrzenił się na cały świat. Aby lepiej to zobrazować, można powiedzieć, że jest to chiński odpowiednik japońskiego „yaoi” lub anglojęzycznego „BL”, czyli „Boys’ Love”.
W chińskiej tradycji taoistycznej istnieje coś takiego jak wspólnota dusz, zatem nie do końca jest to miłość w naszym europejskim znaczeniu. Wykracza ona poza pożądanie fizyczne czy zakochanie. Bohaterowie spotykają swoją – dosłownie – drugą połówkę i po prostu są ze sobą na dobre i na złe. W przeciwieństwie do naszych romansów, w danmei bohaterowie razem stają przeciw światu. Choć, trzeba przyznać, czasem trochę im zajmuje, zanim się zorientują, że „to już”.

Czy są może inne określenia, które warto byłoby przybliżyć czytelnikom wywiadu i osobom dopiero wchodzącym w świat danmei?


Wspominałyśmy o adaptacjach książek, czy to w formie serialu, animacji czy filmu, więc warto mieć też na uwadze dangai (耽改, ‘spóźnienie’ lub ‘opóźnienie’). Jest używany w sieci jako odpowiednik słowa ‘danmei’, aby ominąć cenzurę. Adaptacje są pozbawione relacji romantycznych między głównymi bohaterami i często stają się przez to innym dziełem, choć podążają tą samą fabułą, co oryginał.  
Literatura chińska jest najeżona terminami, które są nam obce kulturowo, ale nie należy się bać! Do książek zazwyczaj dołączony jest słowniczek. A nawet bez słowniczka, nic nie przeszkadza w czytaniu na bieżąco, bo chińscy autorzy uwielbiają wyjaśniać rzeczy w trakcie fabuły, szczególnie, że często traktują je dość swobodnie.
To, co może wydawać się karkołomne, to na przykład fakt, że Chińczycy mają zwyczaj używać wielu różnych określeń, skrótów, przyrostków w stosunku do jednej osoby. Wydaje nam się, że w pokoju siedzi dziesięciu ludzi, a tak naprawę jest ich trzech, a jeden się nie odzywa. Ale bardzo szybko się można zorientować na jakiej zasadzie to działa i tylko rośnie radość z czytania.
Istnieje jednak jedno słowo, bardzo ważne dla fandomu, gege. Koniecznie przeczytajcie „Błogosławieństwo niebios”, żeby się dowiedzieć, co znaczy i się nim zachwycić.

Jakie rady mielibyście dla osób zaintrygowany tematem, ale zupełnie niewiedzącym od czego zacząć?


Oczywiście polecamy zacząć od „Błogosławieństwa niebios”, bo będzie w języku polskim, ale jeśli ktoś się już teraz nie może doczekać, to może zerknąć na animację, która powstała w oparciu o ten tytuł, albo na seriale „Word of Honor” czy „The Untamed” (oba dostępne na Netflixie, jednakże trzeba zmienić język w ustawieniach na angielski). One też powstały w oparciu o bardzo popularne książki z nurtu danmei.
Danmei kojarzy się głównie z pięknymi chińskimi mężczyznami w zwiewnych szatach, ale to także horrory, współczesne kryminały, steampunk… do wyboru do koloru. Jeśli ktoś po prostu chce poczytać powieść z dobrze napisanymi elementami BL, może wybierać spośród wielu tytułów, które nawet nie zahaczają o fantasy. Warto zapamiętać pseudonim Priest – to autorka, która słynie z pisania różnych gatunków.

To już czwarte pytanie, a ja jeszcze nie poprosiłam o przedstawienie się osób odpowiadających. Skąd u was zainteresowanie tym gatunkiem i jak dowiedzieliście się o jego istnieniu? Interesujecie się ogólnie Chinami, a może wręcz jesteście po/na/lub wybieracie się na sinologię? A może to kwestia jednak literatury i książek? A może przywiodła was do tego zupełnie inna droga?
 
(Roshanke) Moje zainteresowanie pojawiło się względnie nieświadomie. Pewnego dnia po prostu znalazłam mroczną animację, a było to, jak można się domyślić, „Mo Dao Zu Shi”. Spodobało mi się na tyle, że pewnego dnia ponownie wróciłam myślami do tej animacji i zaczęłam szukać. Doszukałam się informacji na temat cenzury, terminów, a nawet najważniejszego w tamtym okresie – że to donghua na podstawie powieści! Oczywiście musiałam to sprawdzić i w ten sposób wgłębiam się w ten świat po dziś dzień.

(Szyszun) U mnie było to wynikiem zmęczenia tym, co znałam do tej pory. Kocham azjatycki sposób narracji, fantastykę i wyrażanie emocji. Niestety w pewnym momencie znalezienie czegoś, co nie byłoby kolejną historią nastolatka, który spina się do bycia Największym Kozakiem na Dzielni, albo nastolatki, która jest nijaką Dziewczyną Inną Niż Wszystkie; czegoś, co byłoby dobrą historią bez odcinania kuponów od poprzednich filmów, stało się bardzo trudne. O danmei usłyszałam od koleżanki, która czytała wcześniej, ale dopiero jak przypadkiem odpaliłam na Netflixie „Błogosławieństwo…”, moja dusza krzyknęła TO JEST TO. I wtedy połączyłam kropki, że ta sama autorka napisała nie dość, że „Błogosławieństwo…”, to jeszcze dwie inne rzeczy, do których też są seriale... I tak, wpadłam. Dorośli bohaterowie, queer reprezentacja bez zbędnej dramy, razem przeciw światu, tajemnice z przeszłości, wróg skryty w cieniu, zwroty akcji, wielkie namiętności pod pozorem opanowania i spokoju… Tak, to jest to.

(Liu) Ja natomiast, przyznaję, nadziałam się na danmei zupełnie przypadkiem. Ponieważ moje hiperfiksacje to jeden wielki krąg, który toczy się swoim rytmem, przeżywałam wówczas renesans zainteresowania mangą i anime i tak się akurat złożyło, że apka, w której buszowałam w poszukiwaniu nowych tytułów potencjalnie mających stać się całą moją osobowością na następny kwartał, podsunęła mi pod nos manhuę (czyli chiński komiks) „Grandmaster of Demonic Cultivation” lub, jak kto woli, „Mo Dao Zu Shi”. Czy wiedziałam, o co chodzi? Absolutnie nie :D Momentalnie zgubiłam się w bohaterach, bo tak jak wspomnieliśmy wcześniej, każdy posiadał fafnaście imion i nie miałam pojęcia, kto jest kim, a potem dodatkowo zgubiłam się w linii czasowej. Natomiast nawet pomimo tych trudności bawiłam się przy lekturze przednio, głównie z powodów o których pisze Szyszun i gdy tylko pochłonęłam „Mo Dao…”, natychmiast stwierdziłam „Tak. Dajcie więcej :D”.

(Glonik) U mnie zaczęło się od donghua (chińskiej animacji) „Mo Dao Zu Shi”, które zdecydowałam się obejrzeć po zobaczeniu na YouTube fanowskiej animacji (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jest fanowska) z całującymi się WangXian (perfidnie mnie oszukali 😭). W pierwszej chwili donghua niespecjalnie przypadła mi do gustu (między innymi przez język, do którego nie byłam przyzwyczajona przez ciągłe oglądanie japońskich animacji, natomiast teraz ewidentnie wolę chiński), ale za drugim podejściem totalnie się wykręciłam. Po skończeniu pierwszych dwóch sezonów, zaczęłam szukać pierwowzoru i natrafiłam na manhua, którą z radością wyciągnęłam. Okazało się potem jednak, że oryginałem jest książka, a autorka która ją napisała, ma też inne książki. W ten sposób dowiedziałam się o „Tian Guan Ci Fu” / „Błogosławieństwie Niebios”. po którym przepadałam. Kocham tę książkę całym sercem i na razie nie znalazła się inna powieść, która podobałby mi się bardziej, choć wiele z nich jest super.
Teraz siedzę teraz w danmei po uszy. I dobrze!

(Kardro) Pierwszy raz usłyszałam o danmei przy okazji serialu „The Untamed”, o którym było głośno w moich kręgach twitterowych (kpop/manga i anime) na początku 2020 roku. Przyznam się zupełnie szczerze, że wtedy go nie doceniłam i porzuciłam po pierwszym odcinku (błędy młodości). Danmei wróciło do mnie dopiero półtora roku później, kiedy impulsywnie kupiłam książkę na podstawie, której powstał ten serial. Już po pierwszych 20 stronach przepadłam, a im dalej czytałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to jest coś nowego i niesamowitego. Potem pochłonęłam kolejne kilka powieści i zauważyłam, że nie ma dla mnie powrotu. Złożone postaci, wciągające fabuły, które orają moje serduszko na prawo i lewo, mnóstwo nawiązań kulturowych i historycznych, rozkminki filozoficzne i co najważniejsze – piękne więzi głównych bohaterów. Nie sądziłam, że można uzbierać tyle dobroci w jednym miejscu, a jednak!


Skąd pomysł na założenie poświęconego danmei konta na Instagramie?


Chyba miałyśmy dość bycia świadkami rozpowszechniania fałszywych informacji na temat wydawania danmei w Polsce i chciałyśmy stworzyć miejsce, gdzie będą się znajdować tylko rzetelne informacje. Miałyśmy już świetny zespół o wielu talentach, więc dlaczego nie użyć tego w dobrym celu? Szczególnie, że już wcześniej podejmowałyśmy działania w sprawie wydania danmei na polskim rynku, tylko osobno, między innymi tworząc petycje do wydawnictw. W międzyczasie zapanowała ogólna dezinformacja w fandomie: pojawiło się wiele sprzecznych informacji, w których śmiesznie łatwo było się pogubić. Wtedy też powstał pomysł na założenie naszego profilu na Instagramie, gdzie miałyśmy udostępniać tylko rzetelne, sprawdzone info dla polskiego fandomu – zarówno dla starych wyjadaczy, jak i dla nowych osób, które w temacie dopiero raczkują i jeszcze nie wiedzą, z czym to się je – aby można było się w tym wszystkim jakoś połapać. Nasza koncepcja na to, jak nasze konto prowadzić, od tamtego czasu nieco ewoluowała, jednak nadal robimy wszystko, aby zrealizować nasz wyjściowy cel :)

Czy spodziewaliście się tak dużego zainteresowania profilem?

Jest to dla nas bardzo pozytywnym zaskoczeniem! Nie wrzucamy postów często, bo naprawdę sprawdzamy każdy news i fakty, nie jesteśmy kanałem, który rzuca kolorowym kontentem w fanów… A obserwujących przybywa. Cieszy nas każda nowa osoba. Uwielbiamy czytać wiadomości, odpowiadać na komentarze. Zdradzimy małą tajemnicę – omawiamy wszystko, każde słowo naszych obserwujących, zastanawiamy się wspólnie, jak najlepiej odpowiedzieć. I nawet czasem pozwalamy sobie na mały wirtualny taniec radości, jak ktoś napisze coś szczególnie miłego.

Jak wygląda prowadzenie profilu od kulis?

Najlepiej to opisze porównanie – czasem burza z piorunami, a jeszcze innym razem sielankowy wypad nad jeziorko z przyjaciółmi. Często planujemy posty ze sporym wyprzedzeniem, ale są sytuacje, kiedy nie jesteśmy w stanie zaplanować niczego. W gruncie rzeczy nasz profil opiera się na podawaniu dalej świeżych informacji ze świata danmei – a pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Natomiast gdy tylko coś się pojawi, to bierzemy się do pracy na 120%. Sprawdzamy wszystko trzykrotnie i podajemy tylko rzetelne informacje.
Jednakże, jeśli chodzi o pracę w grupie – jest to wspaniała możliwość dla nas, bo możemy godzinami rozmawiać na tematy związane z tym co nas łączy – a więc danmei.

Czasami mam wrażenie, że niektórym osobom wydaje się, że chińska popkultura nie jest zbyt dostępna w Polsce, ale niektóre dramy czy animacje są bez problemu dostępne na YouTube, nie wspominając o tym, że legendarne „The Untamed” czy „Word of Honor” są na Netflixie.

Chińska popkultura jest zdecydowanie rozpowszechniona i dostępna w Polsce. Wypada jednak wspomnieć, że przydałoby się jej jeszcze więcej na naszym rodzimym rynku, ale na pewno się rozwija, a to dobry znak.
(Roshanke) Nieraz spotkałam się z tym, że ktoś z mojej rodziny lub przyjaciół oglądał chińskie seriale lub filmy. I nawet, jeśli ktoś nie jest zapoznany z terminologią, to w gruncie rzeczy „wie, co się z czym je”.
Wchodząc na platformy streamingowe można znaleźć mnóstwo seriali chińskich z tematyką chociażby wuxia lub xianxia. I mamy tu na myśli rzeczywiście dostępne dla polskiego odbiorcy media, które posiadają polskie tłumaczenie, chociażby w postaci lektora lub napisów. Co prawda brakuje pozycji queerowych, a tak właściwie bromance, takich właśnie jak wspomniane „The Untamed” lub „Word of Honor”.
Oczywiście można obejrzeć je za pośrednictwem zmiany w ustawieniach języka, jednak szkoda, że nie ma ich bezpośrednio na polskim Netflixie. Trzymamy kciuki, że w przyszłości się to zmieni.
A co do chińskiej literatury – Czarna Owca wyszła do nas jako pierwsza z tak fenomenalnym gatunkiem jakim jest danmei. To zdecydowanie bardzo dobre wieści, które otworzą nam furtkę do czegoś świeżego i nowego.
Warto też napomknąć, że w Polsce mamy trochę różnorodnych tytułów przełożonych z chińskiego.

Was być może nie zaskoczyło – ale mnie owszem, bo sama mam większą styczność z anglojęzycznym fandomem – ogromne poruszenie, które w mediach społecznościowych wywołało ogłoszenie wydania przez wydawnictwo Czarna Owca „Błogosławieństwa Niebios” (czyli „Heaven Official's Blessing” / „Tian Guan Ci Fu”) Mo Xiang Tong Xiu. Wiedziałam, że w Polsce są ludzie, którzy lubią tę autorkę, serię i ogólnie danmei, ale nie spodziewałam się, że jest ich aż tylu.

Może przez to, że my się poruszamy w dość specyficznej bańce konwentowo-fanowskiej, nie mamy wrażenia, że jest nas „aż” tylu. Dla nas ciągle jest ich za mało! Nie da się jednak ukryć, że jako fandom jesteśmy bardzo aktywni i zwyczajnie głodni polskiego wydania.
Kolejną ważną rzeczą jest to, że danmei nie ma wyraźnie określonej grupy docelowej, naprawdę może się podobać każdemu, w każdym wieku. Nastolatkowie zachwycą się dramatyczną  miłością, osoby dorosłe tym, że bohaterowie nie są infantylni, a starsze, że takie to ładne i ciepłe. I wszyscy jednakowo rozpłyną się, kiedy bohaterowie chwycą się za ręce i pokonają Wielkie Zło.

Czy spodziewaliście się, że to właśnie wydawnictwo Czarna Owca może otrzymać prawa i zająć się polskim wydaniem, czy może jednak mieliście inne typy? Bo wydaje się, że są w Polsce wydawnictwa, do których profilu TGCF pasowałoby nieco bardziej. Więc zaskoczenie jest niejako podwójne – i co w ogóle wychodzi i w jakim wydawnictwie.

I tu jest miejsce, żeby zdradzić naszą małą tajemnicę… Jak już mówiłyśmy wcześniej, każda z nas prowadziła intensywne badania na własną rękę, z różnym rezultatem. I jak się zebrałyśmy, zaczęłyśmy się wymieniać informacjami, to tak jakoś… udało nam się dotrzeć do Czarnej Owcy i nawiązać bardzo owocną współpracę – pod warunkiem zachowania absolutnej dyskrecji oczywiście. Dzięki temu mieliśmy wgląd „od środka” do wielu informacji i staraliśmy się je podawać naszym fanom w rzetelny, logiczny, ale niezdradzający źródła sposób. To było trudne, bo chciałyśmy wykrzyczeć na cały świat, że MAMY TO!! Ale mieliśmy zaszczyt i przyjemność konsultować fandomowo wiele rzeczy - na przykład to, czy zostawić gege. Konsultacje odbywały się na naszym discordzie z udziałem niezrównanej redaktor Agnieszki Szmatoły, osób „siedzących” w tłumaczeniach fanowskich i studiujących sinologię. Pomogłyśmy też zrobić badanie fandomu pod kątem ilustratorek czy dodatków.
Naszym zdaniem Czarna Owca to wydawnictwo idealne, bo przecież zaczęło od kompletnie mało znanych kiedyś skandynawskich kryminałów, które były niszowe i mało kto o nich słyszał, a teraz są tak przecież powszechne. To samo zrobią z danmei! Ich wydawnictwo-córka, SeeYa wprowadziło na rynek młodzieżowe książki z azjatycką tematyką. No i są niesamowicie otwarci na słuchanie fandomu, swoich czytelników, ekspertów. Jest to bardzo profesjonalne podejście! No i niejako z pierwszej ręki wiemy, że to wydanie będzie absolutnie fantastyczne!

Jak myślicie, dlaczego to właśnie powieści MXTX wydają się szczególnie popularne wśród fanów danmei?

MXTX i tytuły od niej w ogóle są obecnie najbardziej rozpowszechnione na świecie. Wydaje nam się, że zebrała aż tak liczną grupę fanów, głównie ze względu na zamysł i interesujący koncept historii. Dodatkowo, dużą rolę odgrywa jej słownictwo, jako że jest wyjątkowo przystępne dla zwykłego czytelnika, a ponadto ma ogromny talent do kreowania postaci, które wzbudzają w czytelniku skrajne emocje. Autorka nie stroni od bawienia się językiem i nieraz subtelnie daje znaki, dzięki którym czytelnik po prostu musi zastanowić się dwa razy i zadać sobie pytanie: „ale… właściwie dlaczego ta postać jest taka? Co sprawiło że jest tym, kim jest? Czy jej charakterystyczny dialekt lub ubiór nawiązuje do kultury, w której się wychowała?” i wiele, wiele innych.
Co więcej, MXTX była najpopularniejszą autorką w Chinach, więc to naturalne, że stosunkowo szybko jej powieści rozprzestrzeniły się na resztą świata. Jej książki są pierwszymi tytułami wydanymi po angielsku i dostępnymi dla mas.
Należy jednak pamiętać, że MXTX była znana globalnie już wcześniej, zanim pojawiły się oficjalne angielskie wydania, a to za sprawą adaptacji. I tak: doskonale znane „Mo Dao Zu Shi” doczekało się całego pakietu czyli – adaptacji donghua (serial animowany), serialu live action („The Untamed”), adaptację manhua (komiks chiński) oraz mangę wychodzącą od tego lata, niedawno zapowiedziano również spektakl teatralny w Japonii… no, nie można też zapomnieć o adaptacji w formie audiodramy – czyli czegoś w rodzaju słuchowiska na podstawie powieści. Tak samo, „Tian Guan Ci Fu” („Błogosławieństwo Niebios”) doczekało się także manhuy, donghuy oraz audiodramy. Nieco zapomnianą i poszkodowaną powieścią jest pierwszy tytuł spod pióra MXTX jest „Ren Zha Fan Pai Zi Jiu Xi Tong” aka „Scum Villain’s Self-Saving System”, jako że doczekał się on wprawdzie własnej animacji… jednak urwano ją już po pierwszym sezonie.
Natomiast Mo Xiang Tong Xiu nie jest jedyną tak świetną i rozpoznawalną autorką. Na wyróżnienie zasługują również Meatbun Doesn’t Eat Meat, Priest czy Meng Xi Shi, których prace także mają rzesze fanów na całym świecie. Powieści Meatbun są z natury bardziej mroczne, zatem sięgną po nie raczej wielbiciele dark romance, a u Priest i Meng Xi Shi mamy gro nawiązań politycznych i zatrważające zawirowania fabularne. Równocześnie MXTX miesza słodkość romansu z przepełniającym każdą stronę duchem przygody. Każdego z autorów danmei charakteryzuje jakiś jego konik i właśnie to sprawia, że tak wielu ludzi sięga obecnie do tego gatunku – każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie.

Jakie są wasze dalsze plany na rozwój profilu na Instargamie?


Tajemnica zawodowa! Oczywiście żartujemy. Chociaż nie chcemy już teraz zdradzać wszystkich naszych planów, bo dobrze jest mieć zaskakujące widownię asy w rękawie, czyż nie?
Na pewno będziemy nadal informować o tym, co nas wszystkich interesuje, czyli danmei w Polsce i na świecie. Na razie staramy się wypracować system wrzucania postów, który nie zagrzebie nas przez algorytmy Instagrama, a też nie przytłoczy czytelników.
Chcemy się rozwijać. Przez ten owocny rok sporo udało nam się osiągnąć, za co jesteśmy wdzięczni wszystkim, którzy zaczęli obserwować nasze poczynania. Na pewno w dalekiej przyszłości planujemy pojawić się na konwentach. Do tego za niedługo na profilu wlecą, i o ile już nie wpadły – nowe zmiany, czyli coś świeżego, w dobrym stylu i smaku! Będzie na co czekać.  

Bardzo dziękuję za odpowiedzi!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M


poniedziałek, 3 lutego 2025

K-pop 2025 - styczeń

 Hello!

Zmieniam w tym roku pisanie o k-popowych comebackach z trybu pisania co 4 miesiące, na podsumowania miesięczne. Cztery miesiące we wręcz przesyconym koreańskim rynku muzycznym to bardzo dużo czasu - posty stawały się bardzo długie, część z tego, co pisałam nieaktualna i ogólnie doszłam do wniosku, że posty miesięczne mają więcej sensu. W końcu pozbyłam się irracjonalnego wrażenia, które towarzyszyło mi przez kilka ostatnich lat, że ogromnie dużo piszę na blogu o k-popie - a prawda jest taka, że z 84 wpisów z zeszłego roku tylko 8 go dotyczyło.
 

n.SSign – Love Potion 

Co prawda piosenka wyszła 3 grudnia, ale retro trend w k-popie nie umiera!

GFriend – Season of Memories

To jest najbardziej anime piosenka w całym k-popie. Wiem, że często pisałam to przy k-bandach, ale GFriend pokonały całą konkurencję w tej kategorii. 

ONEW - Winner
 
Z zasady bardzo lubię jego głos i jego piosenki, ale bardziej niż Winner podoba mi się Yey. Yey jest pierwszej, Winner jest drugie, a reszta piosenek na płycie (zatytułowanej Connection) nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Za to okładka płyty jest ciekawa i dość nietypowa. Plus za teledysk nagrany w Pradze (a przynajmniej widziałam, że internet tak twierdzi).

ONEUS - IKUK

Bardzo lubiłam ONEUS już od ich debiutu, ale później pojawiły się turbulencje. I w zasadzie powinnam się cieszyć, bo IKUK brzmi jak coś bardzo oneusowego, ale jednocześnie no właśnie - mogłoby być wydane 5 lat temu i nikt nie zauważyłby różnicy...

IVE - Rebel Heart

Piosenka sama w sobie nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, ale przekonała mnie, że za całą linią koncepcyjną IVE stoi więcej planowania, niż można przypuszczać. To znaczy po eksperymencie, którym było Heya i Accendio, wracamy do tematów jak z Either Way oraz Baddie. A przynajmniej tak to na razie wygląda, bo płyta wychodzi w lutym. (A jej zapowiedzi sugerują coś pomiędzy After Like i Accendio?!?).

CREZL – HAKUNA MATATA

Włączam piosenkę zespołu, o którym pierwszy raz słyszę, z tytułem, który jest raczej odstraszający niż zachęcający, a tam po pierwsze muzyka ciekawsza, niż się spodziewałam, i... śpiewa Jinho z Pentagonu? I okazało się, że to zespół, który powstał po programie Phantom Singer 4 i składa się z idola, aktora musicalowego, operowego oraz muzyka tradycyjnego. (I jestem prawie pewna, że w słowach tej piosenki jest nawiązanie do utworu otwierającego musical Notre-Dame de Paris). 

BBGIRLS - LOVE 2

Nie zawsze lubię citypop, ale w wykonaniu BBGIRLS lubię. (Szczególnie After We Ride)

GOT7 - PYTHON

Nie byłam przekonana do tytułu tej piosenki, ale zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Bardzo przyjemna do słuchania piosenka, nie przepadam za takimi przechwałkowymi słowami utworów, ale tutaj mi nie przeszkadzają i wydają się uzasadnione, a moją ulubioną linijką jest "Shot through the chest, I was falling for the shooter". Jedyna rzecz, która mnie trochę zastanawia, to dlaczego piosenka jest tak krótka i dlaczego Jackson ma najwięcej partii. (O albumie więcej poniżej!)

MINNIE - HER

Bardzo, bardzo mi się ta płyta podoba, jest naprawdę świetna! Ciekawym zbiegiem okoliczności są też słowa tej piosenki i wyżej wspomniane słowa piosenki GOT7 - takie koincydencje zdarzają się nieczęsto. Przy czym, gdybym to ja wybierała główny singiel, na tysiąc procent byłoby to Obssesion. A jeszcze co ciekawe tak ogólnie w temacie tego, co muzycznie się podoba: z minialbumu Minnie zdecydowanie bardziej podobają mi się żywsze piosenki, natomiast z całego albumu GOT7 - smęty. W sensie te piosenki, które rzeczywiście kojarzą się z zimą, a nie te, które kojarzą się z latem, czyli raczej te z drugiej połowy albumu: Out of the door to prawdziwy hit i her też zrobiło na mnie duże wrażenie. A u Minnie podoba mi się oczywiście Blind Eyes Red (i byłam zawiedziona, że nie pojawiło się od razu na Spotify, gdy ukazał się teledysk), Drive U Crazy i w sumie reszta oprócz Valentine's Dream i It's Okay, które niezbyt do mnie przemawiają. A HER trzeba przyznać, że robi dużo większe wrażenie z teledyskiem niż bez. 

CIX - THUNDER

Trochę mam problem z CIX, a raczej ich wytwórnią, która wysłała ich na koncert do Rosji... Było trochę twitterowego oburzenia, a z tego, co wiem, koncert się odbył. 

W każdym razie Thunder jest super, piosenki na płycie Thunder Fever też. Jedyna rzecz, która jest absolutnie paskudna, to okładka tego albumu i wizualia go zapowiadające - nie wiem, dlaczego porzucono graficzne C towarzyszące zespołowi od debiutu (w sumie porzucono je już w zeszłym roku, ale ta okładka jest po prostu wstrętna i brzydka).

Honorable mentions

Doh Kyung Soo - Snowfall at Night

WEi - NOT ENOUGH 

BOYNEXTDOOR - If I Say, I love you

 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki 

Trzymajcie się, M