sobota, 15 lutego 2025

Helikopterowa propaganda - The Trauma Code: Heroes on Call

Hello!

Kiedyś wspominałam, że moja relacja z serialami medycznymi bywa skomplikowana. Mogę i całkiem lubię je oglądać, tylko do momentu, gdy nagle pojawi się w nich coś, co mnie przestraszy. Ostatnio dawno nie było takiej sytuacji, a na Netfliksa wpadła nowa koreańska komedia medyczna: The Trauma Code: Heroes on Call (Oddział urazowy: Bohaterowie w akcji), która podbiła social media i w pewnym momencie niemal zagroziła popularności Squid Game.

Po przepracowaniu dotychczasowego lekarza, aby pokierować oddziałem urazowym w jednym z seulskich szpitali zostaje skierowany - przez samą minister zdrowia - niecodzienny lekarz Baek Kang-hyuk (w tej roli Ju Ji-hoon) z dużym doświadczeniem i oczywiście niekoniecznie ortodoksyjnymi metodami. Do swojego nowego minizespołu rekrutuje: Yang Jae-wona (Choo Young-woo), którego największym atutem jest to, że szybko biega i szybko się uczy, Cheon Jang-mi (Ha Young) - pielęgniarkę, która ma więcej doświadczenia, niż wcześniej wymieniony lekarz, oraz rezydenta anestezjologii, który z własnej i nieprzymuszonej woli postanawia pojawiać się na każde wezwanie centrum urazowego. Głównym złym w serialu są... pieniądze. A raczej ich brak. Bądź też brak szczególnie dla centrum urazowego. Tenże materializm - pokazywany jako brak zrozumienia dla ratowania życia pacjentów i okazywania im podstawowej empatii - w serialu antropomorfizowany jest w dwóch postaciach: dyrektora szpitala oraz szefa działu planowania i koordynacji.

Serialowi udaje się - pomimo całej swojej hiperboliczności i przerysowaniu - uniknąć karykaturalności. A naprawdę nie jest to łatwe zadanie, bo ta drama to jeden z przykładów balansowania na naprawdę cienkiej granicy pomiędzy wiarą w to, co prawdopodobne w wyolbrzymionym świecie serialowym, a elementami, które w tak napiętej sytuacji zawieszenia niewiary, potencjalnie bardzo łatwo mogą wyrwać widza z immersji. Wydaje się, że dramie udaje się utrzymać zaangażowanie i wiarę widza, ponieważ w ciągu 8 odcinków przedstawia proste, emocjonalne, a niekiedy tajemnicze elementy fabuły, które jak ta strzelba w dramacie Czechowa, ostatecznie okazują się spójne i przydatne. Z jednej strony można uznać, że fabuła The Trauma Code: Heroes on Call jest grubymi nićmi szyta, ale z drugiej – to chyba ułatwia oglądanie serialu.

To nie jest serial nieprzewidywalny – to przykład dramy, której przewidywalność jest satysfakcjonująca dla widza. Bohaterowie muszą uratować pacjenta, a nie ma krwi? Oczywiście, że jeden z bohaterów odda mu swoją! To także drama bardzo kameralna w tym znaczeniu, że poza szpitalem i miejscami wypadków nie widzimy życia bohaterów (jest chyba dosłownie jedna scena, która dzieje się w pokoju pielęgniarki, bo zostaje obudzona i wezwana). Ale też ma to sens w świecie dramy, bo Jae-won zostaje ukarany wszystkimi dyżurami na oddziale urazowym. Co w konsekwencji pozwala mu nabrać doświadczenia pod okiem nowego mentora, przeżyć chwile zwątpienia, aż do momentu, gdy nadchodzi prawdziwy rytuał przejścia, aby mógł stać się prawdziwym lekarzem urazowym. Ale to niejedyny bohater, który przechodzi pewną drogę na naszych ekranach, bo innym jest Han Yu-rim - ordynator chirurgii ogólnej - który początkowo bardzo nie lubi nowego lekarza, a później nie lubi go jeszcze bardziej, aby w końcu nabrać szacunku do działalności centrum urazowego i dotrzeć się z Baek Kang-hyukiem do tego stopnia, że są w stanie współpracować. Muszę napisać, że ten odcinek, w którym doktor Han przekonuje się do doktora Baeka, jest jednym z bardziej przejmujących w całym serialu. Co wydało mi się dużym osiągnięciem, bo dzieje się to dość wcześnie w sezonie, nie znamy jeszcze dobrze bohaterów - a oni sami się nie lubią - ale odcinek gra na pewnych uniwersalnych emocjach; ale też łatwo było przesadzić w ich pokazywaniu. A się udało - bo niby to nie jest drama, w której pokazanoby wielkie tragedie (dotykające głównych bohaterów), a jednocześnie poprowadzono to tak, że widz nie mógł być tego, aż taki pewien.

Przeważnie oglądam dramy z angielskimi napisami, ale jakoś tak wyszło, że w akurat tej miałam włączone polskie - i nie wiem, czy to był dobry pomysł, bo odniosłam wrażenie, że w niektórych miejscach są one niepoprawne / nie przeszły odpowiedniej korekty. Chyba najbardziej uderzyło mnie to w 6 odcinku, gdy w napisach pojawia się: „Pacjent jest w stanie wegetacji”. Wydaje mi się, że nie trzeba mieć wielkiego pojęcia o medycynie, aby wiedzieć, że chodzi o stan wegetatywny. Ale były też inne drobnostki "z wszystkimi" zamiast "ze", Ppark zamiast Park i tak dalej. 

A poza tym ta drama - jako kolejna po When the Phone Rings - udowadnia, że w Korei chyba naprawdę tęsknią za Descendants of the Sun. Dramy też bawią i uczą, bo któregoś dnia po obejrzeniu spędziłam kilka godzin, czytając o Sudanie Południowym.

Większość koreańskich dram jest pisana tak, aby zamknąć wątki fabularne w jednym sezonie i w tej jest podobnie - jak wspominałam te osiem odcinków opowiada naprawdę koherentną (w swoich ramach) historię - ale jednocześnie: dajcie mi kolejne osiem odcinków przygód naszych bohaterów! Bo co najmniej kilku z nich ma zdecydowanie potencjał, aby przejść swoje ścieżki.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

 

wtorek, 11 lutego 2025

Na czynniki - Q. Teoria spiskowa, która zmieniła świat

 Hello!

Być może nie słyszeliście o QAnon, ale na pewno słyszeliście o ataku na Kapitol 6 stycznia 2021 roku - te dwie rzeczy są ze sobą nierozerwalnie połączone, a o pierwszej i fundamentalnej traktuje książka Q. Teoria spiskowa, która zmieniła świat.

Tytuł: Q. Teoria spiskowa, która zmieniła świat
Autor: Mike Rothschild
Tłumaczenie: Michał Kramarz
Wydawnictwo: Filia

Q. Teoria spiskowa, która zmieniła świat to ciekawa książka z przeznaczeniem zdecydowanie dla amerykańskiego czytelnika - nawet mimo polskiego tytułu i tego, że rzeczywiście inspiracje tym ruchem można znaleźć na świecie - ale jednocześnie nie jest pisana, jak niekiedy książki Amerykanów - jakby autor zjadł wszystkie rozumy. Porusza dość szeroki zakres działalności ludzi, których dotknęła inspiracja Q – od swego rodzaju korzeni czy fundamentu Q, którym była Pizzagate (notabene było to najbardziej chaotycznie opisane wydarzenie w książce, gdybym wcześniej czegoś o tym nie wiedziała, nie jestem przekonana, czy zrozumiałabym istotę Pizzagate) po pastelowy Q instagramowych influencerów livestylowych.  

Tu muszę dodać, że interesuje się teoriami spiskowymi jako zjawiskiem społecznym i QAnon nie było mi obce, dlatego chciałabym uprzedzić, że mi tę książkę czytało się łatwo - do czego na pewno przyczynił się także jasny podział na części, rozdziały i podzrodziały, który sprawia, że poszczególne fragmenty książki są dość krótkie; całość ma około 355 stron (bez części z przypisami) - i wierzę, że osobom, dla których byłoby to pierwsze zetknięcie z tematem, także byłoby nietrudno połapać się w narracji, ale jednocześnie momentami autor ma tendencję do opisywania wydarzeń w sposób bardziej skomplikowany, niż jest to konieczne.  

Dziwnie czytało mi się tę książkę dokładnie w czasie pomiędzy 6 stycznia 2025 (a jej narracja zaczyna się oczywiście od ataku na Kapitol 6 stycznia 2021) a 20 stycznia, czyli czasem, gdy zatwierdzano wyniki wyborów w USA i zaprzysiężeniem nowego-starego prezydenta Donalda Trumpa. Gdy czyta się i dowiaduje, jak absurdalne i oderwane od rzeczywistości są “wrzutki Q”, gdy okazuje się, że to wszystko zamiast prościej wyjaśniać świat - czego ludzie oczekują - jeszcze bardziej go komplikuje i okazuje się, że ludzie pożądają satysfakcji z rozwiązywania - ba, egzegezy – zagadek i są coraz głębiej wciągani w ten, nie da się ukryć, niebezpieczny świat. I chociaż QAnon sam w sobie nie jest aktywny to jego członkowie/zwolennicy, jak się wydaje, niejako rozpuścili się po prostu wśród wyborców partii republikańskiej w USA.

Mike Rothschild przedstawia historię, początki i rozrastanie się samego ruchu, ale także mechanizmy psychologiczne stojące za zainteresowaniem ludzi QAnonem, opisuje powiązania pomiędzy wrzutkami Q a prawdziwymi wydarzeniami (pokazując, że Q nie wiedział, co się wydarzy i nie miał zdolności przewidywania przyszłości), zastanawia się, jak w zasadzie zdefiniować ten ruch, przepytując głównie ekspertów od ruchów kultowych, podkreśla, że to, kto stał za wrzutkami Q, w tym momencie nie ma żadnego znaczenia, bo ruch nabrał mocy oddolnej i sam się napędzał.  

Podsumowując, jeśli interesują was teorie spiskowe, Ameryka, a dokładniej amerykańska polityka, to myślę, że przeczytacie Q. Teoria spiskowa, która zmieniła świat z zainteresowaniem, aczkolwiek nie jestem przekonana, czy to dobra pozycja dla osób, które dopiero zaczynają interesować się tym tematem, podobnie, jeśli jesteście bardziej zaawansowani, raczej nie znajdziecie tu nic nowego (przy czym wciąż - jako tekst – czyta się dobrze).  

Ostatnia uwaga. Nie wiem, dlaczego osoba odpowiedzialna za skład książki (lub ktoś, kto podejmował o tym ostateczną decyzję) zdecydowała się na wykorzystanie kroju pisma, który niestety bardzo nie pasował do licznie występującej w tekście litery Q – jej ogonek często zachodził/łączył się a to na przecinek, a to z jakąś inną literę i wyglądało to naprawdę fatalnie. Ach i w książce cztery–pięć razy jest napisane "w tak zwanym międzyczasie" i zachodziłam w głowę czemu; nie wydaje się, aby taka konstrukcja istniała w języku angielskim, a po polsku w tekście reportażu - jest zwyczajnie nadmiarowa i niepotrzebna, ogólnie zaleca się bycie ostrożnym w używaniu "w międzyczasie", a z tym "tak zwanym" - w wyobraźni widzę moją profesor od stylistyki dostającą oczopląsu. Wiem, że podczas czytania zwróciłam uwagę na jeszcze jedną manierę w tekście, ale nie pamiętam, co to było - też jednak rozpraszało. Przeglądałam opinie o tej książce i widziałam, że ludzie mieli uwagi do tłumaczenia - chociaż nie wyjaśniali dokładnie jakie - natomiast moje najogólniejsze wrażenie z tekstu jest pozytywne i jak wspominałam wyżej, czytało mi się go dobrze.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M


piątek, 7 lutego 2025

Wszystko, o co chciałam zapytać fanów-instagramerów [wywiad danmei_news_pl]

 Hello!

Jak wspominałam w podsumowaniu 2024 roku, ochota na przeprowadzenie wywiadów przeszła mi, gdy wywiad, w który włożyłam dużo czasu, nie doszedł do skutku. Ale jak też zapowiadałam – chciałam do nich wrócić. I choć miałam już nawet pomysł, nie mogłam przypuszczać, jak bardzo wena uderzy we mnie na początku 2025 roku.  

Na profil danmei_news_pl trafiłam tuż (i mam tu ma myśli dosłownie jeden dzień) przed ogłoszeniem, że wydawnictwo Czarna Owca będzie publikowało coś – jeszcze nie było wiadomo co. Ale chyba poziom oczekiwania na jakieś wieści czy ogłoszenia był wśród fanów wysoki, skoro najwyraźniej wychwycił go nawet algorytm mojego Instagrama. Przejrzałam profil danmei_news_pl, a gdy wydawnictwo ogłosiło już, co („Błogosławieństwo Niebios”) będzie wydawało, wiedziałam, że chciałabym przepytać osoby stojące za tym kontem – zarówno jako instagramerów, jak i jako przedstawicieli fanów danmei w Polsce.    

Uczestniczki wywiadu:
Roshanke, Glonik, Liuhao, Szyszka, Kardro – Danmei News PL

Na początek musimy sobie wyjaśnić jedną sprawę – co to w ogóle jest danmei?

Danmei (耽美) to termin pochodzący z języka chińskiego, który odnosi się do miłości romantycznej między dwójką bohaterów płci męskiej. Występuje on na masową skalę w chińskich mediach, zaczynając choćby od literatury, na adaptacjach kończąc. Warto zaznaczyć jednak, że gatunek ten cieszy się popularnością nie tylko w Chinach, w ciągu ostatnich paru lat rozprzestrzenił się na cały świat. Aby lepiej to zobrazować, można powiedzieć, że jest to chiński odpowiednik japońskiego „yaoi” lub anglojęzycznego „BL”, czyli „Boys’ Love”.
W chińskiej tradycji taoistycznej istnieje coś takiego jak wspólnota dusz, zatem nie do końca jest to miłość w naszym europejskim znaczeniu. Wykracza ona poza pożądanie fizyczne czy zakochanie. Bohaterowie spotykają swoją – dosłownie – drugą połówkę i po prostu są ze sobą na dobre i na złe. W przeciwieństwie do naszych romansów, w danmei bohaterowie razem stają przeciw światu. Choć, trzeba przyznać, czasem trochę im zajmuje, zanim się zorientują, że „to już”.

Czy są może inne określenia, które warto byłoby przybliżyć czytelnikom wywiadu i osobom dopiero wchodzącym w świat danmei?


Wspominałyśmy o adaptacjach książek, czy to w formie serialu, animacji czy filmu, więc warto mieć też na uwadze dangai (耽改, ‘spóźnienie’ lub ‘opóźnienie’). Jest używany w sieci jako odpowiednik słowa ‘danmei’, aby ominąć cenzurę. Adaptacje są pozbawione relacji romantycznych między głównymi bohaterami i często stają się przez to innym dziełem, choć podążają tą samą fabułą, co oryginał.  
Literatura chińska jest najeżona terminami, które są nam obce kulturowo, ale nie należy się bać! Do książek zazwyczaj dołączony jest słowniczek. A nawet bez słowniczka, nic nie przeszkadza w czytaniu na bieżąco, bo chińscy autorzy uwielbiają wyjaśniać rzeczy w trakcie fabuły, szczególnie, że często traktują je dość swobodnie.
To, co może wydawać się karkołomne, to na przykład fakt, że Chińczycy mają zwyczaj używać wielu różnych określeń, skrótów, przyrostków w stosunku do jednej osoby. Wydaje nam się, że w pokoju siedzi dziesięciu ludzi, a tak naprawę jest ich trzech, a jeden się nie odzywa. Ale bardzo szybko się można zorientować na jakiej zasadzie to działa i tylko rośnie radość z czytania.
Istnieje jednak jedno słowo, bardzo ważne dla fandomu, gege. Koniecznie przeczytajcie „Błogosławieństwo niebios”, żeby się dowiedzieć, co znaczy i się nim zachwycić.

Jakie rady mielibyście dla osób zaintrygowany tematem, ale zupełnie niewiedzącym od czego zacząć?


Oczywiście polecamy zacząć od „Błogosławieństwa niebios”, bo będzie w języku polskim, ale jeśli ktoś się już teraz nie może doczekać, to może zerknąć na animację, która powstała w oparciu o ten tytuł, albo na seriale „Word of Honor” czy „The Untamed” (oba dostępne na Netflixie, jednakże trzeba zmienić język w ustawieniach na angielski). One też powstały w oparciu o bardzo popularne książki z nurtu danmei.
Danmei kojarzy się głównie z pięknymi chińskimi mężczyznami w zwiewnych szatach, ale to także horrory, współczesne kryminały, steampunk… do wyboru do koloru. Jeśli ktoś po prostu chce poczytać powieść z dobrze napisanymi elementami BL, może wybierać spośród wielu tytułów, które nawet nie zahaczają o fantasy. Warto zapamiętać pseudonim Priest – to autorka, która słynie z pisania różnych gatunków.

To już czwarte pytanie, a ja jeszcze nie poprosiłam o przedstawienie się osób odpowiadających. Skąd u was zainteresowanie tym gatunkiem i jak dowiedzieliście się o jego istnieniu? Interesujecie się ogólnie Chinami, a może wręcz jesteście po/na/lub wybieracie się na sinologię? A może to kwestia jednak literatury i książek? A może przywiodła was do tego zupełnie inna droga?
 
(Roshanke) Moje zainteresowanie pojawiło się względnie nieświadomie. Pewnego dnia po prostu znalazłam mroczną animację, a było to, jak można się domyślić, „Mo Dao Zu Shi”. Spodobało mi się na tyle, że pewnego dnia ponownie wróciłam myślami do tej animacji i zaczęłam szukać. Doszukałam się informacji na temat cenzury, terminów, a nawet najważniejszego w tamtym okresie – że to donghua na podstawie powieści! Oczywiście musiałam to sprawdzić i w ten sposób wgłębiam się w ten świat po dziś dzień.

(Szyszun) U mnie było to wynikiem zmęczenia tym, co znałam do tej pory. Kocham azjatycki sposób narracji, fantastykę i wyrażanie emocji. Niestety w pewnym momencie znalezienie czegoś, co nie byłoby kolejną historią nastolatka, który spina się do bycia Największym Kozakiem na Dzielni, albo nastolatki, która jest nijaką Dziewczyną Inną Niż Wszystkie; czegoś, co byłoby dobrą historią bez odcinania kuponów od poprzednich filmów, stało się bardzo trudne. O danmei usłyszałam od koleżanki, która czytała wcześniej, ale dopiero jak przypadkiem odpaliłam na Netflixie „Błogosławieństwo…”, moja dusza krzyknęła TO JEST TO. I wtedy połączyłam kropki, że ta sama autorka napisała nie dość, że „Błogosławieństwo…”, to jeszcze dwie inne rzeczy, do których też są seriale... I tak, wpadłam. Dorośli bohaterowie, queer reprezentacja bez zbędnej dramy, razem przeciw światu, tajemnice z przeszłości, wróg skryty w cieniu, zwroty akcji, wielkie namiętności pod pozorem opanowania i spokoju… Tak, to jest to.

(Liu) Ja natomiast, przyznaję, nadziałam się na danmei zupełnie przypadkiem. Ponieważ moje hiperfiksacje to jeden wielki krąg, który toczy się swoim rytmem, przeżywałam wówczas renesans zainteresowania mangą i anime i tak się akurat złożyło, że apka, w której buszowałam w poszukiwaniu nowych tytułów potencjalnie mających stać się całą moją osobowością na następny kwartał, podsunęła mi pod nos manhuę (czyli chiński komiks) „Grandmaster of Demonic Cultivation” lub, jak kto woli, „Mo Dao Zu Shi”. Czy wiedziałam, o co chodzi? Absolutnie nie :D Momentalnie zgubiłam się w bohaterach, bo tak jak wspomnieliśmy wcześniej, każdy posiadał fafnaście imion i nie miałam pojęcia, kto jest kim, a potem dodatkowo zgubiłam się w linii czasowej. Natomiast nawet pomimo tych trudności bawiłam się przy lekturze przednio, głównie z powodów o których pisze Szyszun i gdy tylko pochłonęłam „Mo Dao…”, natychmiast stwierdziłam „Tak. Dajcie więcej :D”.

(Glonik) U mnie zaczęło się od donghua (chińskiej animacji) „Mo Dao Zu Shi”, które zdecydowałam się obejrzeć po zobaczeniu na YouTube fanowskiej animacji (wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jest fanowska) z całującymi się WangXian (perfidnie mnie oszukali 😭). W pierwszej chwili donghua niespecjalnie przypadła mi do gustu (między innymi przez język, do którego nie byłam przyzwyczajona przez ciągłe oglądanie japońskich animacji, natomiast teraz ewidentnie wolę chiński), ale za drugim podejściem totalnie się wykręciłam. Po skończeniu pierwszych dwóch sezonów, zaczęłam szukać pierwowzoru i natrafiłam na manhua, którą z radością wyciągnęłam. Okazało się potem jednak, że oryginałem jest książka, a autorka która ją napisała, ma też inne książki. W ten sposób dowiedziałam się o „Tian Guan Ci Fu” / „Błogosławieństwie Niebios”. po którym przepadałam. Kocham tę książkę całym sercem i na razie nie znalazła się inna powieść, która podobałby mi się bardziej, choć wiele z nich jest super.
Teraz siedzę teraz w danmei po uszy. I dobrze!

(Kardro) Pierwszy raz usłyszałam o danmei przy okazji serialu „The Untamed”, o którym było głośno w moich kręgach twitterowych (kpop/manga i anime) na początku 2020 roku. Przyznam się zupełnie szczerze, że wtedy go nie doceniłam i porzuciłam po pierwszym odcinku (błędy młodości). Danmei wróciło do mnie dopiero półtora roku później, kiedy impulsywnie kupiłam książkę na podstawie, której powstał ten serial. Już po pierwszych 20 stronach przepadłam, a im dalej czytałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że to jest coś nowego i niesamowitego. Potem pochłonęłam kolejne kilka powieści i zauważyłam, że nie ma dla mnie powrotu. Złożone postaci, wciągające fabuły, które orają moje serduszko na prawo i lewo, mnóstwo nawiązań kulturowych i historycznych, rozkminki filozoficzne i co najważniejsze – piękne więzi głównych bohaterów. Nie sądziłam, że można uzbierać tyle dobroci w jednym miejscu, a jednak!


Skąd pomysł na założenie poświęconego danmei konta na Instagramie?


Chyba miałyśmy dość bycia świadkami rozpowszechniania fałszywych informacji na temat wydawania danmei w Polsce i chciałyśmy stworzyć miejsce, gdzie będą się znajdować tylko rzetelne informacje. Miałyśmy już świetny zespół o wielu talentach, więc dlaczego nie użyć tego w dobrym celu? Szczególnie, że już wcześniej podejmowałyśmy działania w sprawie wydania danmei na polskim rynku, tylko osobno, między innymi tworząc petycje do wydawnictw. W międzyczasie zapanowała ogólna dezinformacja w fandomie: pojawiło się wiele sprzecznych informacji, w których śmiesznie łatwo było się pogubić. Wtedy też powstał pomysł na założenie naszego profilu na Instagramie, gdzie miałyśmy udostępniać tylko rzetelne, sprawdzone info dla polskiego fandomu – zarówno dla starych wyjadaczy, jak i dla nowych osób, które w temacie dopiero raczkują i jeszcze nie wiedzą, z czym to się je – aby można było się w tym wszystkim jakoś połapać. Nasza koncepcja na to, jak nasze konto prowadzić, od tamtego czasu nieco ewoluowała, jednak nadal robimy wszystko, aby zrealizować nasz wyjściowy cel :)

Czy spodziewaliście się tak dużego zainteresowania profilem?

Jest to dla nas bardzo pozytywnym zaskoczeniem! Nie wrzucamy postów często, bo naprawdę sprawdzamy każdy news i fakty, nie jesteśmy kanałem, który rzuca kolorowym kontentem w fanów… A obserwujących przybywa. Cieszy nas każda nowa osoba. Uwielbiamy czytać wiadomości, odpowiadać na komentarze. Zdradzimy małą tajemnicę – omawiamy wszystko, każde słowo naszych obserwujących, zastanawiamy się wspólnie, jak najlepiej odpowiedzieć. I nawet czasem pozwalamy sobie na mały wirtualny taniec radości, jak ktoś napisze coś szczególnie miłego.

Jak wygląda prowadzenie profilu od kulis?

Najlepiej to opisze porównanie – czasem burza z piorunami, a jeszcze innym razem sielankowy wypad nad jeziorko z przyjaciółmi. Często planujemy posty ze sporym wyprzedzeniem, ale są sytuacje, kiedy nie jesteśmy w stanie zaplanować niczego. W gruncie rzeczy nasz profil opiera się na podawaniu dalej świeżych informacji ze świata danmei – a pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie przewidzieć. Natomiast gdy tylko coś się pojawi, to bierzemy się do pracy na 120%. Sprawdzamy wszystko trzykrotnie i podajemy tylko rzetelne informacje.
Jednakże, jeśli chodzi o pracę w grupie – jest to wspaniała możliwość dla nas, bo możemy godzinami rozmawiać na tematy związane z tym co nas łączy – a więc danmei.

Czasami mam wrażenie, że niektórym osobom wydaje się, że chińska popkultura nie jest zbyt dostępna w Polsce, ale niektóre dramy czy animacje są bez problemu dostępne na YouTube, nie wspominając o tym, że legendarne „The Untamed” czy „Word of Honor” są na Netflixie.

Chińska popkultura jest zdecydowanie rozpowszechniona i dostępna w Polsce. Wypada jednak wspomnieć, że przydałoby się jej jeszcze więcej na naszym rodzimym rynku, ale na pewno się rozwija, a to dobry znak.
(Roshanke) Nieraz spotkałam się z tym, że ktoś z mojej rodziny lub przyjaciół oglądał chińskie seriale lub filmy. I nawet, jeśli ktoś nie jest zapoznany z terminologią, to w gruncie rzeczy „wie, co się z czym je”.
Wchodząc na platformy streamingowe można znaleźć mnóstwo seriali chińskich z tematyką chociażby wuxia lub xianxia. I mamy tu na myśli rzeczywiście dostępne dla polskiego odbiorcy media, które posiadają polskie tłumaczenie, chociażby w postaci lektora lub napisów. Co prawda brakuje pozycji queerowych, a tak właściwie bromance, takich właśnie jak wspomniane „The Untamed” lub „Word of Honor”.
Oczywiście można obejrzeć je za pośrednictwem zmiany w ustawieniach języka, jednak szkoda, że nie ma ich bezpośrednio na polskim Netflixie. Trzymamy kciuki, że w przyszłości się to zmieni.
A co do chińskiej literatury – Czarna Owca wyszła do nas jako pierwsza z tak fenomenalnym gatunkiem jakim jest danmei. To zdecydowanie bardzo dobre wieści, które otworzą nam furtkę do czegoś świeżego i nowego.
Warto też napomknąć, że w Polsce mamy trochę różnorodnych tytułów przełożonych z chińskiego.

Was być może nie zaskoczyło – ale mnie owszem, bo sama mam większą styczność z anglojęzycznym fandomem – ogromne poruszenie, które w mediach społecznościowych wywołało ogłoszenie wydania przez wydawnictwo Czarna Owca „Błogosławieństwa Niebios” (czyli „Heaven Official's Blessing” / „Tian Guan Ci Fu”) Mo Xiang Tong Xiu. Wiedziałam, że w Polsce są ludzie, którzy lubią tę autorkę, serię i ogólnie danmei, ale nie spodziewałam się, że jest ich aż tylu.

Może przez to, że my się poruszamy w dość specyficznej bańce konwentowo-fanowskiej, nie mamy wrażenia, że jest nas „aż” tylu. Dla nas ciągle jest ich za mało! Nie da się jednak ukryć, że jako fandom jesteśmy bardzo aktywni i zwyczajnie głodni polskiego wydania.
Kolejną ważną rzeczą jest to, że danmei nie ma wyraźnie określonej grupy docelowej, naprawdę może się podobać każdemu, w każdym wieku. Nastolatkowie zachwycą się dramatyczną  miłością, osoby dorosłe tym, że bohaterowie nie są infantylni, a starsze, że takie to ładne i ciepłe. I wszyscy jednakowo rozpłyną się, kiedy bohaterowie chwycą się za ręce i pokonają Wielkie Zło.

Czy spodziewaliście się, że to właśnie wydawnictwo Czarna Owca może otrzymać prawa i zająć się polskim wydaniem, czy może jednak mieliście inne typy? Bo wydaje się, że są w Polsce wydawnictwa, do których profilu TGCF pasowałoby nieco bardziej. Więc zaskoczenie jest niejako podwójne – i co w ogóle wychodzi i w jakim wydawnictwie.

I tu jest miejsce, żeby zdradzić naszą małą tajemnicę… Jak już mówiłyśmy wcześniej, każda z nas prowadziła intensywne badania na własną rękę, z różnym rezultatem. I jak się zebrałyśmy, zaczęłyśmy się wymieniać informacjami, to tak jakoś… udało nam się dotrzeć do Czarnej Owcy i nawiązać bardzo owocną współpracę – pod warunkiem zachowania absolutnej dyskrecji oczywiście. Dzięki temu mieliśmy wgląd „od środka” do wielu informacji i staraliśmy się je podawać naszym fanom w rzetelny, logiczny, ale niezdradzający źródła sposób. To było trudne, bo chciałyśmy wykrzyczeć na cały świat, że MAMY TO!! Ale mieliśmy zaszczyt i przyjemność konsultować fandomowo wiele rzeczy - na przykład to, czy zostawić gege. Konsultacje odbywały się na naszym discordzie z udziałem niezrównanej redaktor Agnieszki Szmatoły, osób „siedzących” w tłumaczeniach fanowskich i studiujących sinologię. Pomogłyśmy też zrobić badanie fandomu pod kątem ilustratorek czy dodatków.
Naszym zdaniem Czarna Owca to wydawnictwo idealne, bo przecież zaczęło od kompletnie mało znanych kiedyś skandynawskich kryminałów, które były niszowe i mało kto o nich słyszał, a teraz są tak przecież powszechne. To samo zrobią z danmei! Ich wydawnictwo-córka, SeeYa wprowadziło na rynek młodzieżowe książki z azjatycką tematyką. No i są niesamowicie otwarci na słuchanie fandomu, swoich czytelników, ekspertów. Jest to bardzo profesjonalne podejście! No i niejako z pierwszej ręki wiemy, że to wydanie będzie absolutnie fantastyczne!

Jak myślicie, dlaczego to właśnie powieści MXTX wydają się szczególnie popularne wśród fanów danmei?

MXTX i tytuły od niej w ogóle są obecnie najbardziej rozpowszechnione na świecie. Wydaje nam się, że zebrała aż tak liczną grupę fanów, głównie ze względu na zamysł i interesujący koncept historii. Dodatkowo, dużą rolę odgrywa jej słownictwo, jako że jest wyjątkowo przystępne dla zwykłego czytelnika, a ponadto ma ogromny talent do kreowania postaci, które wzbudzają w czytelniku skrajne emocje. Autorka nie stroni od bawienia się językiem i nieraz subtelnie daje znaki, dzięki którym czytelnik po prostu musi zastanowić się dwa razy i zadać sobie pytanie: „ale… właściwie dlaczego ta postać jest taka? Co sprawiło że jest tym, kim jest? Czy jej charakterystyczny dialekt lub ubiór nawiązuje do kultury, w której się wychowała?” i wiele, wiele innych.
Co więcej, MXTX była najpopularniejszą autorką w Chinach, więc to naturalne, że stosunkowo szybko jej powieści rozprzestrzeniły się na resztą świata. Jej książki są pierwszymi tytułami wydanymi po angielsku i dostępnymi dla mas.
Należy jednak pamiętać, że MXTX była znana globalnie już wcześniej, zanim pojawiły się oficjalne angielskie wydania, a to za sprawą adaptacji. I tak: doskonale znane „Mo Dao Zu Shi” doczekało się całego pakietu czyli – adaptacji donghua (serial animowany), serialu live action („The Untamed”), adaptację manhua (komiks chiński) oraz mangę wychodzącą od tego lata, niedawno zapowiedziano również spektakl teatralny w Japonii… no, nie można też zapomnieć o adaptacji w formie audiodramy – czyli czegoś w rodzaju słuchowiska na podstawie powieści. Tak samo, „Tian Guan Ci Fu” („Błogosławieństwo Niebios”) doczekało się także manhuy, donghuy oraz audiodramy. Nieco zapomnianą i poszkodowaną powieścią jest pierwszy tytuł spod pióra MXTX jest „Ren Zha Fan Pai Zi Jiu Xi Tong” aka „Scum Villain’s Self-Saving System”, jako że doczekał się on wprawdzie własnej animacji… jednak urwano ją już po pierwszym sezonie.
Natomiast Mo Xiang Tong Xiu nie jest jedyną tak świetną i rozpoznawalną autorką. Na wyróżnienie zasługują również Meatbun Doesn’t Eat Meat, Priest czy Meng Xi Shi, których prace także mają rzesze fanów na całym świecie. Powieści Meatbun są z natury bardziej mroczne, zatem sięgną po nie raczej wielbiciele dark romance, a u Priest i Meng Xi Shi mamy gro nawiązań politycznych i zatrważające zawirowania fabularne. Równocześnie MXTX miesza słodkość romansu z przepełniającym każdą stronę duchem przygody. Każdego z autorów danmei charakteryzuje jakiś jego konik i właśnie to sprawia, że tak wielu ludzi sięga obecnie do tego gatunku – każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie.

Jakie są wasze dalsze plany na rozwój profilu na Instargamie?


Tajemnica zawodowa! Oczywiście żartujemy. Chociaż nie chcemy już teraz zdradzać wszystkich naszych planów, bo dobrze jest mieć zaskakujące widownię asy w rękawie, czyż nie?
Na pewno będziemy nadal informować o tym, co nas wszystkich interesuje, czyli danmei w Polsce i na świecie. Na razie staramy się wypracować system wrzucania postów, który nie zagrzebie nas przez algorytmy Instagrama, a też nie przytłoczy czytelników.
Chcemy się rozwijać. Przez ten owocny rok sporo udało nam się osiągnąć, za co jesteśmy wdzięczni wszystkim, którzy zaczęli obserwować nasze poczynania. Na pewno w dalekiej przyszłości planujemy pojawić się na konwentach. Do tego za niedługo na profilu wlecą, i o ile już nie wpadły – nowe zmiany, czyli coś świeżego, w dobrym stylu i smaku! Będzie na co czekać.  

Bardzo dziękuję za odpowiedzi!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M


poniedziałek, 3 lutego 2025

K-pop 2025 - styczeń

 Hello!

Zmieniam w tym roku pisanie o k-popowych comebackach z trybu pisania co 4 miesiące, na podsumowania miesięczne. Cztery miesiące we wręcz przesyconym koreańskim rynku muzycznym to bardzo dużo czasu - posty stawały się bardzo długie, część z tego, co pisałam nieaktualna i ogólnie doszłam do wniosku, że posty miesięczne mają więcej sensu. W końcu pozbyłam się irracjonalnego wrażenia, które towarzyszyło mi przez kilka ostatnich lat, że ogromnie dużo piszę na blogu o k-popie - a prawda jest taka, że z 84 wpisów z zeszłego roku tylko 8 go dotyczyło.
 

n.SSign – Love Potion 

Co prawda piosenka wyszła 3 grudnia, ale retro trend w k-popie nie umiera!

GFriend – Season of Memories

To jest najbardziej anime piosenka w całym k-popie. Wiem, że często pisałam to przy k-bandach, ale GFriend pokonały całą konkurencję w tej kategorii. 

ONEW - Winner
 
Z zasady bardzo lubię jego głos i jego piosenki, ale bardziej niż Winner podoba mi się Yey. Yey jest pierwszej, Winner jest drugie, a reszta piosenek na płycie (zatytułowanej Connection) nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia. Za to okładka płyty jest ciekawa i dość nietypowa. Plus za teledysk nagrany w Pradze (a przynajmniej widziałam, że internet tak twierdzi).

ONEUS - IKUK

Bardzo lubiłam ONEUS już od ich debiutu, ale później pojawiły się turbulencje. I w zasadzie powinnam się cieszyć, bo IKUK brzmi jak coś bardzo oneusowego, ale jednocześnie no właśnie - mogłoby być wydane 5 lat temu i nikt nie zauważyłby różnicy...

IVE - Rebel Heart

Piosenka sama w sobie nie zrobiła na mnie wielkiego wrażenia, ale przekonała mnie, że za całą linią koncepcyjną IVE stoi więcej planowania, niż można przypuszczać. To znaczy po eksperymencie, którym było Heya i Accendio, wracamy do tematów jak z Either Way oraz Baddie. A przynajmniej tak to na razie wygląda, bo płyta wychodzi w lutym. (A jej zapowiedzi sugerują coś pomiędzy After Like i Accendio?!?).

CREZL – HAKUNA MATATA

Włączam piosenkę zespołu, o którym pierwszy raz słyszę, z tytułem, który jest raczej odstraszający niż zachęcający, a tam po pierwsze muzyka ciekawsza, niż się spodziewałam, i... śpiewa Jinho z Pentagonu? I okazało się, że to zespół, który powstał po programie Phantom Singer 4 i składa się z idola, aktora musicalowego, operowego oraz muzyka tradycyjnego. (I jestem prawie pewna, że w słowach tej piosenki jest nawiązanie do utworu otwierającego musical Notre-Dame de Paris). 

BBGIRLS - LOVE 2

Nie zawsze lubię citypop, ale w wykonaniu BBGIRLS lubię. (Szczególnie After We Ride)

GOT7 - PYTHON

Nie byłam przekonana do tytułu tej piosenki, ale zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Bardzo przyjemna do słuchania piosenka, nie przepadam za takimi przechwałkowymi słowami utworów, ale tutaj mi nie przeszkadzają i wydają się uzasadnione, a moją ulubioną linijką jest "Shot through the chest, I was falling for the shooter". Jedyna rzecz, która mnie trochę zastanawia, to dlaczego piosenka jest tak krótka i dlaczego Jackson ma najwięcej partii. (O albumie więcej poniżej!)

MINNIE - HER

Bardzo, bardzo mi się ta płyta podoba, jest naprawdę świetna! Ciekawym zbiegiem okoliczności są też słowa tej piosenki i wyżej wspomniane słowa piosenki GOT7 - takie koincydencje zdarzają się nieczęsto. Przy czym, gdybym to ja wybierała główny singiel, na tysiąc procent byłoby to Obssesion. A jeszcze co ciekawe tak ogólnie w temacie tego, co muzycznie się podoba: z minialbumu Minnie zdecydowanie bardziej podobają mi się żywsze piosenki, natomiast z całego albumu GOT7 - smęty. W sensie te piosenki, które rzeczywiście kojarzą się z zimą, a nie te, które kojarzą się z latem, czyli raczej te z drugiej połowy albumu: Out of the door to prawdziwy hit i her też zrobiło na mnie duże wrażenie. A u Minnie podoba mi się oczywiście Blind Eyes Red (i byłam zawiedziona, że nie pojawiło się od razu na Spotify, gdy ukazał się teledysk), Drive U Crazy i w sumie reszta oprócz Valentine's Dream i It's Okay, które niezbyt do mnie przemawiają. A HER trzeba przyznać, że robi dużo większe wrażenie z teledyskiem niż bez. 

CIX - THUNDER

Trochę mam problem z CIX, a raczej ich wytwórnią, która wysłała ich na koncert do Rosji... Było trochę twitterowego oburzenia, a z tego, co wiem, koncert się odbył. 

W każdym razie Thunder jest super, piosenki na płycie Thunder Fever też. Jedyna rzecz, która jest absolutnie paskudna, to okładka tego albumu i wizualia go zapowiadające - nie wiem, dlaczego porzucono graficzne C towarzyszące zespołowi od debiutu (w sumie porzucono je już w zeszłym roku, ale ta okładka jest po prostu wstrętna i brzydka).

Honorable mentions

Doh Kyung Soo - Snowfall at Night

WEi - NOT ENOUGH 

BOYNEXTDOOR - If I Say, I love you

 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki 

Trzymajcie się, M

czwartek, 30 stycznia 2025

Wiszenie na telefonie - When the Phone Rings

 Hello!

Uprzedzam, że to nie jest recenzja dramy When the Phone Rings (Gdy zadzwoni telefon), to raczej moja relacja z przeprawy, którą było oglądanie tej dramy - a to trochę trudne (choć tak naprawdę po prostu nudne) doświadczenie. I tak, trochę zdradzam fabułę (nie w szczegółach, ale będzie można dalej przeczytać o jakości ostatniego odcinka).

Niełatwe małżeństwo rzecznika prasowego prezydenta Baek Sa-eona (w tej roli Yoo Yeon-seok) pochodzącego z wypływowej politycznej rodziny i jego niemej żony Hong Hee-joo (Chae Soo-bin) istnieje tylko na papierze, a małżonkowie nie mają ze sobą wiele wspólnego. Do czasu, aż Hee-joo zostaje porwana i rozwija się nie tylko przyszłość bohaterów, ale także ich przeszłość.

When the Phone Rings przypominało mi trochę dramę Perfect Marriage Revenge, ale ta druga podobała mi się bardziej. When the Phone Rings jest może mroczniejsze i dynamika działa trochę w drugą stronę, ale w pewnym sensie to są podobne seriale.

Nie wiem, czy to przypadek, że drugi sezon Sqiud Game mnie znudził i drama, którą zaczęłam oglądać po nim także, czy k-dramy zaliczają jakiś spadek pomysłowości. Obejrzałam When the Phone Rings, gdy już cała wyszła i znałam część założeń fabuły i chociaż wydawało mi się, że łatwo się domyślić innych pomysłów na zwroty akcji, byłam nimi nawet zaskoczona. Aczkolwiek nie na tyle, aby ogólnie nie uznać śledzenia rozwoju relacji naszych bohaterów za nudne.

Muszę napisać, aby było fair, że dużą część fragmentów, gdzie występowali rodzice naszych głównych bohaterów, pomijałam (w pierwszej połowie serialu; później rodzice bohatera okazują się całkiem ważni; rodzice głównej bohaterki - szczególnie matka - są dość archetypowi; a w ogóle to wszystko ich wina). W tej dramie miałam za dużo cierpliwości do stereotypowej niechęci teściowych, ich głupiej rywalizacji i ogólnie całego stereotypu. Z typowych k-dramowych zagrań mamy także to, że bohaterowie znali się w dzieciństwie (i jedną z niewielu zagadek serialu było dla mnie, czy główna bohaterka tego nie pamięta, bo tak się zachowywała; pamiętała, ale widać trauma początku małżeństwa źle na nią wpłynęła / nie rozumiała dlaczego bohater się zachowuje, jak by się nie znali). 

No i fakt, że zakończenie tej dramy nie ma żadnego sensu - dokładnie ostatni odcinek. Jej konkluzja daje dokładnie odwrotny efekt niż powinna i zaprzepaszcza w zasadzie wszystko, co widzieliśmy pomiędzy naszymi bohaterami do tej pory  - wykorzystali wszystkie swoje komórki mózgowe w 11 początkowych odcinkach i na 12 zabrakło - i fabularnie też nie ma dobrego uzasadnienia. W zasadzie to nie ma żadnej potrzeby istnienia tego odcinka - nic nie wnosi, a tylko niepotrzebnie dodaje dramie absurdu. Kilka lat temu to, że dramy w drugiej połowie miały tendencję do tracenia sensu, a ostatnie odcinki zawodziły widzów, było dość powszechnym problemem koreańskich seriali, ostatnio wydawało się, że jest lepiej (słyszałam, że drama Hi Bye, Mama! zepsuła się pod koniec, ale oprócz niej nie kojarzę ostatnio podobnego poważnego przypadku), ale widać może znów ten problem zaczyna być obecny.

Obejrzałam pół tego serialu na raz, a potem przez prawie dwa tygodnie w ogóle nie miałam ochoty ani potrzeby, żeby do niego wracać i poznać rozwiązanie intryg. Już byłam prawie pewna, że ten tytuł wyląduje w kolejnej części wpisu "Dramy, które zaczęłam oglądać i nie skończyłam", ale jednak postanowiłam ją dokończyć (bo już zapisałam sobie w kalendarzu datę publikacji tego wpisu, więc musiał powstać). I naprawdę nie wiem, czy na fakt, że tak bardzo mnie ona znudziła wpłynęło to, że nie oglądałam odcinka raz w tygodniu; to, że wiedziałam wcześniej, o co w niej chodzi; to że ludziom się bardzo podobała (ale prawdę napisawszy to nie zawsze jest dobra oznaka: w przypadku Lovely Runner - była, ale Queen of Tears nie dokończyłam oglądać, bo pokonało mnie chyba w połowie 3 odcinka), czy coś jeszcze innego.

Ogólnie: pierwsze 6 odcinków mnie znudziło, 7-8 były lepsze, zaczęłam się wciągać w fabułę i jednak historia dzieciństwa głównego bohatera okazała się nie tak przewidywalna, jak mi się wydawało, a fakt, że rodziny bohaterów, szczególnie bohatera, mają - chyba trzeba napisać to wprost - psychopatyczne tendencje, dodawał wiele intrygi do fabuły. 9 odcinek podobał mi się bardzo, 10 był całkiem ok. Później mam wrażenie, że scenarzyści potknęli się na tym, że chcieli za dużo fabuły zamknąć w jednej postaci, którą niewystarczająco zbudowali w poprzednich odcinkach, aby niosła aż tyle znaczenia (ewentualnie wytłumaczmy to tym, że po prostu psychopatia jest dziedziczna), i koherencja fabuły posypała się w tym miejscu. A z ostatnim odcinkiem jest ten problem, że równie dobrze mógłby być dziesięciominutowym podsumowaniem: źli bohaterowie poszli do więzienia / nie żyją / pokutują, dobrzy bohaterowie żyją długo i szczęśliwie, ale ktoś, kto pisał scenariusz zatęsknił za Descendants of the Sun i pokusił się o źle rozumiany ukłon w stronę tejże dramy. 

Te pierwsze 6-7 odcinków to terapia małżeńska przez telefon i - co wydało mi się dość zaskakującym rozwiązaniem charakterologicznym dla naszej bohaterki - przez telefon jest ona o wiele bardziej zadziorna. Gdy tajemnica wychodzi na jaw, a bohaterowie znają swoje uczucia, bohaterka zamienia się w... płaczkę. Nie sięga przy tym do szczytów bycia irytującą postacią i nie będę żadnemu bohaterowi odbierała prawa do płakania, ale można było odnieść wrażenie, że płacz to jej jedyny sposób wyrażania emocji. A bohater... w pewien sposób jest on uosobieniem powiedzenia, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane, bo on swoim planem ochrony siebie i Hee-joo zrobił z jej życia piekło na trzy kolejne lata (albo zepchnął ją do jeszcze niższego kręgu, bo jej życie i wcześniej nie było usłane różami). 

W zasadzie jedynym elementem dramy, który podobał mi się bez zastrzeżeń, są postacie drugoplanowe, aczkolwiek nie druga para serialu - która działa sobie w tle, ale ich wątek jest trochę na siłę (aczkolwiek muszę przyznać, że do Ji Sang-woo należy jedyna scena w całym serialu, która naprawdę mnie poruszyła), ale bohaterowie zgromadzeni w kancelarii rzecznika, w tym menadżer biura i w zasadzie cały zespół. Podobnie główna bohatera była otoczona bardzo miłymi i wspierającymi postaciami w centrum języka migowego i później wśród tłumaczy. Także supporting cast był dosłownie wspierający.

Ani nie polecam, ani nie odradzam tej dramy. Mam wrażenie, że gdybym może oglądała ją w innym czasie albo jednak jakoś po odcinku, gdy wychodziła, mogłabym ją odebrać inaczej (aczkolwiek reakcja internetu na dwa ostatnie odcinki była dość jednomyślna; a i wcześniej słyszałam, że jakość tej dramy jest "wattpadowa"), ale nie czułam szczególnego napięcia między bohaterami, nieszczególnie przejmowałam się, co odkryją i co będą robić. Dwa-trzy naprawdę dobre odcinki nie uzasadniają nudy pierwszej połowy serialu, a część finału jest po prostu absurdalna. Ale rozumiem też, czemu When the Phone Rings było tak popularne, jak było.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki 

Trzymajcie się, M

 


niedziela, 26 stycznia 2025

Kalendarz 2024

 Hello!

To mój czwarty lub piąty kreatywny kalendarz i dopiero robiąc zdjęcia, zauważyłam, że chyba zrobiłam mniej stron z różnymi rzeczami, które mnie zainteresowały niż wcześniej - nie ma filmów ani żadnych innych impresji (a tych, które są nie mogę lub nie chcę pokazywać, bo nie wyszły tak ładnie, jak bym chciała).

Kolorem Pantone roku 2024 było Peach Fuzz i w takiej też aranżacji przygotowałam pierwszą rozkładówkę kalendarza.

Księżycowy Nowy Rok wypadał w lutym i zgodnie z chińskim horoskopem żyliśmy w roku smoka. I pozostając w tym klimacie marzec otrzymał orientalne chmury. A kwiecień zgodnie z nazwą - kwiaty.

Maj też dostał kwiaty - miały to być bzy i nawet zrobiłam ich szkic i rysunek próbny, ale gdy robiłam je w kalendarzu, nie wyszły tak, jak powinny. Za to czerwcowe karpie koi mogą być jednym z moich ulubionych wzorów, który narysowałam kiedykolwiek. Pokazuję gwiezdny lipiec, ale nie pokazuję sierpnia, który był na podobnym planie, ale jakby odwrotnym, bo był słonecznikiem.

Wrzesień i październik mają podobny klimat, więc zgrupowałam je razem. W tym roku nie dokupiłam wielu materiałów do scrapbookingu, ale trochę nauczyłam się, aby na przykład w Action decydować się na zakupy szybko, bo rzeczy się nie powtarzają i znikają całe partie i rodzaje materiałów, gdy już przemyślę, że jednak może zestaw naklejek byłby wygodny do używania, więc gdy znalazłam w TEDi przepiękną ozdobną taśmę, to kupiłam od razu trzy... (i dobrze zrobiłam, bo wykorzystałam jej bardzo dużo w stronie na styczeń 2025). Kupiłam też nożyk do papieru ze śmiesznymi kształtami ostrzy, bo jest poręczniejszy niż wysuwany nóż, który mam i czasami bardziej praktyczny niż nożyczki.

Chciałam też pokazać zdjęcia listopada (urocze duszki) i grudnia (śnieżynki), ale zupełnie nie chcą załadować się do wpisu, więc mogę tylko odesłać do Instagrama, bo tam są wszystkie strony z całego roku.

I kilka stron muzycznych! Mamy stronę z piosenką Popcorn Doh Kyung Soo - zawsze mnie wprawia w dobry humor. Mamy utwór z dramy zatytułowany Deep Cleaning i jak go kiedyś opisałam, jest taki „despero, desperare, desperavi, desperatum, THE PURGE”, jak ktoś lubi dramatyczne piosenki z seriali, to powinna mu się spodobać. A potem mamy piosenkę z filmu (który jest dostępny na Netflixie tylko nie w Polsce...), i jest absolutnie cudowna i idealna, aby płakać - ma tytuł Rain Wedding, śpiewa ją Jeff Satur, którego bardzo, bardzo, bardzo lubię (i przy którego większości piosenek się płacze). Ale wracając do nieco weselszych tematów: z całej płyty Rose najbardziej do gustu przypadła mi piosenka drinks or coffee, która dostała swoją stronę w zimowej otoczce (bo jestem team coffee).

Powstawanie większości stron można śledzić na Instagramie - te muzyczne trudno przewidzieć, ale miesięczne zawsze są na początku miesiąca. Chyba że bardzo brakuje mi pomysłu lub możliwości nagrywania, ale mogę uprzedzić, że pomysł na luty już mam i chyba będę go nawet realizowała dziś w ciągu dnia, korzystając ze słońca (bo robienie zdjęć lub nagrywanie zimą po 16 to kiepski pomysł, dający słabe efekty).

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki 

Trzymajcie się, M

środa, 22 stycznia 2025

Imponujące obrazy - Wicked cz. I

 Hello!

Lubię musicale. Przy czym jest to proste stwierdzenie faktu – niekoniecznie tego, że z tym moim lubieniem wiele w praktyce robię. Kiedyś oglądałam i słuchałam ich więcej, ale ostatnio inne rzeczy, które również lubię, zajmują mi o wiele więcej czasu i uwagi. O Wicked słyszałam, ale jest to musical o wiele popularniejszych i ważniejszy w USA niż w innych częściach świata. Znam Defying Gravity, ale prawda jest też taka, że z całego kulturowego świata Czarnoksiężnika z Krainy Oz  widziałam w całości tylko... film Oz: Wielki i Potężny (z którego nic nie pamiętam). Także idąc na filmową wersję Wicked, nie do końca wiedziałam na co się piszę i nie znałam fabuły tego musicalu (natomiast dalej - w 4 akapicie po opisie  omawiam to, co działo się tuż przed finałem filmu). 

Obie bohaterki są studentkami Uniwersytetu Shiz w fantastycznej Krainie Oz i nawiązują głęboką przyjaźń. Jednak po spotkaniu z Czarodziejem z Krainy Oz ich przyjaźń stanie na rozdrożu, a życie obierze zupełnie inne ścieżki. Glinda, pragnie popularności, marzy o władzy, podczas gdy Elfaba pozostanie wierna sobie i tym, którzy ją otaczają. Jej postawa będzie miała jednak nieoczekiwane konsekwencje dla jej przyszłości. Niezwykłe przygody w krainie Oz sprawią, że ostatecznie wypełnią swoje przeznaczenie jako Dobra Czarownica i Zła Czarownica z Zachodu. (opis dystrybutora ze strony tylkohity.pl)

Jeżeli we wcześniejszych recenzjach przeczytaliście, że zupełnie nie czuć, że film ma ponad dwie i pół godziny - to prawda. Nie ma w nim ani jednej zbędnej sceny, zbędnego ujęcia, niepotrzebnie powiedzianego słowa. Napisałabym nawet, że niektóre pojedyncze ujęcia mogłyby być nawet sekundę dłuższe - tu szczególnie mam na myśli ostatni kadr z piosenki Popular. Podczas oglądania miałam tylko jeden moment kryzysu, ale miał on związek chyba nie tyle z długością filmu (albo tym, czego dotyczył ten fragment), co z tym, że scena, którą trudno mi się oglądało, działa się w lesie w nocy - i chyba z powodu kontrastu pomiędzy tym, jak wygląda cała reszta filmu w tamtym momencie złapałam wielką ochotę na drzemkę. 

Jest taki wywiad, gdy promując film Nie martw się kochanie Harry Styles mówi: „My favorite thing about the movie is, like, it feels like a movie. It feels like a real, like, you know, go-to-the-theater-film movie”. No więc Wicked pasuje do tego opisu o wiele lepiej niż Don’t Worry Darling i to bez dwóch zdań. Ekranizowanie musicali to ogromne przedsięwzięcie i jeśli zostaje zrobione umiejętnie, z wizją, koherentnie, z robiącymi wrażenie i niezbędnymi efektami, przy wykorzystaniu możliwości, które daje technika w różnych wymiarach, ale jednocześnie tak, aby podkreślić to, co robią postacie, a nie je przytłoczyć, to i efekty są znakomite. W skrócie: to imponujący, robiący wielkie wrażenie wizualne film. 

Film mi się podobał, ale to nie znaczy, że nie mam wobec niego zarzutów - czy może raczej pewnych wątpliwości interpretacyjnych, które nie jestem pewna, z czego mogą wynikać. Czy to kwestia faktu, że to musical i na niektóre elementy rozwoju osobistego postaci zwyczajnie nie ma miejsca, nigdy go nie było i należy przyjąć to z dobrodziejstwem gatunku, czy film postanowił uprościć niektóre elementy tak, że ostatecznie nie widać, że bohaterowie się zmienili (a może się nie zmienili – i to też jest problem). Nie chciałabym się zagłębiać w szczegóły i robić psychologicznej wiwisekcji bohaterek, ale wydawało mi się - choć może źle, gdyż Ariana Grande dostała nominacje w kategoriach postaci wspierającej/drugoplanowej - że bohaterki funkcjonują na równych prawach i zasadach (choć podtytuł książki to The Life and Times of the Wicked Witch of the West..., ale oryginalny musical jest na niej luźno oparty...) - a ku mojemu tym większemu zdziwieniu wydaje się, że tylko Galinda przechodzi wyraźną drogą w tym filmie. Chociaż też nie do końca. Może inaczej, amplituda sinusoidy osobowości Galindy w ciągu filmu się zwiększa przyrostem geometrycznym, aby osiągnąć punkt kulminacyjny i w zasadzie wrócić do punktu wyjścia, natomiast Elfaba żyje od wybuchu złości do wybuchu złości - wiele razy słusznej - natomiast cały film nie widzimy wysiłku, aby coś z tym zrobić, aż dochodzimy do Defying Gravity. Bardzo skomplikowałam tę opowieść, aby tak naprawdę powiedzieć, że odniosłam wrażenie, że narracja o wiele dba o to, aby pokazać, że Galinda nie jest jednoznaczną postacią, niż o to, aby Elfaba zyskała sympatię czy zrozumienie widzów. Przy czym chodzi mi tylko o ich osobiste charaktery, bo wpływ środowiska na obie bohaterki i to jak są one postrzegane to trochę osobny temat.

Są dwie sceny w tym filmie, które ogląda się wyjątkowo niekomfortowo. Zacznę od drugiej, gdyż jest bardziej szokująca i nieco bardziej wpisuje się w to, o czym wspominałam wyżej. Elfaba i Galinda są u Czarodzieja, Elfaba ma sprawdzić, czy dysponuje wyjątkową magiczną mocą. Czarodziej zagaduje Elfabę, że szef jego straży - szympans, który nie mówi (choć część zwierząt w tym świecie mówi, ale w dziwnych okolicznościach, które martwią Elfabę, tracą tę umiejętność, a nawet znikają z krainy), marzy, aby latać. I Elfaba, wcale tego nie kwestionując (bo autorytet Czarodzieja i jej marzenia związane z jego osobą; chociaż widać, że szefa straży wizja latania przeraża), wykonuje zaklęcie latania – sprawiając, że małpom wyrastają (w wielkich bólach) skrzydła. A widz siedzi i ogląda to zaszokowany, bo Elfaba mimo wybuchów złości, z którymi sobie nie radziła (oraz słusznej złości na niesprawiedliwość świata) wydawała się rozsądna - a jednak siła autorytetu ją pokonała i ostatecznie skrzywdziła zwierzęta, na których losie przecież jej zależało. I oglądasz to, nie wierząc, w to, co widzisz (a z drugiej strony słuchałaś tylu podcastów omawiających eksperyment Milgrama, że być może nie powinnaś być zaskoczona). Druga scena to moment przełamania w relacji Galindy i Elfaby na potańcówce i nie chcę już opisywać go w szczegółach, ale scena jest jednocześnie bolesna i niepewna dla widza oraz łamiąca serce, chociaż kończy się dobrze.

Wicked to poruszający i imponujący film i na pewno obejrzę drugą część, ale gdy chciałam dokończyć ten tekst, uświadomiłam sobie, że wszelkie bardziej emocjonalne aspekty tego filmu gdzieś się rozmywają, a w pamięci zostają jednak raczej spektakularne obrazy (gdy to piszę, tańczy mi po głowie piosenka "Dancing Through Life" i aroganckie wykorzystanie przestrzeni biblioteki do wykonania tego numeru), ale jednocześnie - nie wiem, czy to coś złego - to film, który czuje się, że jest filmem.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki 

Trzymajcie się, M

 

sobota, 18 stycznia 2025

Dystans - Świat na sprzedaż

 Hello!

Pierwsza recenzja książki w 2025, to recenzja ostatniej książki, którą przeczytałam w 2024 roku.

Tytuł: Świat na sprzedaż. Kulisy dziennikarskiego śledztwa w sprawie handlu zasobami Ziemi
Autorzy: Jack Farchy, Javier Blas
Tłumaczenie: Piotr Grzegorzewski
Wydawnictwo: Szczeliny

Świat na sprzedaż to bardzo ciekawa, bardzo sprawnie i wciągająco napisana książka, ale... tak jak to nawet zostało ujęte w jednym zdaniu: handlowanie towarami - tu szczególnie ropą naftową - to jakiś taki poziom oderwania od codziennego życia jak przemyt broni i szpiegowanie albo przemyt narkotyków i kontrakty zbrojeniowe państw. Temat tej książki jest trochę abstrakcyjny, cały koncept traderów jest abstrakcyjny i trochę miałam wrażenie, jakbym czytała bardziej o posunięciach w grze komputerowej niż czymś, co rzeczywiście działo się w prawdziwy świecie (tu zadzwonię do człowieka w tym kraju, a w trzecim kraju tydzień później pojawi się tankowiec z ropą) - przesuwanie pioneczków po szachownicy. I gdy teraz o tym piszę, zastanawiam się, czy nie interesowałaby mnie bardziej codzienność pracy w takiej firmie niż perspektywa czy opowieści ludzi na samym szczycie latających z miejsca na miejsce ustalających kontrakty. Ale organizacja ich wykonania leżała zapewne na tysiącach rozproszonych ludzi.

Nie lubię takiego przypisania gatunkowego jak biografia czegoś – a nie kogoś – ale w przypadku Świata na sprzedaż wydaje mi się ono zaskakująco pasujące. Jasne, to jest reportaż, ale gdyby ktoś stwierdził, że to biografia branży handlu towarami, to bym się nie kłóciła, a nawet bym przytaknęła. Natomiast nie do końca rozumiem podtytułu tej książki - ale to może dlatego że z założenia miała być ona nieco sensacyjna i wzbudzać w czytelniku wielkie emocje. We mnie nie wzbudziła - pomimo tego, że opisywana branża jest w skrócie amoralna i działania handlarzy wywołują, eufemistycznie pisząc, zniesmaczenie - i to chyba przez, jak już chyba wspomniałam, właśnie ten odczuwany przeze mnie dystans do tematu. Zachowania traderów częściej są, niż nie są oburzające, ale ponieważ w dużej większości po prostu takie są, a autorzy jednak bardziej skupiają się na opisywaniu niż ocenianiu, to sama narracja jest nieco pozbawiona emocji - w takim sensie, że nawet nagromadzenie zupełnie niecodziennych i dalekich od codziennego życia sytuacji, po pewnym czasie przestaje robić na czytelniku wrażenie.

Ale wracając do śledztwa - wydaje się, że ta książka to bardziej podsumowanie i zwieńczenie około dwudziestoletniej pracy dziennikarskiej autorów w temacie handlu surowcami niż kulisy jakiegokolwiek śledztwa. Ta lekkość - trudnej przecież opowieści - i łatwość obracania się wśród chronologii i powiązań, nazw i nazwisk oraz umiejętność takiego przechodzenia pomiędzy wątkami czy aspektami historii nie wzięła się zapewne u autorów znikąd.

Wiem, że powinno się oceniać zawartość książki, a nie elementy, których jej brakuje, ale ten brak dodatkowo przyczyniał się do poczucia opisywanego przeze mnie nieco wyżej - otóż zastanawiałam się, jak ma się Polska na tej mapie, czy w ogóle taki handel przez pośredników i cichociemne firmy zajmujące się tradingiem są w naszym kraju na dużą skalę. Książka została ułożona chronologicznie i opowieść zaczyna się w głównej mierze po drugiej wojnie światowej i do jakiejś wzmianki o Polsce i Gdańsku docieramy dopiero około roku 2004, gdy powstaje J&S - przemianowane potem na Mercuria, w opisywanym w książce czasie zajmujące się głównie transportem ropy z Rosji do Polski oraz do Chin przez Gdańsk (z tego co doczytałam obecnie firma ma niewielkie, jeśli jakiekolwiek, związki z Polską). 

Oprócz chronologii drugim aspektem układającym narrację jest geografia - przy czym nieszczególnie jest ważne, gdzie siedziby mają firmy (w Szwajcarii - co samo w sobie wiele wyjaśnia - albo rajach podatkowych), a to skąd pozyskują towary i dokąd będą je transponować (niekiedy także którędy, jeśli to ważny rurociąg; ale większość to transport morski). Przy czym kwestia geograficzna przed rozpadem Związku Radzieckiego nie jest aż tak ważna w narracji, natomiast później przechodzimy przez wpływ tego wydarzenia na handel, rozwój Chin oraz poszukiwanie i lepsze wykorzystywanie surowców pochodzących z różnych zakątków Afryki. Aby w końcu narracyjnie dojść do tego, jaki wpływ handlarze towarami mają na władzę w różnych państwach.

Nazwy firm wymienianych w tej książce nic mi nie mówiły, sumy dochodów, przychodów czy ogólnie to, jakimi kwotami obracały było niewyobrażalne, ale też w zasadzie niewzbudzające emocji. Nawet fakt, że firmy obracające towarami obchodziły sankcje, dogadywały się z autokratami, ktoś (ale niewielu ktosiów) trafił do więzienia i najważniejsze było, aby kupić tanio, sprzedać drogo jest jakiś taki... nieodkrywczy. Słowo chciwość nie pojawia się verbatim w książce, ale trudno to wszystko prościej określić. Przy czym trzeba zaznaczyć, że autorzy opisali w zasadzie największe i prosperujące firmy, a można sobie tylko wyobrazić, ile podobnych przedsięwzięć upadło na przestrzeni lat. 

Niekiedy chyba nadużywam określenia, że przyjmuje się coś z dobrodziejstwem inwentarza, ale do tematu Świata na sprzedaż to określenie pasuje szczególnie, w znaczeniu takim, że czytelnik naprawdę może tylko czytać, dowiadywać się i nawet oburzać, ale nic to nie zmieni i nie ma jakiejś aktywności, którą mógłby podjąć, aby sprawić, że handlarze staną się mniej chciwi.

Wydawało mi się, że Świat na sprzedaż i Skarby Ziemi ukazały się w podobnym czasie, ale zdziwiłam się, bo Świat na sprzedaż wyszedł w 2023, a Skarby Ziemi w 2024 - a byłam pewna, że wydawnictwo nawet trochę razem je promowało. Ale jeśli ono tego nie zrobiło, to zrobię to ja, gdyż te książki niewątpliwe doskonale się uzupełniają. Przy czym radziłabym je jednak czytać w kolejności najpierw Skarby, potem Świat. A gdybyście mieli wybierać tylko jedną - to jednak polecam Skarby. Przy czym Świat ma coś, czego bardzo brakowało mi w Skarbach - mapy. Co prawda tylko dwie i tylko rurociągów, ale wciąż! Ma też wykres z dochodami firm oraz z cenami ropy naftowej.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki 

Trzymajcie się, M

wtorek, 14 stycznia 2025

Kinowe plany 2025 #1

 Hello!

W zasadzie kinowe plany to jedyne plany czy postanowienia, które robię na nowy rok - a najlepsze jest to, że już z założenia wiem, że tak naprawdę naprawę w kinie zobaczę może 2 z wymienionych filmów. A jednocześnie w tym roku pisało mi się ten wpis wyjątkowo łatwo i nie musiałam nawet za bardzo naciągać tytułów.


 STYCZEŃ

The Brutalist 

Zobaczyłam zwiastun tego filmu po Złotych Globach i zrobił na mnie wielkie wrażenie. Równie wielkie, aczkolwiek nieco odstraszające, wrażenie zrobił na mnie czas trwania tego filmu – 3 i pół godziny. 

3000 metrów nad ziemią

Jest samolot – jestem i ja. Akcja filmu dzieje się w awionetce nad górami Alaski, a na jej pokładzie są tylko 3 osoby, których tożsamość powinna być oczywista, ale nie jest.

LUTY

Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat

Nie, zmęczenie Marvelem mi nie przeszło. Tak, jeśli ten film zobaczę, to na pewno w kinie.

Emilia Pérez


Widziałam sporo zapowiedzi tego filmu, uwagę zwraca także fakt, że dostał już liczne nagrody. Całość zapowiada się naprawdę intrygująco.  

MARZEC

KWIECIEŃ

Amator 

Dodałam ten film do lisy, bo pomyślałam, że bardzo dawno nie widziałam w niczym Ramiego Maleka.

MAJ

Thunderbolts*

O ile z sentymentu Kapitan Ameryka jeszcze mnie interesuje, tak ten twór – niekoniecznie. Mam wrażenie, że to nie może się udać i być dobre, ale ucieszę się, jeśli nie będę miała racji.

CZERWIEC

Jak wytresować smoka  

Pokazanie pierwszej zapowiedzi filmu aktorskiego jako przełożenia niemal jeden do jednego zwiastuna animacji wydaje się dość odważną decyzją, biorąc pod uwagę, że żyjemy w erze aktorskich remaków, ludzie są nimi generalnie zmęczeni i oczekują nowych i oryginalnych historii, a przynajmniej błyskotliwego a nie odtwórczego podejścia do starych. Na mnie w każdym razie wrażenie zrobiła animacja Szczerbatka i tyle mi wystarczy. 

A na które filmy Wy czekacie?

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

 

piątek, 10 stycznia 2025

Przysypiające - Squid Game 2

 Hello!

Nie byłam wielką fanką pierwszego sezonu Squid Game  - nie dostrzegałam w nim nic wyjątkowo ciekawego. Wizja drugiego sezonu nie robiła mi różnicy, ale tak - zaczęłam go oglądać w drugi dzień świąt. 

Szybciutko o co chodzi: główny bohater poszukuje rekrutera do gier, aby za jego pośrednictwem dostać się do VIP-ów, po drodze łączy siły z policjantem przebranym za strażnika szukającym brata z zeszłego sezonu (ostatecznie dostaje on poboczną przygodę w poszukiwanie wyspy), ale ostatecznie wraca na arenę gier.

Dla mnie same gry nie są zbyt interesujące i nie miałabym nic przeciwko, aby cały sezon zdecydowanie bardziej skupiał się na poszukiwaniu VIP-ów oraz wyspy, na której gry się odbywają. O ludzkiej chciwości nie da się chyba powiedzieć o wiele więcej w formie zaprezentowanej w tym serialu - tyle że można powiedzieć to innym fontem: innymi grami, innymi postaciami. Gdy oglądałam ten sezon, narastało we mnie niepokojące uczucie, że może się szykować i trzeci (potem sprawdziłam i tak, szykuje się trzeci, chociaż po obejrzeniu drugiego, to bardziej jak sezony 2A i 2B niż osobne byty), a chyba nie byłby on potrzebny, gdyby scenarzyści skupili się na odpowiedniej części fabuły.

T.O.P. (aktor grający Thanosa) został wycięty z działań promocyjnych, ale jego rola najwyraźniej nie została w żadnym stopniu zmniejszona w montażu samego serialu - a wręcz napisałabym, że ze wszystkich bohaterów jego postać jest najwyraźniejsza, najbardziej rzucająca się w oczy i ogólnie to rola zdecydowanie większa, niż się spodziewałam (a przypuszczam, że ktokolwiek mógł się tak naprawdę spodziewać, chociaż reżyser serialu dobrze się o T.O.P. wypowiadał w wywiadach). Trochę na ironię zakrawa też fakt, że jeśli coś widziałam o tym serialu w internecie, to były to głównie filmiki, gify, kompilacje dotyczące jego postaci, ba! nawet pojawiły się poważne artykuły tłumaczące przeszłość T.O.P i jego karierę jako rapera (ewentualnie widziałam jeszcze obserwacje dotyczące tego, że strażnicy w tym sezonie są bardzo wyczilowani i w ogóle całkiem uroczy i ich montaże do piosenki XO zespołu Enhypen).

Niereformowalny crypto bro grany przez Im Siwana przez swoją niereformowalność (oraz ogólnie koncept postaci) był chyba najzabawniejszym bohaterem tego jednak zupełnie nieśmiesznego serialu. Ale oglądając, warto się łapać czegokolwiek, aby nie zasnąć, bo niestety drugi sezon Squid Game jest nudny jak flaki z olejem. Po pierwszych dwóch odcinkach miałam nadzieję i zapowiadało się na więcej fabuły i pełnoprawnej narracji, ale niestety opowieść się ciągnie i dłuży. Są w niej ciekawe elementy - szczególnie gdy widzowie wiedzą jedną rzecz więcej niż bohaterowie - ale ogólne wrażenie jest niestety przysypiające. Poza tym, dlaczego nasz główny bohater niczego się nie nauczył o tym, że pierwszy gracz w grze jest prawdopodobnie z miejsca podejrzany. Ogólnie miałam wrażenie, że w tym sezonie bohaterowie - jak ciekawi i różnorodni by byli - stanowili bardziej pewne archetypy z wypisanymi na czole dwoma cechami niż postaci z krwi i kości, których losy tak naprawdę miałyby obchodzić widza.

Gdyby nie to, jak bardzo znudził mnie ten sezon, to czułabym się poważnie oszukana, ale mam zbyt nijakie odczucia wobec tego serialu, aby wzbudzał we mnie jakiekolwiek emocje. Obejrzę trzeci sezon, bo ta część bardziej fabularna wciąż mnie interesuje, ale nie wiem, jak błyskotliwe rozwiązanie musieliby wymyślić twórcy, aby odtworzyć choć 1/10 jakości pierwszego sezonu. 

Do którego z ciekawości wróciłam... i musiałam zmienić swoją opinię, bo jest sto razy lepszy niż to, co pokazano w drugim. Nie pamiętałam niektórych szczegółów, ale nagle się okazało, że spędziliśmy z bohaterami nieco więcej czasu poza grami, także kwestia wyboru powrotu do gry jest ciekawsza niż cokolwiek, co widzimy w drugim sezonie. 

Obejrzę trzeci sezon, bo zakończenie drugiego to nawet nie tyle fabularny cliffhanger, co wprost szantaż emocjonalny, aby to zrobić. Czy interesuje mnie, którzy bohaterowie przeżyją? Nie, bo wszyscy mogą równie dobrze zginąć. Czy wierzę, że główny bohater i policjant ujawnią wyspę, gry i wszystko, co dookoła? Nie do końca, bo to byłoby chyba za proste, dobre i satysfakcjonujące zakończenie. Aczkolwiek naprawdę bardzo im kibicuję, tyle, że ich dotychczasowe działania nie posunęły do przodu tego wątku fabularnego ani odrobinkę. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

poniedziałek, 6 stycznia 2025

K-pop 2024 – wrzesień-grudzień

Hello!

Styczeń to czas jeszcze rozliczania poprzedniego roku i planów na kolejny - i pod takim hasłem kilka słów o k-popowych comebackach z ostatnich 4 miesięcy poprzedniego roku!

DAY6

Melt Down to 100% piosenka typu sekwencja otwierająca z anime. 

ONEW - Flow

Główny singiel minialbumu po przesłuchaniu podobał mi się tak na 80%, bym powiedziała (podoba mi bardziej się w wersji z live video). Ogólnie jednak Flow w koncepcie i zamyśle nieco przypomina mi minialbum DICE - co jest super, bo to moja ulubiona płyta i singiel. A z Flow najbardziej podoba mi się MAESTRO.

BAEKHYUN - Pineapple Slice

Już pisałam, że mam dość piosenek z jakimkolwiek jedzeniem w tytule, ale Baekhyunowi wybaczam, bo Pineapple Slice ze wszystkich jego singli przy pierwszym przesłuchaniu spodobało mi się najbardziej. A koncept teledysku (bo przyznaję, że nie śledziłam zapowiedzi bardzo uważnie, więc nie wiem, czy tam było to obecne) jest związany z wampirami, za co dostaje bonusowe punkty. Ale i bez tego bardzo mi się spodobał. Ogólnie jakościowy Baekhyun w najlepszym wydaniu.

MEOVV - MEOW

To jest jeden z najbardziej nijakich debiutów, którego byłam świadkiem i jeśli ktoś zastanawiał się, czy MEOVV zagrozi, czy nawet będzie jakąś rywalizując o popularność grupą z Babymonster, to może przestać. Ponowny debiut FIFTYFIFTY jest ciekawszy niż to. Ale dziewczyn z zespołu szkoda, bo to dzieci!

Wiecie, co jeszcze jest ciekawsze od MEOW? Debiut naevis - tak debiut wirtualnej idolki ze świata zespołu aespa jest bardziej interesujący i intrygujący niż debiut prawdziwego i bardzo oczekiwanego zespołu. Debiut naevis jest bardzo zaskakujący. Nie wiem, czego się po nim spodziewałam, ale nie tego, co dostałam - i nie piszę tego w złym znaczeniu, jedynie bardzo, bardzo zaskoczonym.

KEY - Pleasure Shop

Poprawny minialbum, ale słyszałam i widziałam ciekawsze rzeczy w jego wykonaniu. Pleasure Shop to w zasadzie bardzo przyjemna piosenka, pasuje do pozostałej dyskografii, ale chyba wolę nieco mroczniejsze motywy (patrz Tongue Tied).  Ale ku mojemu wielkiemu zdumieniu z całego minialbumu najbardziej podoba mi się jednak najbardziej niespecyficzna piosenka, czyli ostatni utwór Novacaine

ITZY - GOLD

Jak wiadomo, muzyka ITZY nigdy nie była dla mnie, ale z zaciekawieniem obserwowałam drogę tego zespołu. Drogę, która od pewnego czasu prowadziła w dół. I zaczynając słuchać Gold, odniosłam pozytywne wrażenie, że odbijamy się od tego dołu, dziewczyny wracają na odpowiednie tory... dopóki piosenka nie zaczęła przypominać czegoś, co było szykowane dla NMIXX. I wrażenie jest niestety do tego stopnia silne, że oglądając teledysk, można sobie wyobrażać, którą partię piosenki wykonywałaby która członkini NMIXX.

KISS OF LIFE - Get Loud

Obserwowałam Kiss of Life od ich debiutu (który wydawał mi się bardzo nudny), ale naprawdę zainteresowałam się zespołem przy okazji Sticky. I wydaje się - na podstawie różnicy w ekspozycji - że KIOF to zespół typy Julie+koleżanki i jakoś mi to nie leży. A sama piosenka niby jest prosta, ale w sumie chaotyczna.

I z jednej strony dziwi, a z drugiej nie, że Igloo stało się viralowym hitem. A w sumie chyba najpierw stała się Haneul, a dopiero potem sama piosenka. Co odbija trochę mój argument o Julii i koleżankach, tyle tylko, że Igloo jako piosenka też nieszczególnie mi leży. 

SEVENTEEN - LOVE, MONEY, FAME

Coś dziwnego dzieje się z Seventeen, ale nie wiem, co. Premiera Maestro mi umknęła, ale piosenka wywołała reakcję wśród fanów. I chociaż według mnie była przerostem formy nad treścią, to wolę to niż wychylenie w drugą stronę i piosenkę tak bardzo bez charakteru jak jest LOVE, MONEY, FAME. Nie ma w niej nic, co pokazywałoby, że to piosenka SEVENTEEN i może to być ich najbardziej nijaki utwór ever. Piosenka sama w sobie jest w sumie przyjemna, ale generyczna i do zapomnienia za dwa dni. 

Seventeen dostają nagrody, robią wielkie trasy koncertowe, a ja od kilku lat mam wrażenie, że jakoś są zupełnie nieobecni.

Xdinary Heroes - Night before the end

Wygląda na to, że po kilku latach mojego pochodzenia do Xdinary Heroes jak pies do jeża zespołowi udało się mnie kupić. A czym? Generyczną, dramatyczną rockową prawie balladą.

I o matko, jak ta cała płyta jest DOBRA!

Jennie - Mantra i ROSE ft. Bruno Mars - ATP

Łączę te dwie piosenki nie tylko dlatego, że to solowe utwory członkiń BLACKPINK, ale także dlatego, że oba można zaliczyć do fun i nie za poważnych piosenek - przy czym jedna mi się nieszczególnie podoba (Mantra), a druga bardzo. Może dlatego, że po piosence Rose widać, że miała zamysł, kreatywny pomysł, poszła za ciosem i całość zadziałała znakomicie. Natomiast w przypadku Mantry miałam poczucie "dziewczyno, masz prawdopodobnie dostęp do najlepszych producentów, choreografów, i tak dalej, i twoją pierwszą prawdziwie solową piosenką jest to". Nie powiem, bo słowa "Pretty girls don't do drama, unless we wanna, it'll be dependin' on the day" mnie bawią, ale mam wrażenie, że w całej piosence brakuje jakiegoś czynnika... jakości. Nawet musiałam sprawdzać słowa, bo chociaż piosenka jest po angielsku, to nie mogłam zrozumieć, co Jennie tam śpiewa.

aespa - Whiplash

To nie jest z założenia piosenka w moim typie, ale z jakiegoś powodu mi się nie nie podoba. Nie będę jej wielką fanką, ale były piosenki aespy, które przy pierwszym przesłuchaniu podobały mi się o wiele mniej niż Whiplash. I to wszystko ku mojemu wielkiemu zdumieniu. Przy czym trzeba zaznaczyć, że chociaż teledysk wygląda ciekawie i bardzo dynamiczny, to robi też wrażenie nieco pustego, a tym samym - taniego. I to chyba w całym comebacku aespy zaskakuje mnie najbardziej. (Tak wiem, że to, co widzimy zapewne kosztuje miliony, bo takie szybkie kamery i efekty nie są tanie, ale ta ogólna pustość jest paradoksalnie przytłaczająca). A sama piosenka ma wielki potencjał high fashion i wybiegów modowych. 

Pozostałe piosenki z minialbumu nie wydają mi się szczególne, ale gdybym miała jeszcze zwrócić na którejś uwagę, byłoby to Kill It i Flights, Not Feelings.

THE BOYZ - TRIGGER

Napiszę tyle - liczyłam na coś lepszego. Ale w sumie to piosenka bardzo w stylu The Boyz. 

Jaehyun - Unconditional

Osoba, która napisała słowa tej piosenki, powinna dostać literackiego Nobla. Powiedziałabym, że mnie bawią i gdyby nie fakt, że teledysk też jest dość niepoważny, nie uznałabym, że uważanie ich za bawiące to akuratne określenie. Ale w tym kontekście nie ma lepszego. (Dobrze się zrozummy, nie uważam ich za śmieszne!).

TAEYEON - Letter to Myself

Nie podoba mi się ta piosenka, chyba nie za bardzo łapię pomysł czy też jej koncept. Nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Szkoda, że Heaven było osobnym singlem. Ale z drugiej strony zupełnie nie pasowałoby do tego minialbumu, gdyż oględnie mówiąc jest dość smętny, aby nie napisać trochę nijaki.

WayV - FREQUENCY

Główny singiel to nie do końca mój vibe, HIGH FIVE jest spoko, oprócz momentów, gdy tytuł pojawia się w tekście piosenki; Filthy Rich może być najciekawszą piosenką z tego minialbumu.

TWS - Last Festival

Och, jak mnie ta piosenka pozytywnie zaskoczyła i zespół zrobił na mnie dobre wrażenie, a potem się okazało, że to rodzaj remake'u i nie żebym poczuła się rozczarowana, bardziej jakby poczucie wysokiej jakości piosenki zostało ugruntowane, tyle że być może to nie do końca zasługa zespołu. W każdym razie piosenka mi się bardzo podoba i doceniam, jak muzycznie - ale i wizualnie teledysk do niej - pasuje do przełomu listopada i grudnia.

Irene - Like a flower

Nie żebym się spodziewała, że solowy debiut Irene będzie słaby, ale miałam swoje obawy. Niepotrzebnie. Z debiutów członkiń Red Velvet, ba! pomijając Wish You Hell i powiedzmy cały drugi minialbum Wendy, Like a flower podoba mi się najbardziej. A cały minialbum jest najbardziej spójny i koherentny ze wszystkich wydań członki RV. Chociaż Like a flower wcale niekoniecznie najlepiej oddaje ogólny klimat reszty piosenek. Poza tym Like a flower nazwane jest minialbumem, a znajduje się na nim 8 piosenek - ostatnio niektóre albumy mają po tyle.

TWICE - Strategy

Bardzo podoba mi się warstwa instrumentalna, totalnie nie podoba mi się wszystko poza nią. Marzę, aby TWICE w końcu przeszło rebranding a'la APINK, gdy wydało I am so sick i miałam wrażenie, że Twice jest na dobrej drodze po  Cry for Me/ Can't Stop Me, ale nic z tego nie wyszło. 

ROSE - rosie

Podoba mi się ten album bardzo, ale muszę napisać, że 3-4 ostatnie piosenki bardzo zlewają mi się w jedną. A moją absolutnie ulubioną jest drinks or coffee (i nawet jej długość - a raczej krótkość - bardzo jej pasuje).

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

czwartek, 2 stycznia 2025

PODSUMOWANIE 2024

 Hello!

Tradycyjnie: moje ulubione, Wasze ulubione i wszystkie interesujące posty z 2024 roku w jednym miejscu! 


STYCZEŃ

Styczeń to trochę miesiąc jeszcze podsumowań i już planów, ale chciałabym wrócić do dwóch recenzyjnych wpisów - o k-dramie My Demon  oraz książki Dziewczyna, która skoczyła do morza.

LUTY

W lutym pojawił się wpis Wanna vol. 8, czyli kolejne 50 k-popowych teledysków, w których pojawia się wanna. K-dramowo także było dobrze, bo możecie przeczytać recenzję dramy Gyeongseong Creature. Książkowo -  Ogromna praca poukładana - Spin dyktatorzy.

MARZEC

Chciałabym wrócić do recenzji serialu Bracia Sun, bo podoba mi się tytuł, który jej nadałam - Gdyby mógł, byłby cukiernikiem - Bracia Sun. I książkowo: nie mogłabym nie wspomnieć o Yellowface i o całkiem udanej recenzji książki Kameliowy Sklep Papierniczy.

KWIECIEŃ

Ostatni do tej pory wywiad na blogu ukazał się w kwietniu - Wszystko, o co chciałam zapytać tancerzy k-popowych coverów [wywiad Majesty Team]. I tu trochę kulis blogowania - o kolejny wywiad zabiegałam ponad 3 miesiące, ale ostatecznie się nie udało i trochę straciłam wenę do przeprowadzania kolejnych. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do wywiadów w 2025 roku. Trochę w podobnym klimacie wpis Więcej dram, które zaczęłam oglądać i nie skończyłam. Oczywiście kwiecień to także miesiąc Szekspira i ukazały się trzy wpisy, ale nie będę ich linkowała, jednak nie mogę o nich nie wspomnieć.

MAJ

Obejrzałam jedną z najlepiej przyjętych w 2024 k-dram, czyli Lovely Runner (i tak Sudden Shower to bezdyskusyjnie najlepszy OST z dramy i to nawet w całym 2023 i 2024 roku!). Byłam na Międzynarodowych Targach Książki w Warszawie i już nie mogę się doczekać na tegoroczną edycję, gdyż Korea Południowa (z której pochodzi ostatnia noblistka z literatury Han Kang!) będzie jej gościem. Obejrzałam też tajlandzki serial Netflixa The Believers.

CZERWIEC

Chciałabym wrócić do kolejnego nietypowego wpisu - Filmy, które znam tylko z recenzji. W czerwcu dzieliłam się także Moimi przygodami z czasopismami naukowymi. I na dobrze zakończenie jeszcze książka Wielki skok Grupy Lazarus.

LIPIEC

Jeden z najbardziej ulubionych wpisów z 2024 roku to ten o k-popowych teledyskach nagranych w Polsce! Jeśli z tej listy macie zajrzeć do tylko jednego tekstu - niech to będzie właśnie ten. W lipcu udało mi się zwiedzić Krajowe Składowisko Odpadów Promieniotwórczych w Różanie. W zeszłym roku rozwinęłam się także z robieniem list i jedną z tego oznak było powstanie wpisu Taylor Swift - książki o i inspirowane artystką.

SIERPIEŃ

W sierpniu wzięłam blogowy urlop - była to najdłuższa przerwa w pisaniu od 2013 roku (i w 2013 i 2024 na blogu pojawiło się dokładnie tyle samo wpisów, czyli 84) - i wspaniały pomysł. Najprawdopodobniej w tym roku także zrobię sobie taką dłuższą przerwę w wakacyjnych miesiącach. Ale w sierpniu przypada Dzień Blogów i urodziny bloga, więc oczywiście pojawił się okolicznościowy tekst.

WRZESIEŃ

We wrześniu opisałam książkę z książkowej podróży - Plecy, które chcę kopnąć. Napisałam także o filmie Deadpool & Wolverine.  W 2024 całkiem nieźle szło mi czytanie książek związanych z Koreami w tym Pokonać Kimów.

PAŹDZIERNIK 

Nie mogę nie wspomnieć o drugim sezonie Gyeongseong Creature. Mój drugi ulubiony k-popowy wpis to oczywiście ten o wampirach w k-popie - jego tworzenie okazało się zaskakujące, bo tych wampirów było mniej, niż się spodziewałam. I prawdopodobnie najlepszy reportaż, jaki kiedykolwiek czytałam - Tragedia na Przełęczy Diatłowa.

LISTOPAD 

Robiąc to podsumowanie, jestem naprawdę zaskoczona, bo wydawało mi się, że oglądałam o wiele mniej dram, ale nawet w samym listopadzie napisałam o dwóch, ale tutaj wspomnę tylko o jednej, czyli The Judge from Hell. Listopad będzie pierwszym miesiącem, gdy pojawią się 4 wpisy, bo nie mogłam się zdecydować, czy przywoływać tekst o przypisach Wszystko, co chcieliście wiedzieć o przypisach, ale baliście się zapytać 1 czy ten o anime Top 5 najsmutniejszych anime. I na zakończenie książka - Skarby Ziemi.

GRUDZIEŃ 

W grudniu prawie same listy (książki influencerów, książki o Korei, literatura koreańska i książki o Chinach wydane w Polsce w 2024). Ale nie wspominałam o żadnym wpisie dotyczącym wyszywania, więc tutaj możecie zobaczyć bardzo dużą choinkę, którą wyszyłam. 

 Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki

Trzymajcie się, M