poniedziałek, 2 marca 2015

Nie da sobie w kaszę dmuchać ("Agent Carter")

Hello!
W zeszłym tygodniu skończył się pierwszy sezon serialu "Agent Carter". Byłam do niego dość entuzjastycznie nastawiona i się nie zawiodłam. Jego akcja toczy się po II wojnie światowej i po pierwszym filmie o Kapitanie Ameryce. A opowiada o tym jak sobie radzi tytułowa agentka czyli Peggy, po tych wszystkich wydarzeniach. Oraz z akcją ratowania reputacji Howarda Starka.


Na początku nie byłam przekonana do głównej intrygi, Była jakoś mało.. intrygująca. Ale z czasem rozwinęła się na niemałą, międzynarodową aferę. I co zapowiada możliwość powstania następnego sezonu wiele rzeczy zostało rozwiązane, ale udało się też namieszać w ostatnim odcinku.


Jednak niezaprzeczalnie siłą tego serialu są postacie. Z charakterem, historią i niepowtarzalne. Peggy jest niesamowita. Niezależna, odważna, całkiem nieźle opanowała tajniki samoobrony, nie boi się stawać na drodze niebezpiecznym ludziom, a do tego jest sprytna i wykazuje się talentem dedukcji nie mniejszym niż Sherlock. Radzi sobie z facetami i umie ich postawić pod ścianą, na dodatek jest niesamowicie opanowana i myśli racjonalnie. Tylko, że właśnie straciła Rogersa, a jednak pomimo jej potrzeby niezależności i równości to jednak ciągle to przeżywa. Tym bardziej, że ciągle jej (i mi) przypominają, że Kapitana nie ma już z nami. Znaczy w sumie jest, ale jak wspominałam serial dzieje się po pierwszym filmie. Ale mi wcale nie przeszkadzało to, przeżywać tego co czuła Peggy. Przy każdej wzmiance o Kapitanie w serialu mam w notatkach napisane: Znów mi łamią serce. W pierwszym odcinku wykorzystane są fragmenty z końcówki filmu, nie można się nie emocjonować. A do tego w kolejnych odcinkach obrywa się Howardowi też za rzecz związaną z Kapitanem.


Howarda Starka można polubić na tej samej dokładnie zasadzie, na której lubi się Tonego. Chociaż ja chyba jednak wolę ojca, który przez cały sezon udowadnia, że niedaleko pada jabłko od jabłoni. Jednak, chociaż to jego dobrego imienia ma bronić Peggy, to nie on jej towarzyszy przez większość sezonu a Jarvis. Człowiek z krwi i kości gdyby ktoś miał wątpliwości. Tak ciekawej pary jak on i Peggy dawno nigdzie nie widziałam. Są fantastyczni. Chociaż on ma żonę, na dodatek Żydówkę. Ta wzmianka zrobiła na mnie duże wrażenie. Podobnie jak fakt, że gdy ekipa agentów szykowała się do wyprawy do Rosji, mieli lądować na granicy polsko-rosyjskiej. Na uwagę zasługuje jeszcze  Daniel Sousa, kolega Peggy z pracy. Jest przeuroczy i widać, że mu się nasza bohaterka podoba. Warto też wspomnieć o Angie, która wprowadza do serialu trochę normalności.















Uwielbiam ten serial, ale nie w taki czysto fanowski sposób. Jak to napisałam w moich notatkach przy 4 odcinku: Kocham ten serial. Ale nie dlatego, że jest oh i ah, tylko dlatego, że kanwie postaci z komiksów powstał naprawdę mądry i mocny serial z niezależnymi, dobrymi postaciami. Trudno jednak dokładniej to wyjaśnić, bo z jednej strony wie się, że to nie prawda, a z drugiej chciałoby się wierzyć, że są ludzie, a szczególnie kobiety, które potrafią tak sobie radzić. Postać Peggy wręcz idealnie wpisuje się w feministyczny trend, chociaż może to niezbyt fortunne kreślenie, jaki panuje teraz w Ameryce.


Mam ogromną nadzieję, że powstanie kolejny sezon.

LOVE, M




1 komentarz:

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3