Zwykle, gdy wracamy z bratem z kina po filmie, całą drogę wymieniamy uwagi i opinie, konfrontujemy swoje punkty widzenia. Wczoraj po Infinity War prawie całą drogę przeszliśmy nic nie mówiąc. Prawie, ale to co mówiliśmy można streścić w zdaniu: "Nie wiem, jak ja napiszę tę recenzję, chyba utopię mojego laptopa" i myślałam też, że będzie się dało napisać ją bez spoilerów, ale się nie da. Więc ostrzegam, to nie jest recenzja dla ludzi o słabych nerwach.
Zwykle nic mi się nie śni, ale moja głowa chyba bardzo potrzebowała sobie ułożyć ten film, bo dziś w nocy miałam sen o bardzo skomplikowanej i emocjonującej fabule, co prawda bez związku z filmem, ale jestem pewna, że on na niego wpłynął. W każdym razie ja napiszę tę recenzję, a jestem pewna, że pewne rzeczy dotyczące Infinity War będę porządkowała w głowie jeszcze dłuższy czas.
Jeśli czytacie tę recenzję to są dwie opcje: już film widzieliście i wiecie o co chodzi albo film Was nie interesuje i spoilery nie robią Wam różnicy. Więc zacznę od czegoś, co zostało pokazane jeszcze zanim tytuł filmu pojawił się na ekranie i trochę zamordowało mnie zanim film na dobre się zaczął. Otóż Infinity War zaczyna się praktycznie w momencie, gdy kończy się scena po napisach z Thor:Ragnarok, ale oszczędzone nam zostaje oglądanie, jak statek Thanosa dopada statek Asgardczyków. Thor, Loki, Thanos, Hulk trochę walczą, ale wszystko kończy się tak, że Hulk zostaje odesłany na Ziemię, przez co zabijają Haimdala, Loki po dziesięciu zmianach stron zostaje uduszony przez Thanosa, a ten dostaje Tesseract w swoje ręce. Thor zostaje sam i jest absolutnie najtragiczniejszą postacią w całym filmie, te jego szekspirowskie korzenie z pierwszego filmu dają o sobie znać. W każdym razie, całym sercem kocham filmu, które robią tak, że mam ochotę płakać od pierwszych minut. A potem co jakieś 15, gdy przypomnę sobie co się stało. I w sumie słuchałam i czytałam opinie, że Loki w tym filmie zginie i byłam nawet na to gotowa, nie spodziewałam się jednak, że stanie się to tak wcześniej.
I o tym filmie można by tak cały czas, opisywać co się dzieje, jakie reakcje i uczucia wywołuje to w widzu. Tylko że trwa on ponad dwie i pół godziny więc obawiam się, że byłoby to za długie do czytania, więc spróbuję to trochę uogólnić.
W tym filmie wszystko gra. Dobór postaci/aktorów, którzy mają najwięcej relacji między sobą, a już szczególnie Doctor Strange i Tony Star mają doskonałą chemię. Plus Peter Parker, który się koło nich kręci całkiem zaskakująco pasuje. Są super, naprawdę. Bruce Banner, który też jest przez pewien czas jest razem z nimi też do nich pasuje, ale on ogólnie jakoś tak zaskakująco dobrze się bawi w tym filmie, znaczy może Mark Ruffalo się doskonale bawił.
W kosmosie ze Strażnikami Galaktyki najpierw spotyka się Thor, a później w wyniku różnych wydarzeń i komplikacji na Tytan trafiają Star-Lord, Drax, Mantis oraz właśnie Strange, Stark i Peter. I wiecie, kto najmniej pasuje do całego filmu i próbuje być zabawny na siłę? Star-Lord. Naprawdę. Można by zostawić wszystkich Strażników, a jego wyciąć. Ale z drugiej strony on ma jedną galaktycznie ważną scenę przez którą film kończy się źle. To znaczy w pewnym momencie oglądania już się wie, że nasi bohaterowie wcale Thanosa nie pokonają, ale to co zrobił Star-Lord zaprzepaszcza tę ewentualną możliwość w sposób najbardziej bezpośredni. I jak jego humor i jego postać mnie nie przekonują, to jego relację na to, czego właśnie się dowiedział rozumiem.
A dowiedział się, że Thanos poświecił Gamorę aka jedyną osobę, którą kochał, aby dostać Kamień Duszy. Ogólnie emocjonalna strona tego filmu jest bardzo ciekawa. Thor przy spotkaniu z Gamorą opowiada o swoich pokręconych relacjach rodzinny, bo Gamora wcześniej przyznała się, że jest córką Thanosa i Thor bardzo z nią empatyzuje. Z resztą Peter Quill też o tym mówi. I nagle odkrywamy, że naszych bohaterów łączy więcej niż tylko fakt, że są z kosmosu. Poza tym Thor po drodze zaprzyjaźnia się z Rocketem i Grootem. Tego pierwszego nazywa królikiem, nawet bez wielkich pretensji ze strony tego pierwszego, a języka Groota uczył się w Asgardzie. Ale kontynuujmy dalej z podobieństwami pomiędzy bohaterami, tym, że pokazują, że cierpienie najbliższych to naprawdę siła, której ludzie nie są w stanie nie odeprzeć. Choćby miało to oznaczać, że Doctor Strange, aby Thanos nie zabił Starka oddaje mu Kamień Czasu (chociaż wcześniej mówi, że będzie bronił Kamienia za cenę życia i Tonego i Spider-Mana, jeśli będzie trzeba), Gamora, żeby Thanos nie krzywdził już Nebuli mówi mu, gdzie jest Kamień Duszy, a Loki oddaje mu Tesseract, bo ten torturuje Thora. W sumie jedyną postacią, która wyłamała się z tego schematu byłaby Scarlet Witch, bo zdecydowała się zniszczyć Kamień Visiona tym samym go zabić, ale przybył Thanos z Kamieniem Czas i to cofnął, i sam zabił Visiona. Scarlet Witch jest drugą po Thorze tragiczną postacią tego filmu, bo wmawianie jej, że ona jest w stanie zniszczyć ten Kamień i zabić Visiona, gdy w Age of Ultron zabili jej brata bliźniaka jest okrutne.
Ah, właśnie co jeszcze gra, to wyjaśnienie skąd Wakanda w filmie. Otóż bohaterowie, głównie Bruce, dochodzą do wniosku, że da się usunąć Kamień z głowy Visiona bez zabijania go, ale nie mają możliwości zrobienia tego w Nowym Jorku, a Kapitan Ameryka stwierdza, że wie gdzie można to zrobić i tak ziemska ekipa trafia do Wakandy, a Shuri próbuje usunąć Kamień. Niestety pomimo wielkiej walki i prób zatrzymania żołnierzy Thanosa z dala od Visiona to się nie udaje.
W tym filmie dzieje się bardzo dużo, ale jest to pierwszy od jakiegoś czasu, gdy to dużo nie jest męczące, ale właśnie dokładnie takie jak potrzeba w takim filmie. Jest w Infinity War dosłownie jeden momenty, gdy film się odrobinę dłuży i był dosłownie jeden, gdy miałam pewną wątpliwość, gdzie znajduje się jedna z postaci, dla jasności zgubiłam Tonego Starka, bo wizja tego, że jest w kosmosie wcale nie była oczywista. Ale biorąc pod uwagę, jak wielu jest bohaterów i bohaterek oraz skalę filmu to są drobnostki. Bo wcale nie czuje się jak długo ten film trwa, on płynie i chociaż wiadomo dokąd zmierza, to nawet fakt, że już się kończy jest zaskakujący.
Pomysł Thanosa na zlikwidowanie połowy populacji wszechświata skojarzył mi się z motywem z książki Dana Browna Inferno i dlatego też recenzja ma taki tytuł. Poza tym planeta Thanosa Tytan (oraz planeta, na której był Kolekcjoner) wyglądały trochę jak piekło. Pustynia, piach i ogień. Z tym, że w książce Browna nikt bezpośrednio nie ginie, natomiast w Infinity War owszem. Giną. Bogaci i biedni, postaci z pierwszego i drugiego planu. Nie bohaterską śmiercią w walce, ale dlatego że wcześniej podjęli takie a nie inne decyzje, to znaczy pooddawali Thanosowi Kamienie, a on pstryknął palcami i wprowadził swój plan w życie. Co ciekawe jednak nie znika Kapitan Ameryka, a na jego pożegnanie byłam chyba bardziej gotowa niż na śmierć Lokiego. Jednak sam Kapitan jest w tym filmie rozczarowujący. To znaczy jest go mało i nie za bardzo ma co robić. Chyba nawet Bruce Banner ma więcej do grania niż on. I to on ma zamiar dzwonić do Steva, gdy Tony tchórzy i kończy w kosmosie. Więc nie dostajemy żadnej sceny pomiędzy Kapitanem a Tonym. Żadnej. Szkoda.
Infinity War to taki film, w którym zabili Lokiego, Zimowego Żołnierza i nastoletniego Groota. Taki, że w ich śmierci się wierzy, bo rozdzierają serce, chyba nawet bardziej niż gdyby zabili Tonego czy Steva. A oni wzięli i zniknęli też Black Pathera (biedna przerażona Okoye), Sama i każą Iron Manowi trzymać w rękach znikającego Spider-Mana. I tak jak myślałam już wczoraj, piszę tę recenzję i zły płynął mi po policzkach.
Chociaż wiem, że oni to odkręcą, nie ma innej opcji (i to nie tylko dlatego, że wiemy, że ma być kolejny film z Spider-Manem i Strażnikami Galaktyki, a Strange widział przyszłość), to w tym momencie ich nie ma. I chociaż nawet mam pomysły jak to odwrócą (wiemy, że Scarlet Witch ma moc, aby zniszczyć Kamienie, a jednym z nich jest Kamień Czasu więc najpierw go użyją a potem zniszczą) to znam i te postaci, które zniknęły i te, które zostały i wiem, jak one będą przeżywały to co właśnie się stało (Tony Stark koniecznie potrzebował kolejnej traumy, koniecznie). A reszty postaci nie ma. Zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu. A źli ludzie karzą czekać na kolejny film ponad rok.
Trzymajcie się, M
Całą praktycznie recenzję musiałam ,,przewinąć" bo film jeszcze przede mną, a już tak bardzo chcę go zobaczyć! Tylko nie ma kiedy, gdzie i przede wszystkim : jak. Ech! 😑
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! włóczykijka z Imponderabiliów literackich
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMam gdzieś reszte bohaterów - Loki ma żyć. Reszta może umrzeć na zawsze, nie obchodzi mnie to. Ogólnie to miałam zamiar zostać w kinie, aż wypuszczą kolejną częsć, ale mnie kumpel zabrał stamtąd :( Nigdy jednak nie zapomne reakcji ludzi, gdy pojawiły się napisy. Jęk zdumienia i protestu a potem nikt się nawet nie ruszył. Wszyscy wyczekiwali na scenę po napisach...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam:
Biblioteka Feniksa