czwartek, 25 kwietnia 2019

Taki nijaki - Avengers: Endgame

Hello!
Cieszę się, że nie obejrzałam jednak tego filmu już wczoraj, bo dzięki temu wiem, że pomimo tego co napiszę poniżej i co widać już w tytule tego wpisu, nie wyjdę na czołowego malkontenta internetów. 


Bo mniej więcej wszyscy zgadzają się co do tego, że: Infinity War było lepsze, samo Endgame jako film trochę ciąży; a ogólnie wszyscy i tak raczej bardziej niż mniej spodziewali się jak on się zakończy. Także bardzo zasadniczych niespodzianek nie ma, jest natomiast trochę miniaturowych rozczarowań po drodze do zakończenia. Aczkolwiek zaskoczenia też się zdarzają, przy czym są one - w sumie to jest jedno zasadnicze zaskoczenie, które staje się wątkiem fabularnym, ale (pomijając to, czego możliwość zdaje w zakończeniu film) jest on bardzo słabo napisane. Czy też rozpisane i ma się wrażenie, że chociaż mogłoby nie ma tak wielkiego znaczenia, jak próbuje nam się wmówić. My i tak wiemy, jak cała ta sprawa się zakończy bez względu na o czy ten wątek tam jest czy nie jest. 


Widać od razu, że próbuję pisać bez spoilerów, ale tak naprawdę jedynym spoilerem może być to jak dokładnie Avengersom udało się przywrócić połowę kosmosu na miejsce. Bo ogólne pomysły na to miał każdy kto wyszedł z kina z Infinity War. Czy ostatecznie jest to rozwiązanie, którego nikt się nie spodziewał? I tak, i nie. A przynajmniej ja się nie spotkałam z teorią, która łączyłaby wszystkie elementy tak, jak robi to film, ale są to teorie, które w internecie się pojawiały. Jednak nie to jest problemem tego rozwiązania, a fakt, że bohaterom wszystko idzie za dobrze. Po prostu, przez pierwsze niecałe dwie godziny jest zwyczajnie za prosto. I nie wiem, czy to dlatego że faktycznie zaproponowane rozwiązania były za proste czy dlatego że każdy widz wiedział, że to musi się mniej lub bardziej udać. Tak po prostu, bo ten film musiał się tak a nie inaczej skończyć.

I właśnie nie wiem, czy to nie przekleństwo tego filmu. Że to nie Gra o Tron (choć sama nie oglądam, ale śledzę, co ludzie piszą o obecnym sezonie i mam trochę wrażenie, że Endgame to trochę ten sezon tego serialu w pigułce - w sensie pokazano nam dokończenia wątków bohaterów i walkę - ale to chyba po prostu cecha zakończeń). Wiemy jak to się zakończy i że to będzie raczej dobre zakończenie. Niekoniecznie w znaczeniu, że wszyscy przeżyją. Według mnie mogło spokojnie zginąć więcej postaci. A przynajmniej jedna (i w sumie to nie wiem, czemu się to nie stało, bo by pasowało jak ulał, może w kontrakcie jest jeszcze jakiś film do zrobienia). Są w filmie pewne zaskoczenia, ale są także pewne oczywistości, które trochę bolą.

Ale trzeba przyznać jedno Endgame kończy wątki. Bo może nie jest najlepszym filmem, ale mam wrażenie, że dla 95% postaci jest najlepszym zakończeniem i zamknięciem jakie mogły dostać. Wręcz ostatecznie dla niektórych takim, że już lepszego i lepiej pod nich skrojonego nie mogliby otrzymać. I jasno wiemy z kim się już nie zobaczymy, ale wiemy też z kim się jednak, mimo tego pożegnania, zobaczymy. Endgame jest na tyle ostateczne, na ile powinno być i na tyle otwiera nowy rozdział, żeby ludzie, którzy są z tymi bohaterami od początku nie czuli, że coś lub kogoś stracili. A przynajmniej nie czuli tego bardziej niż bohaterowie w świecie Avengers. 

Napisałam, co mi leżało na wątrobie to w następnym wpisie opiszę, co mi leży na sercu. Co oznacza, że Avengers: Endgame będzie chyba pierwszym filmem w historii bloga, na temat którego napiszę jeszcze jeden wpis, ale w którym pojawią się może nie tyle konkrety - dla osoby, która widziała Infinity War i zwiastuny ten wpis powinien być dość konkretny - co pewne spostrzeżenia, które były małymi pozytywnymi bądź negatywnymi zaskoczeniami, a które mogłyby poznane wcześniej popsuć komuś zabawę. 

LOVE, M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3