Hello!
Od długiego czasu męczy mnie pewna kwestia: czy aby coś lubić trzeba się na tym znać? Czy w ogóle musimy to znać? Czy jeśli się na czymś nie znamy, to nasz odbiór danej rzeczy (mam na myśli głównie literaturę, muzykę czy film i łyżwiarstwo figurowe, ale pytanie może odnosić się do wszystkiego) jest umniejszony? Czy aby mieć prawo (ciekawe kto je nadaje) twierdzić, że coś się lubi, trzeba to dobrze znać? I wszelkie podobne formy tego pytania.
Gdy byłam w podstawówce i gimnazjum, chociaż na dużo mniejszą skalę, sposobem na mierzenie tego, czy jest się prawdziwym fanem danego zespołu czy muzyka, było znanie ma pamięć całej dyskografii wraz z kolejnością piosenek na poszczególnych płytach i oczywiście tekstów piosenek. Nie wspominając o nazwiskach wszystkich członków zespoły wraz z biografią. W wersji dla najwierniejszych fanów wymagane było jeszcze ogarnianie przeszłych, obecnych i przyszłych koncertów. Okropne czasy. Zawsze czułam się głupio, bo ledwie pamiętałam tytuł mojej ulubionej piosenki, nazwę zespołu i imię wokalistki. Nie rozumiałam (i dalej nie rozumiem), jak znajomość biografii gitarzysty, miałaby wpływać na to, co czuję w trakcie słuchania danej piosenki. Prawdziwi fani, jak można się łatwo domyślić, nie byli wyrozumiali dla osób, którym po prostu podobała się muzyka. Ciągle nie pamiętam słów moich ulubionych piosenek, czasami nie wiem jak nazywa się wokalista, którego lubię, a nazwisk członków zespołu nawet nie sprawdzam. Ale obecnie się z tego cieszę. Moja pamięć i tak jest słaba, a musi pamiętać tyle innych rzeczy. Nie czuję się przez to gorszym fanem zespołu. Niestety większość prawdziwych fanów nie wyszła z gimnazjum i chce odebrać osobom o podobnym podejściu do mojego, prawo nazywania się fanami. Z drugiej strony osoby, które to wszystko pamiętają mi imponują, ale ja nie czuję potrzeby zapamiętywania tego wszystkiego.
Nie pamiętam, jaki jest mój ulubiony. Wbiłam sobie do głowy "Atlas chmur", bo jakoś trzeba odpowiadać, ale tak naprawdę jest on po prostu w pierwszej 10. Nie żebym pamiętała tytuły pozostałych 9 filmów. Dopóki ktoś o nich nie wspomni, nawet nie pamiętam, że one istnieją. Trochę lepiej w tej kwestii jest z aktorami, ale z zupełnie innych względów. Natomiast nazwiska reżyserów pomińmy znaczącymi kropkami... Z książkami, serialami i wszystkim innym nie jest lepiej. Seriale zapominam najszybciej. A w anime na przykład najczęściej nawet nie próbuję zapamiętać imiona postaci. I nie pamiętam imion bohaterów moich ulubionych serii. (Z tego co napisałam może wynikać, że po prostu mam problemy z pamięcią - spokojnie, nic z tych rzeczy)
Muzyka powinna działać na poziomie emocji nie rozumu.
Do rozwinięcia tematu zachęciła mnie pani od analizy dzieła muzycznego, która co prawda nie stawia na równi emocjonalnego opisu muzyki i technicznego, ale nie odbiera emocjom ich znaczenia dla naszego odbioru muzyki. Tu pojawia się kwestia znania z trochę innej strony. To znaczy jeśli nie potrafię nazwać elementów piosenki, na przykład odróżnić zwrotki od refrenu (najprostszy przykład jaki mogłam wymyślić, ale brak tej umiejętności może świadczyć o poważniejszym problemie) nie wspominając o częściach utworów muzyki klasycznej, to nie mogę twierdzić, że lubię "Requiem" Mozarta? A lubię, a jedynym fragmentem, który naprawdę odróżniam od innych jest "Lacrimosa".
Czy lubienie wymaga wiedzy?
Lubienie to uczucie. Każdy ma prawo do swoich odczuć. Skoro rzeczy sprawiają nam przyjemność, to czemu mamy ją sobie odbierać, bo ktoś próbuje nam wmawiać, że aby zrozumieć dziewiętnastowieczną powieść, powinniśmy znać definicję powieści, historię XIX wieku i biografię autora.
Lubienie wymaga umiejętności?
Tłumaczyłam się już z miłości do łyżwiarstwa figurowego. Tu sprawa ma się dwojako: po pierwsze samo oglądanie, po drugie jeżdżenie. Już wyjaśniłam, że jak najbardziej, każdy ma prawo zachwycać się i lubić co tylko zechce. Druga kwestia - skoro jeżdżę, to powinnam automatycznie chcieć być w tym lepsza. A czy jeśli ktoś lubi tańczyć i chodzi na imprezy, to oznacza, że musi iść do szkoły tańca? Nie.
Czasami odnoszę wrażenie, że odpowiedź na pytania zadane w pierwszym akapicie jest oczywista i brzmi nie. Możesz lubić, co tylko chcesz, nie mając o tym bladego pojęcia. Przecież nikt nie może ci tego zabronić. A jednak są ludzie, którzy twierdzą, że jeśli nie posiadasz określonego zasobu informacji, nie możesz być fanem, nie możesz czegoś lubić.
Tak naprawdę wszystko, co napisałam powyżej miało być wstępem innej notki. Ale jak widzicie początek się rozrósł i został oddzielnym wpisem. Za tydzień część druga, która w przeciwieństwie do tej, nie mogłaby istnieć jako samotna wyspa. Skoro już wiemy, że bez wiedzy, informacji, znania się możemy coś lubić, to czy bez tego możemy się wypowiadać, o naszych ulubieńcach?
Pozdrawiam, M
Tak na szybko:
OdpowiedzUsuń- Lubić można wszystko, nawet jak się tego nie zna
- Fanem można być wszystkiego
- A FANBOYEM (czyli niestety większość "tru rill fanz") - to trzeba powtarzać "Reszta to g*wno a ____ jest najlepsze, nie znasz sie dzieciaku"
Dobrze jest poczytac solidny tekst w Piątek rano, dzięki temu czas do końca pracy leci szybciej ;3
Dziekuje
Krzysztof
To ja dziękuję! ;>
UsuńCo innego lubić, co innego rozumieć i znać się. Najlepiej mogę to określić na przykładzie literatury, bo to mój konik :)
OdpowiedzUsuńJuż jako dzieciak czytałam wiersze i o niektórych mówiłam, że je lubię. Przemawiały do mnie na poziomie emocjonalnym, czułam w nich to nieuchwytne ,,coś" co sprawiało, że były dla mnie po prostu ładne. Od tego zaczynałam i na tym czasami się kończy. Można przecież lubić budyń, zielony kolor... to słowo nie znaczy nic wielkiego. Jeżeli jednak zaczynam coś naprawdę uwielbiać, chcę mieć o tym wiedzę. Wiersze podobały mi się coraz bardziej i chciałam je rozumieć coraz lepiej, rozgryźć te nieuchwytne ,,coś". A do tego niezbędna jest wiedza o autorze, czasach, środkach stylistycznych itp. Lubię poezje jeszcze bardziej, od kiedy wiem, co mnie w niej zachwyca (mniej więcej), wiem jak i dlaczego powstała, do czego nawiązuje i masę innych rzeczy.
Oczywiście jeżeli coś się tylko lubi, nie ma wielkiej potrzeby znania się na tym. Lubię zupę pomidorową, a nawet nie umiem jej zrobić. Ale gdybym uwielbiała pomidorówkę, właśnie siedziałabym w laboratorium, badając pod mikroskopem komórki pomidora.
Chyba użyłam zbyt mało mocniej emocjonalnie nacechowanych słów w tekście, ale chciałam uniknąć przesady. Bo spokojnie mogłabym napisać, że uwielbiam "Requiem" Mozarta i jest to mój najulubiony utwór muzyki klasycznej, ale w dalszym ciągu nie mam chęci zagłębiać się w jego strukturę :> Plus wierzę, że istnieje różnica w emocjach jakie wkładamy w powiedzenie "Moim ulubionym kolorem jest zielony" a "Moją ulubioną książką jest...", ale być może to zależy od człowieka.
UsuńAle dobrze rozumiem Twoje podejście, bo w drugiej części notki rozwinę jeszcze ten temat i pojawią się rzeczy, o których wspominasz, bo muszę przyznać, że mocno zachęciłaś mnie do rozwinięcia kilku wątków, które porzuciłam w szkicu notki, uznając je za niepotrzebne, ale jak widać, być może jednak ich poruszenie to dobry pomysł. A jak zaznaczyłam, to miał być tylko wstęp do notki ;>
Mam nadzieję, że przeczytasz i skomentujesz przyszłotygodniowy tekst!
Podjęłaś bardzo ciekawy temat i sama teraz zastanawiam się nad tym, jak to naprawdę jest. Jestem zdania, że nie trzeba bardzo dobrze się znać na tym, co lubimy. Najważniejsze są chyba to, jakie emocje wywołuje w nas jakaś konkretna muzyka, film, czy też serial. A to, jaki aktor w czymś zagrał lub inne drobne szczegóły nie grają już większej roli. Naprawdę zmusiłaś mnie do lekkiej refleksji. Nie mogę się doczekać następnej części postu :)
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na drugą część :)
Też właśnie bardzo lubię ,,Atlas chmur''. I jak ktoś już wyżej pisał uwielbiać, a lubić to wielka różnica.
OdpowiedzUsuń