środa, 19 lutego 2025

Inny tytuł - Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat

Hello!

Muszę przyznać, że ten film przyprawił mnie o ból głowy z być może zaskakującego powodu - budowania kolejnej złożoności odniesień w ramach filmów Marvela. Zaczynając od Incredible Hulk (z roku 2008!), Eternalsów (czy to nie jest pierwszy - może drugi - film od 2021 roku, który jakoś uznaje, że to, co pokazano w tym filmie, nie jest oderwane od całego uniwersum i jednak coś się w związku z nim działo na Ziemi), a kończąc na fakcie, że najwyraźniej Celestial z Oceanu Indyjskiego jest zbudowany z adamantium - z adamantium jest też szkielet i pazury Wolverina. No i też oczywiście warto pamiętać serial Falcon i Zimowy Żołnierz...

Wracając z kina, miałam z bratem ubaw, próbując wymyślić lepsze tytuły dla tego filmu i najlepszym wydało nam się Thaddeus Ross: Przeszłość, która nadejdzie. Jedynym w pełni kompetentnym elementem tego filmu jest opowieść o tym, jak Thaddeus Ross próbuje - i to jak się okazuje ostatecznie całkiem skutecznie, choć przez większość filmu niezbyt przekonująco i nie chce przyznać się do leżącego u podstaw całego zamieszania błędu - pokazać, że się zmienił i odbudować relację z córką. To równie dobrze mógłby być po prostu solowy film Rossa, a rolę jakiegoś bohatera, mógłby naprawdę odegrać praktycznie każdy znany nam superbohater. 

Co do Sama, który dużo mówi o odpowiedzialności bycia nowym Kapitanem i jak go to bardzo przytłacza - no właśnie mówi. Gada. Wyżala się innym bohaterom, ale przez większość filmu nie ma w nim stawki na skalę światową, którą jako Kapitan mógłby zawalić. Fabuła jest w zasadzie bardzo osobista zarówno ze strony Sama Wilsona (bo głównym motorem napędowym jego działań jest odkrycie, dlaczego Isaiah Bradley - superżołnierz i powiernik Sama - najwyraźniej próbował zabić prezydenta USA), jak i Thaddeusa Rossa. Tylko że od tego drugiego otrzymujemy pełną historię, natomiast Sam jako Sam oraz Sam jako Kapitan Ameryka to chaos. O ile można i należy przyznać, że działania Sama w stosunku do Isaiah były szlachetne i robił on to, co powinien, to kwestia kapitanowania i wielkiej odpowiedzialności spoczywającej na jego barkach nie jest w filmie poruszana, aż do sceny starcia na morzu. I z pewnych powodów wizja, że flota USA i Japonii ma stoczyć bitwę na morzu wydał mi się niekomfortowy.

Widz w jakieś trzy sekundy pojmuje, że Isaiah i pozostali zamachowcy zostali w jakiś sposób "zaczarowani", aby zrobić, co zrobili i w mniej niż pięć kojarzy mu się to z praniem mózgu, które przeszedł Bucky - a Samowi w filmie zajmuje to o wiele dłużej, nawet gdy już wie, że najprawdopodobniej spowodowało to dziwne migania światła. I tu przechodzimy do kolejnego problemu tego filmu - oglądając go, miałam poczucie, że to takie Zimowy Żołnierz wannabe i to nie tylko ze względu na to programowanie mózgów (potem się dowiadujemy, że działa także piosenka/ki). Supernaukowiec z komputerem w głowie / z głową w komputerze w tajnej bazie na odludziu? 

Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat mnie znudził. To nie był najgorszy film z listy ostatnich Marvela, ale nie było w nim nic, zupełnie nic, ekscytującego. Jedyny element, który wzbudził moje emocje stanowiła początkowo postać Ruth Bat-Seraph, szefowej ochrony prezydenta, która przekroczyła wszystkie skale bycia nieznośną, irytującą, niepomocną i wszelkie możliwe synonimy, aby później bez żadnego problemu przyznać rację naszym bohaterom i im pomagać. I jestem za tym, żeby bohaterowie, jeśli nie mają racji, zmieniali zdanie. Ale jej obrót o180 stopni tylko dlatego, bo zobaczyła na nagraniu migający ekran, nie miał żadnego sensu w kontekście zaprezentowanego wcześniej jej charakteru. W każdym razie później snuje się ona obok naszych bohaterów i ma nawet jedną scenę akcji, którą można by bez straty dla nikogo wyciąć. 

Przy czym fakt, że ten film jest nudnawy to nie znaczy, że źle mi się go tak na podstawowym poziomie oglądało. Bo mimo wszystko on nie boli w mózg tak jak niektóre inne twory Marvela z ostatnich lat. Chociaż gdy wróciłam do kilku recenzji, to moją dominującą emocją wobec nowych komiksowych filmów jest znudzenie. Oraz zauważanie tego, że są nadmiernie komediowe lub zabawne zapewne zupełnie nie tam, gdzie twórcy sobie zaplanowali. Z całym przekonaniem mogę jednak napisać, że nowy Kapitan Ameryka na ten akurat problem nie cierpi. Cierpi za to na inny, czyli sceny w ciemnych miejscach, w których nic nie widać, ale tego to już chyba nie ma co komentować, można tylko stwierdzić ten fakt. Pomijam też CGI w całości, ale trzeba napisać, że kwitnące wiśnie w CGI są po prostu paskudne. I nie idźcie na ten film w 3D, bo nie warto męczyć oczu; od samego początku 3D wygląda dziwnie, a też w w samym filmie nie ma scen, które byłyby tak naprawdę tego 3D warte.

PS. Po napisaniu tekstu, zabrałam się za sprzątanie i włączyłam film Na Gałęzi na temat Nowego wspaniałego świata - i zgadzam się z każdym powiedzianym tam słowem.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M


5 komentarzy:

  1. super recenzja, choć nie jestem fanką

    OdpowiedzUsuń
  2. Recenzja ciekawa, ale film nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś dla mojego chłopaka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też chyba już mam przesyt tych wszystkich pomysłów Marvela... jeśli będzie na streamingu to obejrzę, ale do kina się nie wybieram...

    OdpowiedzUsuń
  5. Marvel już przynudza - niestety :/

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3