Hello!
Pierwszą połowę drugiego sezonu Wednesday oglądało mi się dobrze, nawet powiedziałabym, że lepiej niż cały pierwszy sezon (który oglądało mi się bardzo dobrze), natomiast część drugą męczyłam na kilka rat i już nawet sądziłam, że tego sezonu nie dokończę. Spoilery.
Wednesday to dla mnie właśnie taki serial - a szczególnie ten sezon to odkrył - na który można popatrzeć, bo gdy zacznę się nad nim zastanawiać, to wiele rzeczy mi się nie podoba. Jak wspominałam w recenzji pierwszego sezonu, nie miałam za wiele styczności z rodziną Addamsów, nie wiem, jako bohaterowie powinni się zachowywać i jakie mają relacje. Natomiast mogę napisać, że tak prominentny udział matki i babki Wednesday w fabule nie był do niczego potrzebny. Ten serial nazywa się jednak Wednesday nie rodzina Addamsów, a ten sezon robił wszystko, aby Wednesday była jeszcze bardziej samotną bohaterką. Pierwsza część sezonu skupia się na tym, że Wednesday chce ochronić Enid przed śmiercią, do której Wednesday może się przyczynić, co skutkuje tym, że Enid jako postać jest praktycznie odstawiona na trzeci tor, choć i ona ma swoje mniejsze i większe problemy. Tak jak nie żywiłam prawie żadnych uczuć do bohaterów po pierwszym sezonie, tak po tym mam ich jeszcze mniej.
Podobał mi się odcinek finałowy, bo całkiem ciekawie łączył historię rodzinną z bieżącymi wydarzeniami serialu. A jednocześnie - powtarzał. Po pierwsze to, co stanowiło część historii rodziców Wednesday i ich tajemnicę, a po drugie ileż Wednesday może walczyć z Taylerem/hyde'm. Naprawę liczyłam, że wątek tej postaci zostanie jakoś domknięty i dokończony, ale wydaje się, że będzie ciągnięty. Przy czym Tayler pokazany jest w najciekawszej sytuacji - powraca jego mama (która podobno nie żyła), powraca także jego wujek, który miał i ma pomysł, jak pozbyć się hyde'a ze swojej siostry. I choć Tayler podąża za nimi i robi, co mu każą, to w krótkich przebłyskach (niestety nieskutkujących nieposłuszeństwem) widać, że nie do końca to wszystko mu się podoba. A gdy zostaje mu odebrana jego wolna wola, to cóż... jest hyde'm. Podsumowując akapit - ten serial kręci się w kółko.
Odcinek z zamianą ciał podobał mi się umiarkowanie i był nieco toporny. To znaczy był to taki odcinek tendencyjny, podporządkowany dosłownemu ukazaniu empatii i zrozumienia punktu widzenia innego człowieka, ale odniosłam wrażenie, że efekt szokowy tego odcinka nie utrzymał się w późniejszej charakterystyce bohaterek.
Ponadto odniosłam wrażenie, jakby zamiana ciał na odcinek miała odkupić fakt, że Enid była prawie nieobecna w jego początkowych odcinkach, a później jej najbardziej efektowna scena nie była zasadniczo związana z Wednesday, ale z Agnes (na marginesie znów powtórka - bohaterki tańczą!) - czyli nową bohaterką, która próbowała nachalnie zwrócić na siebie uwagę Wednesday i próbując ją naśladować, znaleźć w niej przyjaciółkę. I paradoksalnie Agnes mogła być najsympatyczniejszą bohaterką tego sezonu. Nieco mniej paradoksalnie - bo może znikać - widzi i słyszy ona wiele, zarówno rzeczy, które mogą być pomocne, jak i takich których nie powinna oraz wprost traumatycznych.
Mogłabym próbować rozbierać inne wątki, aspekty czy postaci na czynniki pierwsze, ale nie wiem, czy jest sens męczyć was powtarzaniem tego samego. Może tylko dwie uwagi na koniec - wątek dyrektora. Po pierwsze w i tak dość przerysowanym serialu cała postać dyrektora była karykaturalna, a cała związana z nim fabuła mogłaby zostać skrócona o połowę i serial nic by nie stracił, bo na dobrą sprawę i tak działo się to wszystko na trzecim planie. I druga - ze wszystkich kreacji aktorskich w tym sezonie największe wrażenie zrobił na mnie Owen Painter jako Isaac Night.
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
LOVE, M
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3