czwartek, 16 maja 2019

Najdziwniejsza książka jaką czytałam - Dom odzyskanego dzieciństwa

Hello!

Wiedzieliście, że w latach 50. ubiegłego wieku do Polski przybyły północnokoreańskie sieroty? 

Nie? Wcale się nie dziwię, ja też nie miałam o tym pojęcia, dopóki nie zaczęłam zbierać materiałów do licencjatu. Najpierw przeczytałam książkę Skrzydło anioła: historia tajnego ośrodka dla koreańskich sierot (Jolanta Krystowata, 2013). Dłuższy czas potem odkryłam, że istnieje książka Dom odzyskanego dzieciństwa Mariana Brandysa z 1953 (!) roku i dzisiaj trochę o niej napiszę.


Autor: Marian Brandys

Tytuł: Dom odzyskanego dzieciństwa

Wydawnictwo: Nasza Księgarnia 1953


Ogólnie o zbieraniu informacji do mojego licencjatu zrobię oddzielny wpis, teraz napiszę tylko jedno: w pewnym momencie myślałam, że już nic co znajdę, mnie nie zaskoczy. Myliłam się. Przy czym nie wiem, czy większym zaskoczeniem było odkrycie istnienia tej książki i tematu, który podejmuje, czy zobaczenie jej okładki. W sensie do czasu, gdy odebrałam ją z biblioteki, trochę nie wierzyłam, że ona istnieje. 

Co do samej książki to jej czytanie jest dziwne. To książka dla dzieci napisana w socrealistycznym stylu. I choć przez większość czasu przypomina taką powieść realistyczną (głównie to, co dzieje się w samym domu dziecka) z mocno naciąganymi i zasadniczo niedającymi się sprawdzić retrospekcjami dzieci i ich opowieściami o Korei, po dziwny momentami optymistyczny, momentami patetyczny styl zdań komentujących czy wyjaśniających stan psychiczny bohaterów oraz wyidealizowany obraz świata. Zdania komentujące często przypominały hasła propagandowe i ogólnie bardzo było czuć, że one MUSZĄ być w tej powieści - po prostu są właśnie tą socjalistyczną częścią gatunku i naprawdę od razu wiadomo, że to są TE zdania. Bo czasami wyglądają, jak autentycznie doklejone do narracji. I zastanawiam się, czy w kilku miejscach tak faktycznie nie było, bo książka musiała przejść przecież przez cenzurę, może kazali coś dopisać.

Poza tym Dom odzyskanego dzieciństwa jest nieco zbyt optymistyczny i naiwny - nawet jeśli w tych nieprawdopodobnych retrospekcjach giną jakieś postaci. Przy czym kwestia prawdziwości, skąd autorowi w ogólne przyszło do głowy (czy ktoś mu kazał) i skąd miał informacje do tej książki (bo wszystkiego nie wymyślił) i tym podobnych spraw to jest jeszcze coś, co chciałabym sprawdzić i zbadać, obawiam się jednak, że za wiele się nie dowiem. Wiem, że są jakieś filmu dokumentalne na temat tych dzieci, natomiast mnie interesowałoby powstanie samej książki. 

Kolejnym nieco abstrakcyjnym elementem tej książki jest rok jej powstania i realia czasów, których dotyczyła. W największym skrócie sytuacja polityczna była zupełnie inna, ludziom przyświecały inne wartości i ogólnie świat i życie były inne. Wybrałam jeden cytat, który powinien idealnie pokazać, co mam ma myśli.

 "Teraz w albumiku I Czun-china jest już sporo "rodzinnych" zdjęć. Są  pieczołowicie wycięte z ilustrowanych pism fotografie Stalina, Kim Ir-sena i Bolesława Bieruta." (strony 81-82)


Poza tym, to że człowiek czasami się zastanawia nad prawdziwością opowieści, a przynajmniej niektórych jej elementów oraz faktem, że to powieść socrealistyczna to zasadniczo nie czyta się jej źle. Powiedziałabym nawet, że z pewnym zaciekawieniem, bo jeśli nie przeżywa się czegoś w rodzaju dysonansu poznawczego to całkiem sympatyczna książka, a to, jak mijały dzieciom dni w domu dziecka jest interesująco i dość dokładnie opisane. Ponadto wydanie jest ilustrowane i choć rysunki są specyficzne (żeby nie napisać brzydkie) to robią one pozytywne wrażenie.

Pozdrawiam, M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3