Jak wspominałam w sobotę zakończył się właśnie 8 sezon Doctora Who i dziś mam dla Was recenzję. Chociaż osobiście nie znoszę tego słowa, mam wrażenie, że automatycznie włączają się jakieś oczekiwania co do pisanego przeze mnie tekstu, a ja tego nie lubię. Ale zostawmy to i przejdźmy do konkretów.
Trudno nazwać Jedenastego moim ulubionym Doctorem, ale zdążyłam się do niego przywiązać. I choć po jego odejściu nie było takiej rozpaczy jak po Dziesiątym, to ostatnia scena pierwszego odcinka rozłożyła mnie na łopatki. Chyba najlepiej byłoby przeanalizować mój związek z Dwunastym Doctorem odcinek po odcinku, ale obawiam się, że nie starczyło by mi miejsca więc postaram się ująć sprawę ogólniej. A najkrócej można to określić w ten sposób: Lubię Capaldiego w roli Doctora, ale niekoniecznie lubię Doctora, którego gra.
Co ważniejsze, Clara nie zyskała mojej sympatii zupełnie i naprawę po odcinku Zabić księżyc myślałam, że choć przez jeden odcinek jej nie zobaczę. I choć nawet starałam się ją polubić to w finale ostatecznie udowodniła, że jest jeszcze głupsza niż sądziłam. Oprócz tego jest też nieporadna, choć chciała by wydawało się inaczej. Nie mogłam zrozumieć jej ciągłych zarzutów pod adresem Doctora, przecież wiedziała na co się decyduje i nikt jej do niczego nie zmuszał. Ale to może tylko ja jestem zbyt kategoryczna wobec niej. W każdym bądź razie, jest jedną z najbardziej irytujących postaci w serialu. I chyba wyprzedza ją tylko jej chłopak. Choć do niego podchodziłam bez uprzedzeń, w przeciwieństwie jego podejścia do Doctora, też nie dałam rady go polubić. Po pierwsze jeśli chciano, aby widz wytworzył z nim jakąś głębszą więź, co jest szczególnie istotne w kontekście finału, to powinno go być więcej na ekranie. A po drugie to za bardzo przypominał Mickeya. Jednak trzeba i jemu i Clarze oddać sprawiedliwość, bo w finale zostali potraktowali po prostu okrutnie. Nie umiem tego ani lepiej, ani dokładniej określić, może tylko, że to było wręcz bestialskie. Jak ktoś mi powie, że to serial dla dzieci to niech uważa na mój podręcznik od historii. Ja sama wołałam brata, żeby ze mną oglądał, bo finał był straszny.
Skoro standardowe rozłożenie postaci, co prawda drugoplanowych, mamy za sobą można przejść do fabuły. Dla mnie, miłośniczki historii, za mało było podróży w przeszłość. Właśnie policzyłam i są to dokładnie dwa odcinki: pierwszy oraz trzeci, w którym występował Robin Hood. Reszta była albo w przyszłości lub w względnej teraźniejszości. Jeśli chodzi zaś o samego Doctora. Widać w nim zmianę, ale nie jest ona tak ogromna jak zapowiadano. Co prawda niektóre jego zachowania są zaskakujące, ale każda regeneracja robiła rzeczy, których poprzednia by nie zrobiła. Ale w zasadzie Doctor to Doctor dalej chroni ziemię, a nawet zostaje jej prezydentem. Muszę się jednak przyznać, że chyba będę z niecierpliwością czekała na następny sezon. Bo w tym miałam problem. Niby chciałam obejrzeć kolejne odcinki, ale był czas, mniej więcej od Posłuchaj do W lesie nocy, ale oprócz Mumii w Orient Expresie, kiedy to każdym odcinkiem byłam zawiedziona. Na przykład w życiu nie uwierzę, że drzewa są mordercze, a próbowano mi to wmówić; podziękuję. A w sumie wychodzi na to, że 5 na 12 odcinków podobało mi się mniej, niż bym tego oczekiwała.
Nie uwzględniłam finału. Pierwsza część była dobra, całkiem niezła, zaskakująca i wiele wyjaśniająca. W przeciwieństwie do drugiej, która odznaczała się dużym zaburzeniem estetyki, zombi-cybermennii to też nie jest zbyt optymistyczna, ani ładna wizja i jak wspominałam była okrutna. A i jeszcze Missy, która pojawiała się od czasu do czasu. Fandom spekulował, kto to jest i co najlepsze, fandom miał rację. Missy to nikt inny tylko Mistrz. Wcale, nikt się tego nie spodziewał. Ale trzeba jej przyznać jest Mistrzem niesamowitym, choć jak zawsze nieprzeciętnie morderczym. Była, a może i jeszcze będzie, absolutnie fantastyczna.
Teraz czekam na odcinek świąteczny.
Trzymajcie się, M.
Koniec serialu. Znam ten ból :)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci, że po Twoich wpisach o Doktorze widać jedno- kochasz go do szaleństwa :D
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze to określiłaś! "Lubię Capaldiego w roli Doctora, ale niekoniecznie lubię Doctora, którego gra." Mam dokładnie to samo. Też nie polubiłam Clary, choć się usilnie starałam, a Danny to już w ogóle żenada była. Chociaż "W lesie nocy" nie chodziło o to, że drzewa są mordercze, ale że chroniły ziemię od tysiącleci. Tylko jakoś tak pomieszane z poplątanym i mi się ten odcinek nie spodobał prawie w ogóle. Finał też nie powalał, jednak ja uważam, że jest to serial dla całej rodziny, choć był okrutny etc., to dzieci naprawdę inaczej to odbierają dzięki swojej niewiedzy i niewinności. A Missy ma powrócić :) Aktorka przyznała sama.
OdpowiedzUsuń