wtorek, 19 kwietnia 2016

Gdyby kózka...

Hello!
Dziś miała się pojawić relacja z weekendowych warsztatów z pisania o teatrze, ale się nie pojawi, ponieważ w drodze na nie skręciłam kostkę i zamiast do Gdyni pojechałam do szpitala.

Moje najlepsze przyjaciółki na najbliższe 3 tygodnie (przynajmniej)

Było to tak: śpieszyłam się, ale zwolniłam na schodach do SKMki, niestety na którymś schodku, a trzeba dodać, że są one tam dość wąskie, źle postawiłam stopę i delikatnie mówiąc po prostu się z nich zwaliłam. Dobrze, że z niezbyt wysoka. Bolała mnie kostka, a w zasadzie to nie czułam stopy. Spojrzałam na nią tylko raz, był wykręcona do wewnątrz pod bardzo dziwnym kątem. Wtedy też zobaczyłam Mart, która czekała na mnie przy kolejce i powiedziałam, żeby dzwoniła po karetkę a sama nie miałam już siły i po położyłam się na ziemię. Ktoś podłożył mi moją torbę pod głowę, a prawdopodobnie jakiś harcerz miał ze sobą taką złotą folię, którą zostałam przykryta i czekałam.

Potem dowiedziałam się, że Mart musiała nakłócić się z dyspozytorkami. Gdy powiedziała jednej co się stało, ta stwierdziła, żeby Mart przewiozła mnie sama do najbliższego szpitala, a gdy ona odpowiedziała, że nie ma takiej możliwości, stwierdziła, że w takim razie mamy problem. Na szczęście Mart została przełączona do innej dyspozytorki i karetka przyjechała po jakiś 10 minutach.
Wiem też, że dwóch panów czekało z Mart, aż karetka przyjedzie i jestem im bardzo wdzięczna. 

Pan z karetki, gdy tylko spojrzał na moją stopę stwierdził, że jest źle i najprawdopodobniej jest połamana. To nie była zachwycająca nowina. Ale potem wystraszyli mnie jeszcze bardziej, gdy zdjęli but i skarpetę, a okazało się, że tam jest rana i usłyszałam, że w związku z tym muszą traktować to jak złamanie otwarte. Przypuszczam, że oczyszczono tę ranę, a moją nogę włożono do jakiejś próżniowej metalowej szyny, bo inna nie wchodziła w opcję. Zostałam zabrana do karetki.

Zmierzono mi ciśnienie i inne takie. Usłyszałam wkucie i ilość, i nazwę leku, na co zareagowałam mniej więcej tak: "A muszę?!". Panowie powiedzieli, że to tylko ich propozycja, ale jeśli teraz założą mi wenflon i podadzą leki to potem nie będzie bolało i poza tym, ponieważ wygląda to paskudnie i prawdopodobnie będę miała tam jakiś zabieg i znieczulenie, to będzie prościej. Postanowiłam być rozsądną osobą i dostałam ślicznego różowego motylka i strzykawkę leku przeciwbólowego.

W szpitalu, pani ponowiła badania tętna i innych takich, zrobiła wywiad, co zabawne musiałam podpisać zgodę na to, aby można było mi założyć opaskę z imieniem i nazwiskiem, i zostałam przewieziona w inne miejsce. Gdyby ktoś miał wątpliwości cały czas sobie leżałam na łóżku. Przeszła do mnie pani doktor, dotknęła stopy w jednym miejscu a potem było tylko słychać TRACH. Wiedziałam, że takie sprawy załatwia się z zaskoczenia. To znaczy kostka została nastawiona. Bolało, bo aż nieświadomie złapałam się barierek łóżka i się zgięłam, ale dźwięk był o wiele gorszy. Ale po tym nastąpiła natychmiastowa ulga. Fenomenalne uczucie gdy można ruszać palcami u stóp.
W tym momencie zaczęłam się też cieszyć, że jednak dałam sobie podać ten lek przeciwbólowy w karetce. Nie chcę sobie wyobrażać, jak to nastawianie przebiegło by bez tego.  Potem przyszła jeszcze jedna pani i chyba pan, i się pytają rozcinamy spodnie czy zdejmujemy? Zdejmujemy! Operacja została przeprowadzona pomyślnie, a mnie przewieziono do gipsowni. Myślałam, że najpierw zrobią mi rentgen, ale pan chyba ratownik medyczny, śmiał się, że technologia tak poszła do przodu, że można najpierw gips założyć. W czasie całego tego procesu, lekarka, która nastawiała mi stopę cały czas ją trzymała. Zastanawiałam się dlaczego. Nie zadałam pytania, ale uzyskałam na nie odpowiedź. Otóż bała się, że jeśli ją puści ona z powrotem mi odleci. Nie brzmiało to zbyt optymistycznie.

Po zagipsowaniu pojechałam na prześwietlenie. Wtedy też miałam pierwszy kryzys na zasadzie jak ja sobie tu sama ze wszystkim poradzę. Potem miałam jeszcze dwa. Prześwietlenie to była chwila moment, dwa albo trzy zdjęcia. Potem wróciłam pod pracownię opatrunków gipsowych i czekałam na to co powie rentgen. Pani doktor wyszła i mówi do mnie, że sama nie wie jakim cudem, ale nic nie jest połamane i nie potrzeba robić operacji, ani nic z tych rzeczy. Ogromna ulga, przynajmniej tyle. Musiałam jeszcze zostać w szpitalu przez godzinę, aby zobaczyć czy nie puchnę bądź sinieję.

W tym samym czasie Mart zbierała rzeczy z akademika i próbowała mnie odnaleźć w szpitalu. Po jakiś 40 minutach, wyrobionych kilometrach i spytaniu ze 100 osób w końcu mnie znalazła.

Po godzinie dołożono mi jeszcze trochę gipsu (a ja głupia wierzyłam, że skoro nie jestem połamana to nie będę miała gipsu po kolano, o ja naiwna) wycięto w nim trójkąt i dostałam zalecenia. Zastrzyki do robienia sobie samemu przez cały okres noszenia gipsu. Wspominałam już jak jak kocham strzykawki, wkucia i inne takie? Nie? No to nie kocham wcale i naprawdę się przestraszyłam wizji robienia ich sobie samemu. Poza tym coś przeciwbólowego i chyba rozrzedzającego krew. A Mart latała i kombinowała dla mnie kule. Naprawdę nie wiem co ja bym bez niej zrobiła. Tym bardziej, że chyba po tym leku przeciwbólowym nie za bardzo kontaktowałam.

Z wypisem, zdjęciami, receptą pojechałyśmy taksówką do akademika. Póki co jestem uziemiona na trzy tygodnie. Tata i Mama przyjechali po mnie do Gdańska w niedzielę i zabrali do domu. O tym jak się czuję i jak mi idzie życie z nogę w gipsie na bieżąco będę informowała.
Przypominam, że ANKIETĘ ciągle można jeszcze wypełnić.

Trzymajcie się, M

4 komentarze:

  1. Jednym słowem współczuję; ( najbardziej zdenerwowalam się czytając o dyspozytorów - to macie problem? No super coś takiego usłyszeć dzwoniąc po pogotowie. Szybkiego powrotu do zdrowia;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :)
      Na szczęście Mart ma talent do przekonywania. Nie wiem co by się stało, gdybyśmy faktycznie próbowały na własną rękę mnie przetransportować do szpitala. Pewnie uszkodziłabym się mocniej.

      Usuń
  2. To się narobiło. Wracaj do zdrowia. Nasza służba zdrowia, a szkoda pisać... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko matko, kobieto, toś się zrobiła... łączę się z moimi ósemkami z Tobą w bólu!

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3