środa, 6 lipca 2016

Cierpliwości i małego ognia wymagają dorayaki

Hello!
Na blogu istnieje kategoria miam - nie dość, że powstała przez moją nieuwagę, bo miała się nazywać mniam, to także prawie z niej nie korzystam, a jeśli już - pokazywałam niezbyt udane działania. Czas przerwać złą passę - przed Wami dorayaki, czyli japońskie niesamowicie słodkie naleśniki. 


Wkręciłam się w Japonię więc postanowiłam spróbować coś przygotować, niestety w dużej części przepisów występują składniki, których nie mogłam dostać od ręki, a także zależało mi na deserze. To chyba najłatwiejszy przepis jaki znalazłam, a na dodatek wpadłam na niego przypadkiem. Co prawda w oryginale skleja się dwa naleśniczki, a między nie nakłada się pastę z czerwonej fasoli, ale ani takowej nie posiadam, ani słodycze z fasolą jakoś mnie nie przekonują. Chociaż z chęcią bym spróbowała, aby się przekonać jak to smakuje.

Przepis ze strony Japanese Cooking 101
1 i 1/4 szklanki mąki
łyżka sody oczyszczonej 
2 jajka
1/2 szklanki cukru
łyżka miodu
3/4 szklanki mleka 


Miksujemy jajka, cukier i miód.  


A mleko musiałam dodawać tak.


Potem dodajemy mąkę i sodę. 
I miksujemy, aż masa będzie ubita i puszysta.
Można zacząć smażenie. Na patelnię wylewamy tylko malutką odrobinę oleju.


Są bąble można przewracać. 
Problem jest taki, że zupełnie nie potrafię tego robić, a drugi, że przestraszyłam się, bo placuszek był bardzo mocno brązowy. Bardzo. Nie będę pokazywać pierwszych zdjętych z patelni naleśników, niezbyt był to apetyczny widok.



Ale się nie poddałam. Zmieniłam patelnię, przykręciłam i tak najmniejszy ogień na najmniejszą moc, opracowałam całkiem efektywny sposób ich przewracania i...


...zostały dla mnie 4, bo bracia kręcili się po kuchni i podjadali więc nawet nie jestem Wam w stanie napisać, ile mniej więcej ich wychodzi z takiej porcji. Wyglądają odrobinę jak racuchy, ale spokojnie są puszyste.


Postanowiłam zrobić to prawie po japońsku i złożyłam dwa. W środku znalazły się jagody.

Uwagi końcowe: są bardzo słodkie i przypuszczalnie właśnie dlatego robią się takie ciemne, cukier po prosu się przypala. Może kiedyś spróbuję zrobić z jego mniejszą ilością w w pudrowej wersji. Mama twierdzi też, że łyżka sody to stanowczo za dużo na taką porcję i niestety ją czuć. Przepis jest jednak tak prosty, że będę go rozpracowywać dalej, aż uzyskam naleśniczki idealne. 

Pozdrawiam, M

8 komentarzy:

  1. Jako ogromna fanka wszystkiego naleśnikopodobnego, te pochłonęłabym z nieopanowaną przyjemnością- wyglądają bowiem przesmakowicie! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam stać nad patelnią i w niej pitrasić :) naleśniki i inne dobrodziejstwa uwielbiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm... Trochę jak pankejki ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oooo, też kiedyś robiłam, wyszły baaardzo puszyste. Ja poszalałam i zrobiłam z pastą anko, więc były obłędne! Ale mi narobiłaś smaka, a wiem, że fasolę azuki trzymam w półce :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale mi nadrobiłaś ochoty na naleśniki :)
    Sama nie przepadam za bardzo słodkimi rzeczami, ale z mniejszą ilością cukru bedą dla mnie w sam raz :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Muszę kiedyś spróbować :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Uwielbiam naleśniki, jednak ja zwykle robię te bez mąki, bo akurat jej nie mogę.. wyglądają bardzo podobnie do tych. Coś jest w tym, że pierwsze nigdy nie wychodzą. Robiąc naleśniki wiem, że pierwszy będzie nie udany, więc może to już jakas reguła :D Pozdrawiam :* Darin Kr blog.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ojej ^^ Chętnie bym się skusiła na takie ale ta soda...

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3