Hello!
Próbuję zmierzyć się z zalegającymi postami do opublikowania, a tak się składa, że mam sporo wpisów w jakimś stopniu dotyczących studiów, więc postanowiłam, że będę się nimi zajmowała od początku października. I tak wpis 10 odpowiedzi TAK na temat studiów już się ukazał, a dzisiaj kolejny w temacie.
Jak wiadomo wszem i wobec - kocham biblioteki. To moja ulubiona instytucja i miejsce spędzania czasu. Ale zawsze istnieją jakieś ale. I dzisiaj właśnie o takich ale.
Część historii dotyczy czasów, gdy biblioteki praktycznie nie funkcjonowały ze względu na obostrzenia pandemiczne.
1. Data wydania jest ważna!
Ten wpis nie był w planach, co czasu, aż koleżanka ze studiów napisała do mnie w sprawie swojego doświadczenia ze skanami w BUGu. Otóż napisała do biblioteki, że potrzebuje skanów (normalna rzecz, każdy zamawia skany) konkretnej książki, konkretnego wydania. Po czym pracownik biblioteki w mailu na nią naskoczył, bo ona ma tę książkę w domu. Tak wydanie sprzed 10 lat, które musi porównać z wydaniem z zeszłego roku. Data wydania książki jest dość istotna w różnych badaniach filologicznych.
Miałam podobne doświadczenie w bibliotece w mieście. Potrzebowałam słownika z konkretnego roku, napisałam na karteczce dla bibliotekarki tytuł, autorów, rok... i co? Dostałam wcześniejsze wydanie. Dobrze, że wiedziałam, że tak może być - bo już zdarzało mi się wracać do domu z książkami wydanymi nie w tym roku, w którym potrzebowałam - więc, gdy tylko dostałam książkę do ręki, sprawdziłam rok i poprosiłam bibliotekarkę, aby podała mi to wydanie, którego potrzebuję.
Naprawdę zaskakuje mnie, że pracownicy bibliotek najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, że data wydania jest ważna. Na przykład w nowszym wydaniu są 4 nowe eseje, z których możesz być odpytywany na egzaminie (prawdziwa historia, książka, którą mieliśmy w sylabusie miała dwa wydania, które różniły się dość zasadniczo zawartością tekstów, a pytania egzaminacyjne brzmiały mniej więcej "Proszę streścić tezy tego i tego tekstu"). Ale też ogólne porównywanie wydań to jest coś, co się po prostu robi. Do licencjatu wypożyczałam dwa wydania tej książki i chociaż pani w bibliotece była zdziwiona, nic nie powiedziała.
2. Sami nie wiedzą co mają. I gdzie.
Tu dwie moje historie - jedna zabawna, druga irytująca.
Zamówiłam w bibliotece pedagogicznej dwie książki - Ciemne typki. Sekretne życie znaków typograficznych oraz Kwiaty w pudełku. Japonia oczami kobiet. Oczywiście książki nie były do odebrania, gdy przyszłam i bibliotekarka szukała ich przy mnie. Co nie było łatwym zadaniem, bo jak się okazało, książki zamiast być tam, gdzie powinny zgodnie z ich numerem, były odpowiednio - na wystawce dotyczącej kryminałów i wśród książek obyczajowych, co zostało skomentowane "No takie ładne panie na okładce, koleżanka musiała się pomylić". Najważniejsze, że książki zostały znalezione.
Poszłam do drugiej biblioteki wypożyczyć słownik. Sprawdziłam, na pewno był w wypożyczalni i był to słownik, z tego roku, z którego potrzebowałam. Podchodzę do pani, mówię, czego potrzebuję, ona sprawdza system i mówi, że słownik jest, ale w czytelni. Ja zdziwienie i mówię, że sprawdzałam i miał być do wypożyczenia. I tak zostałam odesłana na górę do czytelni. Z której z powodu pandemii można wypożyczać książki na 2 tygodnie. Idę, mówię, czego potrzebuję, pani sprawdza w systemie i mówi "Ale przecież on jest w wypożyczalni". Ja mówię: "Nie wiem, pani z wypożyczalni odesłała mnie na górę, więc przyszłam". Pani słownik znalazła i mi dała. Po czym po dwóch tygodniach go oddałam i wypożyczyłam egzemplarz z wypożyczalni - i to była ta książka, przy której bibliotekarka nie zwróciła uwagi na datę wydania. W sumie tym bardziej nie wiem, jakim sposobem ta pierwsza kobieta nie ogarnęła, że ten słownik był i jest w wypożyczalni (ona mi powiedziała "może zaginął" - co okazało się bujdą) skoro mieli co najmniej dwa z różnych lat.
3. Zamawianie książek to jedynie forma zmniejszonego kontaktu - nie musisz na głos mówić tytułów.
Tylko raz zdarzyło mi się, że książki, które zamówiłam w bibliotece, naprawdę na mnie czekały. Zwykle przychodziłam, mówiłam, że zamówiłam książki, a pani bibliotekarka dopiero szła ich szukać. I to nie było tak, że zamówiłam je i 5 minut później byłam już w bibliotece. Ani tak, że panie w bibliotece miały tak niesamowicie dużo pracy (albo że była na stanowisku tylko jedna) i nie miały czasu. Nie przeszkadzało mi to szczególnie, mogę spokojnie poczekać aż książki zostaną znalezione, ale któregoś razu, gdy poszłam wypożyczyć książki, słyszałam jak bibliotekarka mówi "Bo Pani przyszła tak szybko". Nie byłam szczególnie szybciej niż zwykle, w bibliotece nie było większego ruch niż zwykle (to znaczy tylko ja coś wypożyczałam) i żadna z 3 pań, które były akurat w wypożyczalni przez godzinę nie mogła sięgnąć po 3 książki. Wiem, że one pewnie mają inna rzeczy do robienia, ale naprawdę w 9 na 10 przypadkach, gdy wchodzę do biblioteki jestem tam jedyną osobą.
Ogólnie to świetny sposób na zniechęcenie czytelnika do korzystania z biblioteki - powiedzieć mu, że zawraca ci głowę. Prawdę powiedziawszy ta "odzywka" bardziej mnie zbiła z tropu i zdziwiła niż zdenerwowała, ale była to bardzo dziwna i niekomfortowa sytuacja. Przy czym, gdy chodzę go głównej biblioteki miejskiej, to zawsze i za każdym razem mam wrażenie, że samą swoją obecnością tam robię bibliotekarkom kłopot, a jeszcze jak czegoś potrzebuję, to w ogóle jestem najgorsza. Atmosfera tam jest nieszczególnie sympatyczna.
Ogólnie narzekam, a prawda jest taka, że niesamowicie tęsknię za przestrzenią Biblioteki Uniwersytetu Gdańskiego, a nie ma żadnych szans, abym w niej była w najbliższej przyszłości.
Pozdrawiam, M
Trudno się z Tobą nie zgodzić.
OdpowiedzUsuńKurczę po Twoim wpisie zaczęłam bardziej doceniać biblioteki w moim mieście...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Natalia
Ja nie mogę absolutnie narzekać na moją bibliotekę, oni zawsze są mi pomocni :)
OdpowiedzUsuńKażda biblioteka ma swoje plusy i minusy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Ja z biblioteki UG mam prawie same dobre wspomnienia. Tym wyjątkiem była sytuacja, kiedy oskarżono mnie o wynoszenie książki z wypożyczalni. Spieszyłam się i rzeczywiście wyglądało to na uciekanie w popłochu ze zdobyczą. Sytuacja się szybko wyjaśniła, ale miałam ubaw :)
OdpowiedzUsuńJa jak na razie nie miałam takich 'przygód' ale to może dlatego że uwielbiam sama grzebać po półkach :)
OdpowiedzUsuńPrzedziwne te panie :/ Nie miałam, na szczęście, takich przygód, nawet kiedy na studiach odwiedzałam duże filie. Dziś mieszkam w oddaleniu od centrum i mam blisko trzy nieduże oddziały, w tym jeden naprawdę maciupki. Zamawiam, przychodzę, odbieram - całość trwa max. minutę. Przedziwne te kobiety, naprawdę.
OdpowiedzUsuńA ja tęsknię za czytelnią, w której nie byłam odkąd skończyłam studia :(
OdpowiedzUsuńSkąd wzięłaś takie egzemplarze? :P Przez rok pracowałam w bibliotece-chociaż głównie na zapleczu. Mieliśmy osobny wydział, którego pracownicy wyciągali książki z magazynów. Moje osiedlowe biblioteki - w 4 dzielnicach - działają bajecznie. Doceniłam ich pracę 3 razy bardziej przez ten wpis ;)
OdpowiedzUsuń