sobota, 6 sierpnia 2022

Wszystko, o co chciałam zapytać blogerkę [wywiad z Kulturalną meduzą]

 Hello!

Dzisiaj mam dla Was kolejny wywiad - tym razem z autorką bloga Kulturalna meduza! Obecnie na jej blogu możecie przeczytać między innymi recenzje wielu, wielu książek, filmów i seriali Marvela, ale Meduza w różnych formach bloguje od 2009 roku (a ja sama odkryłam ją przez bloga o anime!). Serdecznie zapraszam do czytania, bo mam wrażenie, że ze wszystkich wywiadów ten wyszedł najbardziej jak rozmowa!

Kulturalna meduza wywiad

Zacznę od tego samego pytania, które zadałam eM: czy – i jeśli tak, to jak – zmieniły się Twoje motywacje do blogowania na przestrzeni lat?

Chyba na początku pisałam tylko dlatego, żeby gdzieś móc pisać. Kocham pisać, pisanie jest jak oddychanie i nie wyobrażam sobie nie pisać (generalnie staram się też nie wyobrażać sobie nieoddychania). Zaczynałam z blogowaniem po to, aby móc się wyrazić, a potem okazało się, że ktoś to czyta. Ba! Ktoś czyta, wchodzi w dyskusję, zgadza się albo nie. Obecnie piszę nie tylko dla samego pisania, ale też po to, aby mieć kontakt z innymi osobami albo komuś coś podpowiedzieć – to warto obejrzeć, ten lubiany motyw znajdziesz też tutaj, a tamten cykl książek czyta się w ten sposób. Zawsze mnie cieszy, gdy ktoś coś przeczyta albo obejrzy z mojego polecenia – to daje zastrzyk energii do działania!

Publikujesz regularnie – mniej więcej w środy i soboty (ja też!) – czy jest to dla Ciebie ważne? Na ile planujesz swoje wpisy, a na ile to wynik tego, co akurat robisz w danym tygodniu?

Przede wszystkim: piąteczka! I tak, częstotliwość jest dla mnie ważna, ponieważ pozwala zachować pewną stałą w moim życiu, ale też niejako pozwala czytelnikom mieć pewność, że „okay, co środę i sobotę mogę znaleźć u Meduzy nowy tekst”. Choć z początku wynikało to wyłącznie z chęci rozładowania pomysłów, potem tak się do tego przyzwyczaiłam, że teraz gdy zdarza mi się pominąć jakieś dni – czuję się niekomfortowo.

„Na ile planuję” jest bardzo mocno uzależnione od tego, ile mam innych obowiązków w danym czasie. Ogółem staram się mieć rozplanowane kilka wpisów do przodu – uzależniam to od książek, które mam do recenzji w związku z podjętymi współpracami, premier filmów oraz seriali. Ma to również związek z wydarzeniami, które odbywają się w danym czasie – Bożym Narodzeniem, Walentynkami czy moimi urodzinami, w związku z którymi mogę szykować „teksty specjalne”. Jeżeli jednak jestem przytłoczona codziennością, recenzuję i piszę o tym, co w danym momencie udało mi się przeczytać albo obejrzeć. W takim „gorącym czasie” przyswajam mniej treści, więc i mam mniejszy wybór, o czym pisać. Trudno wtedy cokolwiek planować.

Zdarzają mi się też wpisy, które powstają pod wpływem impulsu i równie impulsywnie wrzucam je na bloga (pewnie dlatego, że czym prędzej chcę skonfrontować swoje myśli z opinią innych). Wynika to z tego, że dzieje się coś w blogosferze, przeczytam jakiś tekst albo książkę, które zainspirują mnie do napisania artykułu. „Pościg” Elle Kennedy wywołał we mnie przemyślenia, które zaowocowały tekstem „Dlaczego potrzebujemy bohaterek takich jak wszystkie?”. Kiedy zobaczyłam na jakiejś czytelniczej grupie komentarz, że „Dziewiąty dom” Leigh Bardugo to powieść skierowana do młodzieży, napisałam tekst o tym, jak bardzo potrzebujemy rozróżniać Young Adult od New Adult od Adult. Szczerze powiedziawszy – te nieplanowane przemyślenia lubię najbardziej ze swoich tekstów!

Mam wrażenie, że szczególnie na Twoim Instagramie jesteś bardzo entuzjastyczna. Zastanawiałaś się może nad tym, czy przychodzi Ci to naturalnie? Muszę przyznać, że jestem trochę „zazdrosna”, bo trochę za dużo myślę, aby być tak spontaniczną.

Bardzo mnie zaskoczyłaś tym pytaniem! I trochę rozbawiłaś, bo spontaniczność to cecha, której mi brakuje. A co do samego entuzjazmu… Nigdy się nad tym nie zastanawiałam i teraz, mając chwilę na refleksję, stwierdzam, że musi mi to przychodzić naturalnie – o ile dobrze rozumiem, o co Ci chodzi. Staram się opowiadać o książkach, serialach, filmach i wydarzeniach w popkulturze, które mnie cieszą. Jestem zakochana w popkulturze, więc łatwo mi o niej pisać i mówić z przekonaniem i radością. Staram się szukać w popkulturze rzeczy, które dają mi szczęście i dzielić się nimi z innymi. Nigdy nie miałam przemyślenia, że „muszę pokazać się na Instagramie z jakiejś konkretnej strony”. Wychodzi jak wychodzi. Wiadomo, nie jest tak, że jestem zawsze szczęśliwa i pozytywnie nastawiona. Każdemu zdarzają się gorsze dni. Wtedy na chwilę wycofuję się z postowania.

Czy po tylu latach blogowania coś Cię jeszcze w blogerskim świecie dziwi lub zaskakuje? Zarówno ze strony innych blogerów, jak i czytelników.

Dziwi mnie, gdy słyszę przykre historie o tym, że ktoś próbuje innemu blogerowi podłożyć kłody pod nogi. Uważam, że społeczność powinna się wspierać i motywować nawzajem do działania. Gdy docierają do mnie nieprzyjemne informacje o takim niesportowym zachowaniu, robi mi się zwyczajnie przykro.

Nie wiem, czy się z tym spotkałaś, ale ostatnio zauważyłam dwa niepokojące trendy: niesamowity wręcz spam i reklamy oraz komentarze zostawiane bez przeczytania wpisu. Pierwsze można usunąć, ale te drugie sprawiają, że człowiekowi jest jednak trochę przykro…

Och, tak! Niestety jest tego ogrom. To osoby, które chcą podbić pozycjonowanie swojej strony (albo strony firmy, która ich wynajęła) przez umieszczanie linków do-follow w nickach. Jest to strasznie deprymujące, bo komentarze zazwyczaj nic nie wnoszą, a do tego ukrywają linki do fotowoltaiki albo bram garażowych… (Alternatywnie zachęcają do korzystania z internetowych kasyn). Zawsze usuwam takie komentarze, ponieważ wychodzę z założenia, że mój blog nie jest darmową tablicą ogłoszeń do podbijania sobie SEO.

Co do komentarzy, które są zostawiane bez przeczytania wpisu – to chyba było zawsze. Kiedyś na spotkaniu czytelniczym słuchałam wypowiedzi Klaudyny Maciąg, która mówiła o tym zjawisku, że to działa na zasadzie „zostawię komentarz u niej, to też wpadnie do mnie na bloga i skomentuje”. W niektórych przypadkach już na pierwszy rzut oka widać, że ktoś nie przeczytał tekstu. Bywa to tak boleśnie oczywiste, że niemal bawi. Z drugiej strony robi mi się przykro, że ktoś tworzy takie puste komentarze. I niestety obawiam się, że na to niewiele poradzimy. Można jedynie cierpliwie moderować komentarze.

Zostając jeszcze w temacie komentarzy – spotkał Cię kiedyś jakiś hejt bądź ktoś wyrażał swoją niezgodę z Twoją opinią w sposób poniżej wszelkiej krytyki? I jeśli tak – czy komentujący byli anonimowi?

Na szczęście nie spotkał mnie żaden hejt za czasów Kulturalnej meduzy (i miejmy nadzieję, że tak zostanie!). Każde odmienne zdanie jest zawsze wyrażane kulturalnie. I co więcej, gdy czytelnicy się nie zgadzają, to nie ukrywają się pod nickiem „anonimowy”. To osoby, które piszą na Facebooku ze swoich prawdziwych kont, wysyłają wiadomości na Instagramie z publicznych profili czy komentują z konta, pod które podpięty jest blog. W tym zakresie absolutnie nie mam na co narzekać. A zresztą ja zawsze chętnie poznaję odmienne stanowiska na interesujący mnie temat – w jaki inny sposób się rozwijać?

Czasami dostaję naprawdę nietypowe komentarze przy starszych wpisach – szczególnie dotyczących k-dram – a jakie są komentarze, które Ciebie najbardziej zaskakują?

Każdy komentarz, który zostaje zamieszczony pod starszym wpisem mnie zaskakuje, ale zarazem cieszy. Oznacza to, że w jakiś sposób odpowiadam na czyjś problem, że tekst uplasował się w wyszukiwarce jako ten, który pomoże temu człowiekowi. Jest to jednak zaskakujące, bo skoro opublikowałam coś trzy lata temu, a tu nagle pojawia się komentarz… no, tego się nie spodziewałam!

Wiem, że w pewien sposób zajmujesz się tematem zaufania – czy ma to jakiś wpływ na Twoje blogowanie? Lub zaczynasz widzieć jakieś zaskakujące związki pomiędzy tymi dwoma aspektami Twojego życia?

Tak, piszę rozprawę doktorską na temat zarządzania zaufaniem do botów konwersacyjnych. Co roku z niecierpliwością czekam na Edelman Trust Barometer, a co dwa lata na raport z zakresu zaufania społecznego CBOS-u. Cieszę się wtedy jak dziecko na świąteczne prezenty i analizuję sobie wskaźniczki. Siłą rzeczy ten zapał przechodzi do życia codziennego. Oglądając „Rayę i ostatniego smoka”, miałam bardzo silne skojarzenia dotyczące kryzysu zaufania. Nie wiem, czy twórcy to planowali (wątpię, że równie radośnie przeglądają raporty dotyczące zaufania, co ja, ale jeżeli to robią, to bardzo chcę dla nich pracować), ale wyszło im omówienie wpływu kryzysu zaufania na rozpad społeczności. Obcując z popkulturą, zauważam takie rzeczy, choć wcześniej – zanim zaczęłam zajmować się tematem zaufania – tego nie dostrzegałam. To na pewno pomaga zyskać inne spojrzenie na popkulturę i pogłębić recenzję.

W samym blogowaniu… może podświadomie stosuję zasady, które wpływają na budowanie zaufania – transparentność, otwartość, wiarygodność czy przewidywalność. Może się to przejawiać w sposobie, w jaki bloguję, publikuję na Instagramie czy Facebooku. Nie uważam tego jednak za triki, a raczej za zasady, którymi warto się kierować, bo wysoki poziom zaufania naprawdę pozytywnie wpływa na naszą jakość życia (i to niezależnie od tego, czym się w życiu zajmujemy).

(I jeżeli ktoś jest ciekawy tego tematu, to polecam „Zaufanie – fundament społeczeństwa” Piotra Sztompki, bo to megaciekawa i przystępna książka!).

A może masz jakiś supersposób, aby weryfikować influencerów? Co sprawia, że uwierzysz opinii danego blogera lub blogerki, ale coś w recenzji innego sprawi, że zastanowisz się, czy aby na pewno jest szczery?

Nieźle trafiłaś z pytaniem, bo ostatnio zajmowałam się projektem naukowym z zakresu weryfikacji fake newsów. W przypadku recenzji na moją ocenę zawsze wpływa argumentacja. Książka może się spodobać, może się nie spodobać, ale zawsze da się wyjaśnić dlaczego. Jeżeli ktoś stawia na argumenty „bo tak” lub „bo nie” trudno mi uznać recenzję za przekonującą. To samo tyczy się sytuacji, gdy recenzja stanowi tak naprawdę powielenie opisu fabuły albo gdy ktoś mówi o książce lub serialu tak, jakby opierał się na cudzych recenzjach (myli kluczowe fakty, imiona bohaterów, przebieg fabuły). Negatywnie działają wewnętrzne sprzeczności – pozytywna ocena w gwiazdkach, ale bardzo negatywna treść. Te wszystkie rzeczy wpływają na brak wiarygodności (a pośrednio na brak zaufania).

Często jednak nie da się ocenić, czy dany bloger nam podejdzie na pierwszy rzut oka. Wychodzę z założenia, że warto przez jakiś czas przyglądać się blogerowi i przekonać, czy się z nim zgadzamy. Obserwuję trochę blogerów, których opiniom ufam niemal bezgranicznie, bo wiem, że podobnie patrzymy na niektóre kwestie. Wiem, że jeżeli ten ktoś poleca książkę, to są spore szanse, że i mnie się spodoba. Niestety „zaufanie rozwija się w czasie”, więc czasem trzeba poczekać i przekonać się na własnej skórze, czy twórczość danego blogera, bookstagramera, booktokera nam odpowiada.

Aha, no i warto weryfikować publikowane przez nich informacje. Tutaj wchodzi w grę standardowe sprawdzenie źródła, sprawdzenie autora udostępnianej informacji, daty publikacji, czy ktoś jeszcze potwierdza tę informację, czy jeżeli jest to niepotwierdzone doniesienie, to czy aby na pewno zaznaczają, że jest to plotka. Fake newsy łatwo się udostępniają, bo są emocjonalne, zawierają click baity, a przy tym wyglądają realistycznie (i jest taka fajna gra, która pozwala wszystkie mechanizmy tworzenia fake newsówzrozumieć). Nawet jeżeli może się wydawać, że w świecie popkultury potencjalne fake newsy będą niskiej szkodliwości, warto weryfikować zamieszczane przez twórców treści i bardzo do tego zachęcam.

Dawno, dawno temu dostałam maila „Przesyłam e-book do pozytywnej recenzji na Pani blogu” – nawet na tę wiadomość nie odpisałam. Jednocześnie zauważam, że o ile na typowych blogach nawet recenzje książek, które ludzie dostali od wydawnictw, bywają naprawdę negatywne, tak mam wrażenie, że bookstaram ma kilka problemów: opinie często są zaskakująco pozytywne, a współprace nieoznaczane lub oznaczane bardzo ambiwalentnie. Nie wiem, czy Ty też widzisz coś takiego.

Wymaganie pozytywnej recenzji jest czymś, co mnie też by zniechęciło do współpracy. Książka może mi się spodobać (zgłaszam się po egzemplarze recenzenckie takich powieści, które przypuszczam, że przypadną mi do gustu), ale nie musi i nie mogę zagwarantować, że na pewno będę zachwycona. Nie będę również kłamać w recenzji i podkopywać swojej wiarygodności. Nie chciałabym działać wbrew sobie ani nie wywiązać się z ustaleń zawartych z osobą, z którą współpracuję.

No i właśnie to publikowanie pozytywnych recenzji też bywa punktem zapalnym do dyskusji. Wiem, że w niektórych konsternację budzi ogrom pozytywnych recenzji na czyimś profilu albo blogu. Może się wydawać, że choć część z nich jest nieszczera, bo „przecież tej osobie nie może się wszystko podobać!”. Gdzieś podświadomie budzi się w nas wtedy uczucie „o kurczę, ten ktoś nie wydaje się wiarygodny, za dużo tu cukru!”. Prawda jest jednak taka, że wiele pozytywnych recenzji książek niekoniecznie oznacza czyjeś złe intencje. Są osoby, które sięgają tylko po te książki, w przypadku których mają duże szanse, że im się spodobają. Inni unikają recenzowania tych, które im się nie spodobały albo wywołały ambiwalentny stosunek – twierdzą, że nie warto tracić na nie czasu. Są ludzie, którzy zwyczajnie szukają w książkach głównie pozytywów i na niektóre wady przymykają oko. A pewnie (nieszkodliwych) powodów do pisania głównie pozytywnych recenzji może być jeszcze mnóstwo. Nie wykluczam jednak, że niektórzy mogą swoje recenzje przekoloryzować tylko po to, aby przypodobać się wydawcy lub autorowi i nie podkopać potencjalnej współpracy w przyszłości. Mam jednak nadzieję, że to nieliczne osoby. Nie uważam się za eksperta, ale obawiam się, że takie przekłamywanie prędzej czy później odbije się rykoszetem na wiarygodności twórcy, a w rezultacie na zaufaniu, które traci się bardzo szybko, a odbudowuje bardzo trudno.

Z kolei oznaczanie współprac to w ogóle inna sprawa, która też wpływa na wiarygodność twórców. Szczególnie, jeżeli jest to współpraca płatna wymagane jest (i to już prawnie), by jakoś tę współpracę zaznaczyć. Jeżeli ktoś unika przyznania się do tego, zakładam, że może to wynikać z podejścia niektórych odbiorców „och, jak współpraca, to na pewno recenzja jest nieszczera”. A to też nie jest prawdą! Poza tym brak oznaczenia może równie źle wpłynąć na ocenę twórcy – dlaczego ktoś miałby ukrywać współpracę i rezygnować z transparentności działań? To też odbiorcy może wydawać się podejrzane. Osobiście nie spotykam się z problemami w oznaczaniu współprac przez blogerów pod recenzjami książek. Wydaje mi się, że u tych, których obserwuję zawsze pojawia się informacja z podziękowaniami dla wydawnictwa. I liczę, że jest to częsta praktyka.

Sama masz jakieś szczególne doświadczenia ze współprac z wydawnictwami? Lub jakiś innych?

Mam wrażenie, że najciekawszy element dotyczący moich współprac z wydawnictwami, to przypadkowość, która je zapoczątkowała. Znajomej blogerce trafiły się dwa egzemplarze recenzenckie książki. Ustaliła z wydawnictwem, że przekaże książkę komuś z blogosfery. Zgłosiłam się, zrecenzowałam i wysłałam link do pani z działu promocji wydawnictwa. Myślałam, że to koniec moich przygód ze współpracami, a okazało się to zaledwie początkiem – w następnym miesiącu dostałam informacje o premierach i propozycję recenzji. And the rest is history.

Wszystkie następne współprace z różnymi wydawnictwami były sympatyczne. Zawsze spotykałam się z uprzejmością, zrozumieniem, miłym dialogiem oraz łatwością rozwiązywania ewentualnych problemów. Nie mam żadnych ekscytujących historii ani dram. Także mogę śmiało powiedzieć, że moje doświadczenia ze współprac są pozytywne.

Jak myślisz w jaką stronę będzie szło blogowanie? Bookstagramy wyprą strony internetowe, a może przyszłość to TikTok? Sama jeszcze rok–dwa temu powiedziałabym, że bookstagram będzie siłą, ale zauważam jednak zwrot ku blogom. Co do TikToka – mam wrażenie, że ogólny brak ładu i składu niektórych irytuje.

Śmierć blogosfery prorokuje się już od bardzo dawna, a jednak blogi wciąż istnieją i są czytane. Wydaje mi się jednak, że ewoluują. Jakiś czas temu miałam okazję zadać podobne pytanie paru blogerkom i zgadzam się z ogólnym wnioskiem – blogi muszą się dostosować do oczekiwań odbiorców. Czytelnicy mają krótszy czas uwagi, wolą obrazy, a zatem przydają się krótsze teksty, przepełnione grafikami. Niepodważalną zaletą blogów jest to, że są bardziej uporządkowane i łatwiej na nich znaleźć jakąś treść. Szukając konkretnej recenzji, omówienia jakiegoś problemu – wpisuję hasło w Google, a nie scrolluję Instagrama lub TikToka. Myślę, że mimo tego czarnowidztwa blogi nie upadną (a przynajmniej mam taką nadzieję, bo najbardziej lubię posługiwać się słowem pisanym), ale po prostu będą wewnątrz nich zachodziły zmiany.

Natomiast ze względu na ten wspomniany krótszy czas uwagi oraz chęć, by obcować przede wszystkim z obrazem, zakładam, że rozwój Instagrama i BookToka będzie znaczący. To w ogóle jest ciekawa kwestia pokoleniowa, bo gdzieś słyszałam, że dla pokolenia Z Instagram jest już trochę nudny i zdecydowanie wolą sięgnąć po TikToka. O Facebooku nie wspominając! On wydaje się archaicznym tworem. Może się więc okazać, że TikTok stanowi największą szansę na rozwój książkowej społeczności.

Z bookstagramem jest ciekawa sprawa, bo społeczność chce zostać przy starym, dobrym Instagramie, tymczasem Instagram bardzo chce naśladować TikToka. Zdjęcia (nieważne jak cudowne, a niektórzy tworzą niesamowite grafiki) są teraz mniej boostowane przez algorytm niż rolki, co wielu twórców zniechęca. Statystyki lecą na łeb, na szyję i wcale się nie dziwię, że dla ludzi to działa demotywująco. Może właśnie w związku z tymi podupadającymi statystykami tak dużo osób kieruje się do TikToka? Z tego co słyszałam i czytałam tam algorytm jest jeszcze (z naciskiem na jeszcze) sympatyczny i łatwiej trafić w odpowiednią niszę.

Nie dziwię się jednak, że TikTok niektórych nie przekonuje, bo gdy się zakłada konto, to algorytm jest okropny. Myślę, że to zniechęca – trzeba najpierw kilka dni spędzić na odpowiednich hashtagach, obserwując odpowiednich ludzi, aby popchnąć algorytm do działania pod nasze upodobania. Ale potem dzieje się magia, w której łatwo przepaść! Osobiście na BookToku widzę porządek i myślę, że ta forma może się utrzymać – to krótkie filmy, które miło się ogląda, nie trzeba nad nimi spędzić dużo czasu, a można podłapać ciekawe tytuły książek (mam bardzo dużo screenów na telefonie okładek książek pokazanych na TikToku). Ze strony twórcy to również fajne miejsce – filmy są proste w zrobieniu, nie wymagają operowania lustrzanką i montowania w profesjonalnych programach o drogiej, corocznej licencji. Myślę, że tu będzie duży rozwój, o ile TikToka nie wygryzą kontrowersje z zakresu prywatności użytkowników.

Zresztą kto wie, czy nie pojawi się jeszcze inna forma wyrazu, która skradnie nasze serca? Modne były (i wciąż są, choć rzadziej widzę polecajki w tym zakresie) podcasty. Niektórzy tworzą na YouTubie, choć tam algorytmy podobno są bardzo niesprzyjające dla twórców. Może pojawić się coś nowego, co na ten moment trudno sobie wyobrazić. Uważam jednak, że blogi nie umrą tak łatwo, a co najwyżej ewoluują. Ale kto wie? Może jeszcze się nieprzyjemnie zaskoczę!

Bardzo dziękuję za rozmowę! 

Dziękuję za zaproszenie do rozmowy i superciekawe pytania! Fajnie było się nad tym wszystkim zastanowić!

 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagrama (bookart_klaudia)!  

Pozdrawiam, M

 


10 komentarzy:

  1. Kurczę, Bloglovin' robi mi psikusy od dłuższego czasu i nie wyświetla nowych postów. A że praktycznie przestałam korzystać z Fb, to już w ogóle klops.
    Zaobserwowałam na IG, to może chociaż tam się uda :D
    Bardzo ciekawy pomysł na cykl wpisów!
    Potwierdzam, że Meduza to taki promyczek słońca, któremu macki służą do klepania po pleckach i mówienia "dobra robota!". <3
    Bardzo dobrze czytało się ten wywiad, naprawdę! Widać, że pytania zostały dobrane tak, że Meduza z przyjemnością na nie odpowiadała!

    OdpowiedzUsuń
  2. Wywiad czytało się naprawdę bardzo ciekawie. 😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Dłuuugi ten wywiad, więc odniosę się jedynie do komentarzy. Tak jak autorki odniosłem podobne wrażenie, że nikt nie czyta a jedynie komentuje by samemu komentarz otrzymać. Mnie to nie deprymuje, ale utwierdza w przekonaniu, że coś z publikowaniem w sieci jest nie do końca tak jak być powinno.
    Pozdrawiam. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z ogromną ciekawością przeczytałam ten wywiad, choć bloga "Kulturalna meduza" jeszcze nie znam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Raz jeszcze bardzo Ci dziękuję za okazję udzielenia wywiadu. Wybrałaś mega ciekawe pytania! To było fajne doświadczenie :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo ciekawy wywiad. I jakie trafne pytania. Wiele kwestii i mnie nurtuje, chociażby wiarygodność twórcy, jak się zachować w wypadku kiedy książka, którą dostałam do recenzji, mnie nie porwała no i w końcu jak się nie zniechęcać kiedy faktycznie o przebicie się jest trudno.
    Dzięki za ten tekst, dał mi do myślenia.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawy post. Aż głupio się przyznać, ale nie znałam tego bloga. Muszę to nadrobić!
    Fajnie, że wpisy są dodawane regularnie

    OdpowiedzUsuń
  8. Z przyjemnością przeczytałam :)

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3