Hello!
Po pierwsze muszę napisać, że blogerki mają mniej wspomnień, niż sądziłam. A po drugie - każda kolejna odpowiedź coraz bardziej mnie dziwiła. Musicie sami przekonać się czemu.
Zadałam moim blogującym koleżankom pytanie na temat tego, co pamiętają z czasów, gdy Avatar wchodził do kin - oto odpowiedzi.
Ja
Z premierą Avatara najbardziej kojarzy mi się dyskusja dotycząca 3D w kinie oraz doniesienia o ludziach, którzy pochorowali się na seansach, właśnie ze względu na tę technologię.
Jestem też pewna, że u koleżanek wywołałam wrażenie, że jestem fanką filmu i że sama widziałam go w kinie w 2009 - obie te rzeczy nie są prawdą, o czym mogłyście się przekonać w sobotnim wpisie.
Kiedy „Avatar” wchodził do kin, miałam trzynaście lat i wiedziałam, że powinnam zachwycać się tym filmem. Odnoszę wrażenie, jakby odegrała się wtedy scena z „Ferdydurke” – Cameron wielkim reżyserem jest, a „Avatar” po prostu musi zachwycać. Nie wiedziałam jeszcze wtedy, dlaczego ten film jest taki „wow”, ale uległam ogólnemu entuzjazmowi. Chyba właśnie te pozytywne, wielkie emocje wszystkich wokół najbardziej zapadły mi w pamięć. Z perspektywy czasu rozumiem, co w tamtym momencie wywołało takie poruszenie i wcale się mu nie dziwię!
Pamiętam atmosferę podniecenia czymś świeżym, niezwykłym, podobną do zachwytu "Parkiem Jurajskim". Oglądanie dinozaurów na ekranie miało w sobie coś mistycznego, nadnaturalnego czy nawet obrazoburczego. Wyglądały zbyt realnie, żeby nie czuć dreszczu przerażenia, że może faktycznie ktoś je przywrócił do życia - w końcu "natura znajdzie drogę". Nie wiem, ile miałam lat, gdy widziałam sceny z "Parku Jurajskiego" po raz pierwszy, ale na pewno byłam dzieckiem. Lekko przerażonym dzieckiem, które słyszało pełne podziwu głosy dorosłych. "Avatar" obiecywał być podobnym, zupełnie nowym doświadczeniem. Kina 3D już dawno istniały i były na tyle egzotyczne, że całe klasy wybierały się na wycieczki zobaczyć krótkie filmiki na przykład o oceanie, specjalnie zrobione pod 3D. Ja sama mam na koncie gimnazjalną wycieczkę do krakowskiej Plazy właśnie w tym celu. "Avatar" miał to podkręcić na maksa, powalić na kolana.
Ta atmosfera niesamowitości, obietnica jakiegoś magicznego, przełomowego
wydarzenia wprowadzającego nową jakość do kina wybiła oczekiwania do
jakichś absurdalnych poziomów. Każdy, kogo znałam, bez względu na wiek,
wybierał się zobaczyć to dziwo. Wybrałam się całą rodziną, choć już
byłam na studiach. Niestety... rozczarowanie było proporcjonalnie do
szalonych oczekiwań. Czuliśmy się wręcz oszukani, nabici w butelkę, że
film okazał się totalną wydmuszką z problematyczną historią ściągniętą
od "Pocahontas". Efekty, choć ciekawe, wcale nie powalały, a może nawet
wydawały się tym sztuczniejsze przez kreskówkowe kolory. Wyszliśmy z
kina zwiedzeni, sfrustrowani.
Kiedy zobaczyłam trailer „Avatara”, od razu wiedziałam, że pójdziemy na
niego do kina. To była wtedy dla mnie zwykła bajeczka zrobiona z
amerykańskim rozmachem (i patosem), ale i tak byłam zachwycona. Nie mam
na to żadnych dowodów, ale jestem więcej niż pewna, że wróciłam do kina
jeszcze z dwa razy. Nikt prócz mnie tego nie pamięta, ale ja jestem
pewna! :)
A dziś odliczam dni do kolejnego seansu. Nie wiem, czy
druga część zachwyci mnie tak samo, ale nie mogę się doczekać, żeby
wrócić do tego świata. Chociaż wiem już więcej i widzę w „Avatarze” nie
tylko kolorową bajkę. Poznałam podłe praktyki Nestle i pozostałych
korporacji, wiem, jak dewastują przyrodę i odcinają ludzi od źródeł
wody. Nie mówiąc już o zagrożonych gatunkach... Dzisiaj na tę naiwną
bajeczkę patrzę zupełnie inaczej, ale do kina pójdę. Tak więc byle do
premiery!
Kiedy Avatar pojawił się w kinach, byłam po maturze i właśnie
zaczynałam studia. Film, chociaż ukazuje niesamowite krajobrazy z obcej
planety, tak naprawdę sprowadza naszą uwagę na piękno, jakie mamy tutaj
na Ziemi. To dzięki 'Avatarowi' dowiedziałam się, że istnieje Park
Narodowy Zhangjiajie w Chinach - jedno z miejsc, w którym kręcono
zdjęcia do filmu.
Muszę się bez bicia przyznać, że nie obejrzałam Avatara 13 lat temu. Nie jestem kinomanką, a po za tym mam irytujący zwyczaj ignorowania trendów i mód w różnych dziedzinach. Oczywiście, wiedziałam, że ten film robi furorę, ale zdecydowałam się go obejrzeć 5 lat temu, gdy odkryłam, że mój chłopak również go nie widział. Urządziliśmy wspólny seans i dlatego mam miłe wspomnienia związane z Avatarem.
Niestety obawiam się, że nie będę umiała specjalnie pomóc, ponieważ... Avatara nigdy nie widziałam (ani tego niebieskiego, ani tego animowanego). W czasie, gdy film miał premierę, wciąż jeszcze mieszkałam na wsi i dojeżdżałam do liceum znajdującym się w mniejszym mieście. Jedyne kino znajdujące się w domu kultury praktycznie nie puszczało blockbusterów, za to wyświetlało niszowe niemieckie lub francuskie filmy wygrzebywane na potrzeby wycieczek z naszej szkoły. Nie mówiąc już o tym, że seans Avatara bez 3D byłby jak drożdżówka bez kruszonki - można, ale co to za przyjemność! I tak latka mijały, kable od internetów nabierały przepustowości, opinie o fabułe szału nie robiły i ostatecznie przeżyłam 13 lat bez doświadczania technologicznego geniuszu Jamesa Camerona (nawiasem mówiąc, Titanica też nigdy nie widziałam od samego początku... ale to chyba każdy człowiek tak ma). O, ale trailery do nowej części widziałam już z 10 razy przy różnych okazjach i faktycznie robią niesamowite wrażenie. Zwłaszcza ta woda - wydaje się 10 razy mokrzejsza niż warszawska kranówka! Hmmm... Może chociaż uda mi się załapać na jakiś maraton w grudniu? Się zobaczy.
Serdecznie dziękuję wszystkim koleżankom za poświęcony czas i odpowiedzi!
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
Avatar to film ktory oglądałam trzy razy :)
OdpowiedzUsuńTo fascynujące, jak różne mogą być odczucia po seansie, szkoda jedynie, że tych głosów jest tylko kilka. Chętnie poczytałabym więcej wypowiedzi na temat tego filmu :) Może po drugiej części? ;)
OdpowiedzUsuńA premiera już dziś! <3
Cieszę się, że powstał ten wpis! I jeszcze raz dziękuję za zaproszenie do podzielenia się wspomnieniami :)
OdpowiedzUsuń