piątek, 7 czerwca 2024

Moje przygody z czasopismami naukowymi

 Hello!

Nie wspominałam o tym na blogu dużo (o ile wcale), ale po ukończeniu studiów planowałam spróbować dostać się do szkoły doktorskiej - nie udało się i robię w życiu inne rzeczy, ale wciąż mam pewne ambicje naukowe. I z tym wiąże się dzisiejszy wpis. Aby dostać się do szkoły doktorskiej należy uzyskać odpowiednią liczbę punktów, w skrócie dwóch kategoriach: wcześniejsze osiągnięcia oraz rozmowa egzaminacyjna. W pierwszej kategorii wiele można uzyskać, między innymi publikując artykuły w czasopismach naukowych. 

Tekst jest nieco chaotyczny pod względem czasu - opisywałam te przygody w miarę na bieżąco i są to historie od roku 2019. Ale tak naprawdę moja przygoda z publikacjami zaczęła się od czasopisma numer 2 - był to proces dość wymagający, czasochłonny i trochę traumatyczny, bo recenzenci byli wyjątkowo (naprawdę wyjątkowo, od tamtego czasu dostałam mnóstwo recenzji - pozytywnych, negatywnych, neutralnych, ale żadne nie były tak uszczypliwe, aroganckie i niekonstruktywne, jak w przypadku tych pierwszych) krytyczni, ale z perspektywy czasu nawet to doceniam, bo wiedziałam, czego się spodziewać i nieco się uodporniłam (ale też nigdy później nie zetknęłam się z taką złośliwością). Ale pierwsze koty za płoty i po tym nie miałam już żadnych problemów, aby słać swoje teksty w świat. Z pewnymi sukcesami, bo opublikowałam 4 artykuły, a piąty dosłownie wczoraj czy przedwczoraj znów zgłosiłam do jednego z czasopism - ale o tym przeczytacie już poniżej. 

Czasopismo numer 1

Moja korespondencja z tym czasopismem trwa od grudnia 2019 roku. Przy czym się tak ciągnie trochę z mojej winy. Ale tylko trochę, bo pierwszą odpowiedź dostałam w lutym 2020. Potem był koronawirus, ja nie miałam ani czasu, ani głowy, aby skrócić tekst, więc po poprawkach wrócił on do redakcji dopiero w październiku 2020. Po czym się okazało, że czasopismo przeszło gruntowne zmiany, ale mój tekst miał trafić do redakcji. Więc napisałam raz jeszcze w kwietniu 2021. Tekst do redakcji dotarł, ale przez te wszystkie zmiany, dalej (piszę to w połowie maja 2021) nie mam pojęcia, co się z nim dzieje. 

Przypuszczam, że nic, bo do czasu publikacji nie dostałam już żadnej wiadomości.

Czasopismo numer 2

Tu już mam potwierdzoną publikację, a wszystko odbywało się miło, szybko i sprawnie. Tekst wysłałam do konkretnego numeru tematycznego na dzień przed tym, gdy czasopismo kończyło przyjmować artykuły. Dosłownie następnego dnia dostałam potwierdzenie, że artykuł dotarł do redakcji (patrz czasopismo wyżej - 2 miesiące). Aczkolwiek dwa miesiące wydają się dość standardowym czasem, bo i z tego po dwóch dostałam informację, że mój artykuł może być opublikowany, przy czym nie w tym numerze, do którego go zgłaszałam, ale za rok - bo tak wypada następny pasujący temat. Potem był proces recenzyjny (BARDZO traumatyczny - ale był to pierwszy i jedyny taki). Na początku maja zostałam poproszona, aby umieścić artykuł w systemie, co było całkiem zabawne, bo już go mniej więcej obczaiłam - dosłownie 3 czy 4 dni wcześniej umieszczałam w takim systemie artykuł do czasopisma numer 3.
Później dostałam nawet złożony artykuł do korekty autorskiej. Ostatecznie tekst ukazał się 30 grudnia 2021 - 14 miesięcy od wysłania zgłoszenia.

Czasopismo numer 3

Od razu załącza się wszystko w systemie open journal. Gdy to zrobiłam, od razu dostałam maila potwierdzającego zgłoszenie  i nie mam pojęcia, czy to była wiadomość automatyczna, czy nie. Szybkość sugerowałaby, że tak, ale informacje w samym mailu trochę przeczą tej tezie. 

Odpowiedź - niestety artykuł został odrzucony przez redakcję, ale dostałam dość dokładną ogólną informację zwrotną dlaczego, więc gdybym chciała go poprawić, aby spróbować raz jeszcze, to wiem, co robić - dostałam niecałe dwa tygodnie po zgłoszeniu. Także szybko.

Dla artykułu będę szukała nowego miejsca i być może postaram się pogłębić analizę, aczkolwiek i tak jest on na granicy dopuszczalnej liczby znaków. 

Podejście drugie po dwóch latach

Bo tak wyszło, że artykuł, który trochę niechcący napisałam, poprawiając tekst do Czasopisma 4, tam się ukazać nie może, będzie (a przynajmniej powinien) pasować do tego. A przynajmniej taką mam nadzieję. Z tego, co widzę, mogę się spodziewać szybkiej odpowiedzi. Artykuł przesłałam w połowie marca.  

Na koniec kwietnia dostała informację, że tekst dostał się do etapu recenzji! Tylko warto byłoby go uzupełnić - więc dopiszę, co mam dopisać i prześlę do recenzji.

Recenzje dostałam na sam koniec czerwca i były mocno średnie. Artykuł wymagał sporo dodatkowej pracy, ale uzupełniłam i poprawiłam, co tam chcieli recenzenci i odesłałam na kolejną rundę ocen redakcji. Która się nie powiodła, ale uwaga...

Do trzech razy sztuka!

Dosłownie przedwczoraj (5 czerwca 2024) wysłałam do tego samego czasopisma tekst poprawiony po raz kolejny. Mogę tylko czekać na informacje od redakcji/recenzje.

Czasopismo numer 4

Wysłałam maila w piątek, potwierdzenie przyjęcia dostałam w poniedziałek. Tego się spodziewałam, bo czasopismo na stronie miało podane, kiedy sekretariat czasopisma działa. W mailu potwierdzającym dostałam 3 akapity tekstu informujące o tym, że procedura dopuszczenia tekstu do druku jest BARDZO długa i w sumie bardzo niepewna. Policzymy. O ile tekst w ogóle zostanie przekazany do recenzji. 

Po 8 miesiącach dostałam informację, że jeśli tekst dopracuję i odeślę na czas, to może on zostać włączony do procesu wydawniczego.  

Dopracowałam, odesłałam i czekałam na recenzje. Pięć miesięcy, po czym postanowiłam napisać, czy coś w ich sprawie wiadomo. Okazało się, że wiadomo na koniec grudnia. Jedna recenzja była pozytywna, sugerująca małe zmiany. Kłopot był z drugą - a dokładnie dopiero po drugiej recenzji redakcja ogarnęła, że mój tekst nie do końca jest językoznawczy. Niestety wymagałby bardzo gruntownych poprawek w obszarach, na których się nie do końca znam, aby dostać się do tego czasopisma. Ale plus jest taki, że recenzje były naprawdę konstruktywne i cała komunikacja z osobami z czasopisma - chociaż proces był bardzo długi - była naprawę bardzo miła.

Podejście drugie

Zabrałam się i poprawiłam ten artykuł. A w zasadzie to napisałam drugi, chociaż pozostając w moim ulubionym obszarze badawczym. Pojęcia nie mam, co z tego wyniknie, bo chociaż z jeden strony dobrze wiem, o czym pisałam, to jednocześnie językoznawstwo jako takie nie jest moim konikiem, a temat wymagał wielu odniesień oraz wielu jeszcze innych kontekstów. W każdym razie wysłałam go na koniec stycznia. 

Na początku marca okazało się, że w styczniu czasopismo opublikowało artykuł bliźniaczo podobny do mojego zmienionego. Nie żartuję, panowie napisali prawie taki sam artykuł jak mój, z tym, że ja skupiam się na Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych. Z jednej strony cieszę się, że temat koreańskich topominów się rozwija, ale z drugiej to ja chciałabym go rozwijać. Pan z czasopisma zasugerowała, aby spróbować go opublikować gdzie indziej.

Czasopismo numer 5

Zgłosiłam się do numeru tematycznego i monograficznego, gdzie najpierw trzeba było wysłać tytuł i streszczenie, a na dosłanie artykułu były dwa miesiące. 

Wysłałam go - przez system - dzień przed ostatecznym czasem. Później redakcja czasopisma kontaktowała się ze mną przez wymianę wiadomości wewnątrz tego systemu, co przebiegało szybko i sprawnie. Wiedziałam, że ten szykowany numer monograficzny jest na drugą połowę 2022 roku, artykuły się wysyłało do końca listopada, a pierwszy znak, że ktoś ten tekst widział, dostałam nieco ponad tydzień później (oprócz automatycznego, wciąż chyba, potwierdzenia, że w ogóle dotarł). 

Na początku 2022 wszystko poszło nieco szybciej, bo zostałam zapytana czy dam radę wprowadzić poprawki i załatwić biurokrację, tak aby tekst mógł ukazać się we wcześniejszym numerze (lub przenieśli ten, do którego początkowo się zgłaszałam - nie wiedziałam). Więc zrobiłam wszytko szybciutko. 

Artykuł ukazał się na koniec marca 2022.

Czasopismo numer 6

Postanowiłam się nie poddawać i spróbować mój niejęzykoznawczy tekst, wysłać do językoznawczych czasopism (wprowadziłam też po drodze sugerowane wcześniej poprawki!), wysłać do czasopisma bardziej ogólnego. Już tego samego dnia dostałam maila, że temat bardzo ciekawy i zostanie przekazany recenzentom! To było w drugim tygodniu stycznia - zobaczymy, ile poczekam na recenzje i co z nich wyniknie. 

Czekałam na recenzje dokładnie dwa miesiące. I dostałam informację, że jeśli do końca marca odeślę poprawiony tekst, to ukaże się w czerwcowym numerze czasopisma. 

Tekst po mocnych redakcyjnych poprawkach został opublikowany w sierpniu 2023 roku!

Ciekawostka - czasopismo numer X

Które samo się do mnie zgłosiło. Oczywiście to brzmi zbyt pięknie, aby było prawdą. Albo inaczej - tak, czasopisma niekiedy (na przykład do specjalistycznych numerów tematycznych) piszą do konkretnych naukowców, czy by czegoś nie napisali, ale nie żartujmy sobie, że mój pierwszy artykuł wywołał takie poruszenie, że dowiedzieli się o nim wydawcy w Nowym Jorku. To coś, co do mnie napisało to drapieżne wydawnictwo (predatory journal) - w największym skrócie polega to na tym, że wydawnictwo pobiera wysoką opłatę za publikację artykułu. Który nie przechodzi żadnej lub prawie żadnej weryfikacji, ale proces publikacji jest szybki (miesiąc). 

Pomyślałam, że o tym wspomnę, bo ktoś mógłby się nabrać. O istnieniu tych drapieżnych wydawnictw dowiedziałam się głównie po tekstach dotyczących eksperymentu i postaci Anny O. Szust (można o nim poczytać tutaj; nie dotyczył on bezpośrednio tego rodzaju czasopism, ale jest bardzo, bardzo ciekawy) i z contentu Dawida Myśliwca. Na uczelni praktycznie nie słyszałam o takich praktykach i nie byłam przed nimi ostrzegana. A w sumie szkoda, bo wcale nie tak trudno się na to nabrać. Bo w sumie dostałam dwa takie maile - z tym, że ten pierwszy od razu wyglądał podejrzanie ze wszystkich stron i praktycznie od razu go usunęłam. Ten drugi - co prawda trafił do spamu - ale wyglądał nieco bardziej legitnie i chwilę trwało, aż ustaliłam, że niejako podszywa się on pod polskie czasopismo - a dokładnie ma jedno słowo więcej na początku takich samych pięciu kolejnych. To polskie czasopismo nawet ma zakładkę "uwaga! to nie my wysyłamy te maile". Potem zdarzało mi się dostawać podobne - nawet po polsku! Później średnio raz na miesiąc-dwa dostawałam podobne maile. Teraz dostaję około 10 podobnych wiadomości miesięcznie.

Ciekawostka z innej beczki - otóż osoby (czy to sekretarze redakcji, czy jakieś inne osoby, które się ze mną kontaktowały) pracujące w czasopismach naukowych mają bardzo ciekawe daty i godziny pracy. Maile w niedziele to standard, ale przychodziły także 1 i 3 maja, w wigilię, wysłane o 1 czy 2 w nocy.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

4 komentarze:

  1. Wiedziałam, że aby otworzyć przewód doktorski należy mieć publikację w branżowej prasie, ale ten proces jest tak długi i skomplikowany to nie miałam pojęcia! Podziwiam Twoje samozaparcie, żeby Twój tekst się ukazał w czasopiśmie.
    Serdecznie pozdrawiam 🙂

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdziwiło mnie to, że osoby pracujące w czasopismach naukowych mają tak nietypowy grafik pracy. Można powiedzieć, że są dostępne całą dobę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do ciekawostki, praca w prasie, niezależnie od typu, to bardzo często niestandardowe godziny i dni pracy. Weekendy czy święta są zazwyczaj chwilą na nadrobienie zaległości albo ostatnie poprawki przed wydaniem gazety. Ten świat nigdy nie śpi... ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam w rodzinie osoby, które się doktoryzują i też mają podobne doświadczenia :) trzeba być bardzo cierpliwym i wytrwałym w kontaktach z czasopismami naukowymi :) życzę powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3