Hello!
Nie planowałam oglądać tego filmu, ale znika on z Netflixa, a pamiętając trochę z czasów jego premiery i kilka recenzji, które słyszałam i czytałam, pomyślałam, że to może być jednak tytuł, który warto zobaczyć samemu i opowiadając o nim, wiedzieć, co się mówi. Spoilery (bardziej do konstrukcji filmu niż fabuły, ale w pierwszym akapicie opisuję zakończenie)!
Alice Chambers żyje wraz z mężem w wyjętym jak z magazynu z lat 50. osiedlu patronackim. Jednak jej świat jest zbyt piękny, aby mógł być prawdziwy i coraz więcej dziwnych wydarzeń sprawia, że Alice zaczyna wątpić zarówno w swój zdrowy rozsądek, jak i reguły rządzące Victory.
Don't Worry Darling (Nie Martw się, Kochanie - oczywiście zapomniałam, że film ma polski tytuł) nie zbierał pochlebnych recenzji, a ja oglądając go, wiedziałam, jak się skończy. A jednak udało mu się mnie zaskoczyć, bo ten film się po prostu nie kończy. Nie ma on otwartego zakończenia - przynajmniej ja tak tego nie widzę - nawet trudno napisać, że on się urywa, bo w jego ostatnich 10 minutach otworzone zostają przynajmniej dwa wątki z ogromnym potencjałem, które nie zostają w żaden sposób wyjaśnione i zupełnie nic z nich nie wynika.
W zasadzie o całym tym filmie można napisać, że miał on ogromny potencjał, ale ostatecznie wydaje się, że gdy tylko chciał powiedzieć coś mocniejszego, spróbować pokazać ostrzejszą krytykę społeczeństwa, cofał się - co można interpretować na dwa sposoby: albo otwierał pole dla inteligencji widza, któremu nie trzeba wykładać wszystkiego kawa na ławę, albo zwyczajnie nakazywał widzowi dopowiedzenie sobie znaczeń i odniesień do prawdziwego świata, bo sam nie był na tyle odważny, aby nazwać rzeczy po imieniu. Skłaniam się ku tej drugiej opcji i wrażeniu, że to bardzo letni film.
To, co napisałam, może brzmieć, jakby film mnie rozczarował czy ogólniej wywołał we mnie głębsze emocje, ale poza tym, że naprawdę zaskoczył mnie swoim niedorobionym zakończeniem, nieszczególnie mnie poruszył. A przynajmniej nie poczułam, że ma coś ciekawego do powiedzenia w tematach, których dotyka. Bo sama Alice jest postacią tragiczną i dźwiga calusieńki film na swoich barkach bez pomocy żadnej z postaci drugoplanowych.
I ma to bezpośrednie przełożenie na aktorów, bo w zasadzie całą odpowiedzialnością za warstwę emocjonalną została obarczona Florence Pugh. Gdyby nie ona, ten film prawdopodobnie byłby nieoglądalny, tym bardziej, że chociaż wydaje się, że Harry Styles się stara, nie dorasta aktorskim talentem do Florence (ani nikomu innemu na planie), Olivia Wide była za bardzo zajęta reżyserowaniem, aby jej postać Bunny (podobno najlepsza przyjaciółka Alice) miała większe znaczenie w filmie (a do tego jej wątek jest jednym z niewykorzystanych potencjałów całego filmu i reżyserka zrobiła to sobie sama! chociaż może to bardziej kwestia scenariusza). Może nie aktorsko, ale jedyną inną osobą/postacią, która oprócz Florece/Alice była interesująca w tym filmie, był Chris Pine / Frank. Nie jestem jednak pewna, czy rodzaj chemii, który wytwarzał się pomiędzy nimi w czasie przerzucania się argumentami, jest wynikiem gry aktorskiej Chrisa Pina czy po prostu tego, jaką funkcję jego postać pełniła w filmie. Bez wątpienia jednak była to jedyna relacja, którą wyraźnie było czuć od obydwojga zaangażowanych.
Don't Worry Darling to film, w którym poszczególne akty/sekwencje/wydarzenia są poukładane w zaskakująco nierówny sposób - części, które można by skrócić, są o wiele za długie, sceny - choć delikatnie inne - to jednak się powtarzają, niekiedy nie do końca wiadomo, dlaczego bohaterowie w danym momencie postanawiają zachować się tak, a nie inaczej. Przy czym, nawet pomimo tego, że wiedziałam, o czym jest ten film, nie powiedziałabym, aby mnie znudził jako taki (a widziałam, że ludzie określają go wprost jako nudny). Raczej to obraz, który ma problemy z długością poszczególnych sekwencji. I są fragmenty za środka, które warto by wyciąć, aby zakończenie było dłuższe.
Obok występu Florence Pugh jedyną bezwarunkowo pozytywną rzeczą, którą można napisać o tym filmie, jest jego wygląd - zarówno pod względem stylistyki scenografii i oddania estetyce lat pięćdziesiątych, jak i samych zdjęć. To nie powinno być zaskakujące - patrząc na plakat - ale w Don't Worry Darling kamera jest bardzo blisko postaci, w filmie prawie nie ma planów totalnych (poza ujęciami na samochodów na pustyni) i ogólnie bohaterowie są niemalże zawsze ważniejsi niż miejsca. Co dodatkowo podkreśla pewne poczucie klaustrofobii i zamknięcia, jakie daje mieszkanie w oddalonym od cywilizacji firmowym miasteczku.
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
Trzymajcie się, M
Jakiś czas temu widziałam. Trochę dziwny, ale scenografia z epoki cudna!
OdpowiedzUsuńPrzyznam szczerze, że film zbytnio mnie nie zaciekawił :/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Mam ten film na oku. Lubię Florence Pugh. Często gra w ciekawych produkcjach.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że zakończenie nie zostało należycie dopracowane. To z pewnością psuje cały efekt filmu.
OdpowiedzUsuńNie oglądałam tego filmu, może jeszcze zdążę go zobaczyć na Netflix :)
OdpowiedzUsuńNie oglądałam tego filmu, ale z tego co się dowiedziałam z Twojej notki to raczej nie jest w moich klimatach, więc w sumie to nawet mi nie żal, że znika z Netflixa.
OdpowiedzUsuńMyślę, że ten film mógłby mi się spodobać 😊
OdpowiedzUsuń