czwartek, 10 października 2024

Nie niwelujące się przeciwieństwa – Twisters

Hello!
 
Nie jestem pewna, czy miałam już okazję o tym wspominać na blogu, ale bardzo, bardzo lubię film Twister. Jest to jeden z nielicznych filmów określanych jako katastroficzne, którego nie bałam się, gdy byłam mała, a wręcz odwrotnie - idea badania tornad od zawsze wydawała mi się fascynująca. (I pewnie nie tylko tornad, bo zapewne ten film w jakimś stopniu spowodował, że lubię wszelkie „Dlaczego coś się stało i jak to działa” dzieła kultury). I takim sposobem trafiłam do kina na nową wersję / trochę sequel Twistera.


Edgar-Jones wciela się w Kate Cooper, byłą łowczynię burz, prześladowaną przez wspomnienia z niszczącym tornadem na studiach. Obecnie bada schematy burz na monitorach, bezpieczna w Nowym Jorku. Zostaje jednak ściągnięta z powrotem na otwarte równiny przez przyjaciela, Javiego, w celu przetestowania nowego, przełomowego systemu wykrywania burz. Tam spotyka Tylera Owensa (Powell), czarującego i brawurowego bohatera mediów społecznościowych, z jego chełpliwą ekipą. Nagrywają i zamieszczają w sieci filmy z burzami – im bardziej niebezpieczne, tym lepiej. W miarę nasilania się sezonu burzowego dochodzi do przerażających, nigdy wcześniej niewidzianych zjawisk. Kate, Tyler i ich rywalizujące zespoły, znajdując się bezpośrednio na drodze wielu systemów burzowych, zbiegających się w środkowej Oklahomie, są zmuszeni do walki o życie.
(opis dystrybutora Warner Bros.)

Wykorzystując Twister z 1996 jako punkt odniesienia, można napisać, że produkcja z 2024 roku jest ogólnie smutniejszym filmem z nieco bardziej skomplikowaną fabułą i traumatyczną historią głównych bohaterów – ostatecznie chodzi jednak o to, aby dostarczyć beczki do środka tornada. Pod tym względem Twisters ma swojego rodzaju szkatułkową budowę, bo to, co nie udaje się na początku filmu i przez co bohaterka odczuwa ogromne poczucie winy, udaje się później.

Oglądając film, zastanawiałam się, dlaczego - chociaż bohaterowie jasno i wyraźnie mówią, że pojawia się coraz więcej tornad (oraz susz i ogólnie pogoda bywa dość ekstremalna) - nikt w filmie nie przedstawia żadnych tez, dlaczego tak jest i oczywiście nie ma żadnego odniesienia do kryzysu klimatycznego. Ale to może dlatego, że pomysł bohaterki na wyciszanie (czy poskramianie – co jest wyrażeniem, które Kate, nasza główna bohaterka, lubi bardziej, bo nosi imię jak złośnica z Poskromienia złośnicy Szekspira) tornad jest średnio naukowy lub w ogóle nienaukowy – nie mam pojęcia.

Chciałabym, aby wszyscy bohaterowie tego filmu więcej ze sobą po prostu rozmawiali, bo wydaje się, że duża część dialogów to nie rozmowy, ale konfrontacje. Które potem niestety nie są dalej rozwiązywane za pomocą słów, ale raczej działań. Nie żeby Kate była bardzo rozmowna, inni bohaterowie trochę próbują, ale ostatecznie to, co robią wyraża więcej niż tysiąc słów. I nie zawsze jest to dobre rozwiązanie, ale z drugiej strony, ale jeśli bohaterowie nie potrafią rozmawiać, to może rzeczywiście lepiej, że tego nie robią.  

Gdy widz poznaje bohatera granego przez Glena Powella – Taylera Owensa – pytanie jak on i Kate się dogadają, staje się największą zagadką filmu, bo są jak chciałoby się prosto napisać ogień i woda, ale to coś jednocześnie więcej i mniej, to dziwne, ale dopełniające się a nie niwelujące przeciwieństwa. Okazuje się - i to szybciej dla widza niż bohaterów - że mówią tym samym językiem meteorologii i instynktu pogodowego. A na dodatek chociaż Tayler jest uzależniony od adrenaliny, ma dobre serduszko. Trochę obawiałam się, że wątek romantyczny zdominuje fabułę tego filmu, ale się pomyliłam i jest rozegrany całkiem ładnie. Centralną postacią Twisters bez wątpienia jest Kate, a Tayler nawet nie jest jej love interest – bo to on jest nią bardziej zainteresowany niż ona nim – i z jego historii dowiadujemy się dokładnie dwóch rzeczy: poznajemy opowieść o pierwszym tornadzie, które widział oraz wiemy, że studiował meteorologię. Co się stało pomiędzy tym a tornadowym kanałem na YouTube – nie wiadomo. Za to przedstawienie traumy Kate i Javiego jest inicjalnym punktem filmu, ustawiającym perspektywę widza na resztę seansu i niedającym o sobie zapomnieć przez cały czas jego trwania. 

Chociaż Twisters jest filmem dość przewidywalnym, udało mu się zaskoczyć mnie kilka razy. Wielkie wrażenie robiły sceny tornad (i może łatwo mi zaimponować, ale to jak tornado przechodziło przez rafinerię - WOW) i ich pościgów. Są sceny nawiązujące do filmu z 1996 i nawet do jego sceny kulminacyjnej i trzeba napisać, że zostało to bardzo zgrabnie wplecione w fabułę. Natomiast punkt kulminacyjny Twisters jest bardzo metakinowy i gdyby nie to, że przez Polskę raczej nie przechodzą tornada i nie buduje się u nas z papieru, mógłby być niemal niekomfortowy dla widzów siedzących w przybytku X muzy.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3