Obejrzenie drugiego sezonu serialu "Gdzie pachną stokrotki" zajęło mi trzy tygodnie. Nie dlatego, że nie miałam czasu, ale ponieważ nie chciałam się z nim rozstawać i oglądanie dwóch ostatnich odcinków, odkładałam. W zeszłym tygodniu obejrzałam 12, a w poniedziałek 13. W drugim tygodniu ferii zdążyłam zobaczyć pierwszych jedenaście.
Zapowiedziałam, że w recenzji tego sezonu skupię się na charakterystykach postaci, bo w formie serialu niewiele się zmieniło. Chociaż, podobnie jak w przypadku drugiego sezonu "Hannibala", robiono takie zakończenie, aby koniecznie włączyć następny odcinek. To jest wybitnie irytujące. W związku z tym, że nie ma kolejnego sezonu w końcówce tego wiele rzeczy musiało zostać wyjaśnione, choć też nie wszystkie. Ja się naliczyłam co najmniej 3 takich ważniejszych. Pierwsze kilka odcinków skupia się na rozwiązaniu problemów, które nagromadziły się w pierwszym sezonie. Albo dodatkowo się w nie zagłębia, a rozwinięcie przychodzi z czasem. Dostajemy też kilka nowych, pobocznych postaci, które pojawiają się częściej niż w pojedynczych odcinkach.
Ned. Jeszcze nie zaczęłam oglądać serialu, a wiedziałam, że go polubię. Wystarczy tylko spojrzeć kto go gra. Jako postać jest jeszcze dzieckiem, chociaż retrospekcje mają nam chyba udowodnić, że on jednak dorastał, na dodatek uroczo zagubionym w życiu. I jest niezwykły. Albo jego dar taki jest, ale to na jedno wychodzi. Oprócz pieczenia ciast, które wyglądają przepysznie, chociaż owoce do nich używane nie są pierwszej świeżości, zajmuje się także pomocą detektywowi w rozwiązywaniu tajemnic morderstw. Do tego ma on czasami problemy z samoakceptacją. Jest też zdecydowanie zbyt wyrozumiały i dobry, szczególnie dla Chuck. Która jest niewdzięcznicą. Chyba gorszej nigdzie nie widziałam. (K. nie krzycz wiem, że Christine też była ^^). Jest paskudną postacią, bawi się uczuciami Neda, który jest w stanie zrobić dla niej wszystko. Generalnie na niego nie zasługuje. Dodajmy też: egoizm, egocentryzm, chociaż ukrywa to pod pozorami i pyta nieboszczyków o ich ostatnie życzenie, i denerwowanie biednej Olive. Która nie zasługiwała na takie traktowanie, nie jej wina, że się zakochała w Nedzie, z resztą ja jej się tam wcale nie dziwię. Ale nie było tak, że polubiłam ją od pierwszej chwili. Szczególnie na początku pierwszego sezonu uosabiała wszystkie możliwe stereotypy i ucieleśniała wszelkie żarty na temat blondynek. Później, z odcinka na odcinek, zaczyna się robić biedaczki coraz bardziej szkoda, bo choć próbuje, nic nie może poradzić na swoje uczucia względem Neda. Nawet próbowała się ukryć w klasztorze i nie pomogło. W drugim sezonie ujawnia się jej talent do śpiewania, uwielbiam jak to robi. Na dodatek nie tylko wredna Chuck się nią bawi, bo zdarza się to też Nedowi, który jednak robi to nie do końca świadomie, ale generalnie zachowuje się wobec niej bardzo grzecznie i jak może to stara się jej pomagać, a także Emersonowi. Jego charakter jest chyba najbardziej złożony, ale w odcinkach czasami niczego się nie dowiadujemy i żeby uzyskać z tego jakąś całość trzeba obejrzeć je wszystkie. Jest zdecydowanie najsmutniejszą postacią, choć ukrywa to pod pozorami materializmu. Ale tylko on prezentuje historię, której można kibicować. Książka, poszukiwanie córki i późniejsze rozgrywki oraz zakończenie, byłby najbardziej emocjonującym wątkiem serialu gdyby nie to, że było tego tak mało.
Przypuszczam, że drugiego tak zakręconego i uroczego serialu nie ma. A jeśli gdzieś jest, a ja go nie znam to proszę o informację. Myślę, że zdarzy mi się do niego wracać czy to oglądając poszczególne odcinki czy tak jak w przypadku "Plotkary" przygotowywać jakieś posty nawiązujące do niego mniej lub bardziej.
LOVE, M
Pierwszy raz w życiu słyszę o tym serialu, ale w sumie też lubię oglądać seriale w ten sposób, że po kolei na kompie oglądam odcinki, a nie w TV i czekać cały dzień/tydzień na kolejny odcinek... Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńindywidualnyobserwator.blogspot.com
Już sam tytuł mi się spodobał. Zapoznam się z tym serialem ;)
OdpowiedzUsuńnie znam tego serialu o.O :)
OdpowiedzUsuń