Miałam napisać wczoraj, ale się nie dało, gdyż przyjechałam do cioci pod, a właściwie za Warszawę i gdy już znalazłam trochę czasu to padł prąd. I to podobno niezła awaria była, bo prądu nie było w 3 czy 4 miejscowościach. W sumie to już się zaczynałam bać, że ja tu w ogóle utknę bez prądu, ale włączyli go ok.23, a ja już wtedy spałam. Z przyjazdem tutaj wiąże się tytuł dzisiejszej notki, chociaż ja normalnie i jak zawsze jechałam autobusem, a pociąg to prezent na urodziny mojego brata ciotecznego. Robiłam go w sumie dwa tygodnie i to jest chyba moje najszybsze dzieło, nie licząc ciastka ze Shreka. W sumie to cały tamten tydzień nigdzie nie wychodziłam, bo bardzo zależało mi żeby zdążyć. Na zdjęciach to słabo widać, ale kolory bardzo rzucają się w oczy, bardzo, bardzo.
LOVE, M <3
ale sliczny :D
OdpowiedzUsuńklaudmen.blogspot.com
Bardzo ładny <3
OdpowiedzUsuńhttp://dusza-marzycielki.blogspot.com/
Dwa tygodnie to bardzo szybko, ja nie potrafię zbyt długo siedzieć nad robótkami:) Obserwuję.
OdpowiedzUsuńJakie to jest śliczne *_* Boże, ile potrzebowałaś do tego kolorów muliny? Podziwiam, ze zrobiłaś to w dwa tygodnie. Robiłabym to rok, może dłużej.
OdpowiedzUsuńAle ślicznie! :))
OdpowiedzUsuńJej, ale długo mnie tu nie było..wgl. mam straszne zaległości na blogspocie :*
Śliczny . :)
OdpowiedzUsuńJej, śliczne! :)
OdpowiedzUsuńale ładne:)
OdpowiedzUsuń