Hello!
Tym razem udało się napisać od razu po obejrzeniu. Więc w emocjach, więc tekst nie jest stylistycznie najlepszy, ale postanowiłam go nie poprawiać, aby był bardziej naturalny. Ostrzegałam.
Pierwsze pół godziny jest fajne, ale przekombinowane, potem się robi trochę nudnawo, nie lubię też, że teoretycznie wiemy, że koleś jest zły, ale nie wiemy czemu dokładnie, bo fakt bycia seryjnym mordercą jest słabo udokumentowany i jakoś nieszczególnie wiemy czemu miałby być taki niebezpieczny i zły, jest dość mało przekonujący, nieco przesadzony wręcz karykaturalny. Ale nie on tu jest najważniejszy, bo chodziło po prostu aby mieć sprawę.
Relacja z Mary w tym odcinku komplikuje się jeszcze bardziej, bo chociaż raczej definitywnie jest martwa to i tak się pojawia. I w sumie wychodzi to zaskakująco dobrze. nie wiem czy widzieliście, już w zeszłym tygodniu pojawiły się obrazki prezentujące analogie pomiędzy poprzednim odcinkiem Sherlocka a odcinkiem Housa gdzie ginęła Amber, otóż w tym odcinku tych analogii jest jeszcze więcej.Także z Mary, która jest w głowie Johna (i być może Sherlock też ma zwidy) problemu nie ma. Problem jest z Mary, która zostawia zadanie Sherlockowi.
Mam wrażenie, że może serial powinien zmienić nazwę na Watson, bo na koniec każdego (dwóch z dwóch) odcinka okazuje się, że chodziło o niego. Albo o coś z nim związanego. W sumie po "Ocal Johna" nie było to trudne do przywidzenia, ale tak ogromne zaangażowanie Sherlocka w to ratowanie jest zwyczajnie niebezpieczne. To znaczy dużo, dużo bardziej niebezpieczne niż rzeczy, które robi zwykle.
Mam jeszcze jeden problem, jak w sumie zwykle z Sherlockiem i super misternymi planami. Gdy spojrzy się na nie od końca, to są strasznie głupie. To znaczy, najczęściej okazuje się, że nie było potrzeby przygotowywać wszystkiego trzy tygodnie wcześniej. Ale ponieważ to Plan, to znaczy udajemy na maksa i gramy jest to do tego takie hipokratyczne i na koniec nie wiemy co ze stanów (szczególnie tych emocjonalnych, bo te fizyczne interesują mnie dużo mniej) w jakich znajdował się SH było udawane, a co nie. Albo inaczej on nam się nawet do tego przyznaje, ale my nie możemy mu ufać, bo wiemy, że on ma uczucie i być może nawet gdyby nie plan to mogłoby tak być. Albo jeszcze lepiej, faktycznie tak było pomimo planu.
Plan z poprzedniego akapitu to w praktyce to samo co zadanie Mary, które pisząc trochę zgubiłam, ale już mam. "Ocal, Johna" z poprzedniego odcinka było super. I mogło takie zostać. Ale nie mogło oczywiście. Okazało się, że Mary nie tylko przewiduje, że Johna trzeba będzie ratować ale również ma pomysł jak. Który to pomysł po chwilowym pomyślunku wyraźnie zakłada, że "winnym" jej śmierci będzie Sherlock, a przynajmniej będzie miał w niej swój udział. Bez tego miałoby to dużo mniejszy sens, bo zasadniczo każe mu się ona poświęcić.
A może ja za dużo myślę nad tym co widziałam i odbiera mi to radość z oglądania?
Więc skupmy się na fajniejszych i nieco bardziej powierzchownych aspektach odcinka. Nie wiem czy deklarowałam już miłość do Pani Hudson, jeśli nie to niniejszym to czynię. Uwielbiam tę postać, jej występ w całym odcinku wzbudził najwięcej mojego entuzjazmu. Fascynująca kobieta, która nie tylko jeździ sportowym samochodem, ale jest zdolna wymierzyć broń w Sherlocka. I wsadzić go do bagażnika wcześniej wspomnianego samochodu. Nie pogniewałabym się gdyby w odcinku było trochę więcej Mycrofta, ale ta emocjonująca końcówka prawie mi wynagradza jego oficjalność w pozostałej część epizodu. Lestrada jest tyle co nic, a powinno być zawsze więcej. I gdzie jest moja Molly?
Wracamy do mojej ulubionej części, czyli postaci. Nie wiem co mam myśleć o zachowaniu i stanie SH, bo chciałabym aby jego zachowanie oddawało jego uczucia, a nie mam co do tego pewności. Jednocześnie patrzenie na takiego zapuszczonego, depresyjnego Sherlocka to absolutnie nic przyjemnego. Wręcz człowiek sobie myśli, skoro taki nieugięty detektyw się sypie to jak ja miałabym/miałbym się trzymać. Już jest lepiej, gdy mu odbija i strzela, to bardziej naturalny dla niego odruch.
Zgubiłam Johna, a jak pisałam serialowi można zmienić tytuł. Po pierwsze John sam wie, że nie jest takim człowiekiem jakim Mary chciałaby aby był i to ona go nauczyła nim być. Trochę bym się kłóciła, bo wierzę, że nawet gdyby jednak nie obejrzał nagrania to poszedł by ratować SH, ale lubię wierzyć w jego idealność. Podobnie jak w poprzednim odcinku najbardziej emocjonującym elementem był romans Johna tak w tym jest to jego przyznanie się. Co prawda Mary jest tylko w jego głowie, ale słucha go Sherlock. Ogólnie na koniec odcina mój stan emocjonalny bardzo przypomniał stan Watsona, tylko brakowało mi Sherlocka, który by mnie przytulił.
Jest problem z tym oskarżaniem i braniem na siebie winy za śmierć Mary. SH mówi, że ją zabił i John się z nim zgadza, ale później mamy coś na kształt sceny wybaczenia. Chociaż może lepiej nazwać ją zrozumieniem. Z obu stron, a to ważne. Wzruszyłam się. Oni naprawdę ratują siebie nawzajem.
Pamiętacie moje PS. z poprzedniej notki? Dobrze, że moja współlokatorka ma cudowną zdolność wychodzenia, gdy tylko zabieram się za oglądanie rzeczy, bo mogłaby ogłuchnąć z powodu mojego okrzyku radości, gdy okazało się, że MAM RACJĘ! Co prawda wolałabym, aby po prostu Moriarty żył i nie trzeba było wprowadzać nowej postaci, ale niech i tak będzie.
LOVE, M
Muszę w końcu zacząć to oglądać, żeby móc zrozumieć Twoje podekscytowanie :)
OdpowiedzUsuń