Hello!
Jest niewiele rzeczy, które koniecznie muszę zobaczyć, gdy tylko wyjdą. Ale jednymi z nich są filmy Marvela oraz seriale z tego uniwersum. Dlatego to mocno zaskakujące, że o produkcji Netflixa "Luke Cage" piszę dopiero teraz.
Oglądałam serial na raty - pierwsze 5 odcinków faktycznie zaraz po premierze, ale później studia tak mnie pochłonęły, że dopiero na początku kolejnego semestru znalazłam czas, aby go dokończyć. Okazało się, że taki podział wyszedł na dobre, bo serial też dzieli się na dwie części, co prawda nie w 5 odcinku tylko jednym z następnych, ale dzięki temu, mogłam przypomnieć sobie, co działo się wcześniej zanim fabuła zaczęła poruszać się w nieco innym kierunku. Pierwsza powoła sezonu to bardziej publiczna działalność Luka i to jak doszło do decyzji o ujawnieniu, druga jest bardziej prywatna albo inaczej akcent niespodziewanie zostaje przeniesiony na bardziej osobiste kwestie. Co ciekawe, pierwsza część jest dużo lepsza fabularnie, logiczna i wyraźnie zmierza w jakimś kierunku, ale niekoniecznie dobrze się ją ogląda. Druga natomiast sprawia wrażenie doklejonej i niepasującej, ale za to dużo lepiej się na nią patrzy. Nie wiem z czego ten dysonans wynika, być może człowiek wcale, aż tak bardzo nie potrzebuje, aby wszystko było logiczne, a superbohaterowie zajmowali się tylko globalnymi kryzysami, udając, że te rodzinne nie istnieją. Nawet gdy nie mają zbyt wiele sensu.
Gdyby serial albo miał połowę odcinków i twórcy nie wprowadzali postaci Diamondbacka, a jeśli tak bardzo go potrzebowali (a nie potrzebowali, bo strzelać do Luka pociskami, które mogą przebić jego skórę, mógł członek jakiegokolwiek gangu z Harlemu), to mógł pojawić się dopiero w drugim sezonie, a serial byłby lepszy. Niestety "Luke Cage" cierpi na zbyt dużą ilość odcinków, które, skoro już są, trzeba czymś wypełnić. Nawet jeśli to mocno naciągane historie oraz niepotrzebne retrospekcje, naprawdę nic nie wnoszące do fabuły. W serialu wszelkie zwroty akcji są bardziej zwrocikami (z wyjątkiem dwóch wydarzeń) są proste, a zaskakujące. Jednak wielkiego szału brak.
Na szczęście pierwsza część sezonu jest ciekawa. Głównie za sprawą Cottonmoutha, czyli głównej złej postaci, przynajmniej na początku. Dużo w tym zasługi Mahershala Ali (który od niedzieli może pochwalić się Oskarem). Ale jeszcze większą cwaniaczką jest jego kuzynka, grana przez Alfrę Woodard - Mariah Dillard. Są to zdecydowanie najciekawsze postaci w całym serialu, bo głównemu bohaterowi brakuje charakteru z prawdziwego zdarzenia. Jest dość bierny, robi głównie to, co każą mu inni, ale ma obowiązkowe poczucie sprawiedliwości i zdecydowanie największy ze wszystkich dotychczasowych bohaterów dzielnic lokalny patriotyzm. Harlem można wręcz uznać nie za tło, ale za bohatera, który dla każdej postaci stanowi motywację do działania. Nadaje też serialowi klimat, dużo bardziej specyficzny niż w "Daredevilu" czy "Jessice Jones". W "Luku" dużo większą rolę odgrywa też muzyka, między innymi dlatego, że Cottonmouth jest właścicielem klubu. W którym po pierwsze grają głównie jazz, ale też dużo wydarzeń ma tam miejsce.
Czekałam na pojawienie się w "Luku" Claire Temple, bo to jedna z moich ulubionych bohaterek, a na dodatek pojawia się we wszystkich serialach, ale to jak napisano tę postać tutaj, szczególnie na początku, nie było dobre. W "Daredevilu" Clarie była rozsądkiem głównego bohatera i doskonale sprawdzała się w tej roli, natomiast tutaj przemawiała jak niespełniony trener osobisty i filozof w jednym. Dobrze, że później udał się zejść z tych wysokich tonów i niepotrzebnego nadęcia, bo przemądrzała Claire to zły pomysł na postać.
Gdyby serial albo miał połowę odcinków i twórcy nie wprowadzali postaci Diamondbacka, a jeśli tak bardzo go potrzebowali (a nie potrzebowali, bo strzelać do Luka pociskami, które mogą przebić jego skórę, mógł członek jakiegokolwiek gangu z Harlemu), to mógł pojawić się dopiero w drugim sezonie, a serial byłby lepszy. Niestety "Luke Cage" cierpi na zbyt dużą ilość odcinków, które, skoro już są, trzeba czymś wypełnić. Nawet jeśli to mocno naciągane historie oraz niepotrzebne retrospekcje, naprawdę nic nie wnoszące do fabuły. W serialu wszelkie zwroty akcji są bardziej zwrocikami (z wyjątkiem dwóch wydarzeń) są proste, a zaskakujące. Jednak wielkiego szału brak.
Shades też jest zły. I w sumie tyle o nim wiadomo. Kręci się gdzieś przy Cottonmouthcie, a potem przy radnej Dillard, ale oprócz tego, że ma parcie na szkło, nie wiadomo o nim zbyt wiele. Jest jednak na tyle charakterystyczny, że całkiem łatwo zapałać do niego sympatią.
Na szczęście pierwsza część sezonu jest ciekawa. Głównie za sprawą Cottonmoutha, czyli głównej złej postaci, przynajmniej na początku. Dużo w tym zasługi Mahershala Ali (który od niedzieli może pochwalić się Oskarem). Ale jeszcze większą cwaniaczką jest jego kuzynka, grana przez Alfrę Woodard - Mariah Dillard. Są to zdecydowanie najciekawsze postaci w całym serialu, bo głównemu bohaterowi brakuje charakteru z prawdziwego zdarzenia. Jest dość bierny, robi głównie to, co każą mu inni, ale ma obowiązkowe poczucie sprawiedliwości i zdecydowanie największy ze wszystkich dotychczasowych bohaterów dzielnic lokalny patriotyzm. Harlem można wręcz uznać nie za tło, ale za bohatera, który dla każdej postaci stanowi motywację do działania. Nadaje też serialowi klimat, dużo bardziej specyficzny niż w "Daredevilu" czy "Jessice Jones". W "Luku" dużo większą rolę odgrywa też muzyka, między innymi dlatego, że Cottonmouth jest właścicielem klubu. W którym po pierwsze grają głównie jazz, ale też dużo wydarzeń ma tam miejsce.
Zgubiłam Misty po drodze, ale uzupełniam braki. Mercedes Knight to policjantka żywo zajęta sprawami, w które w tajemniczy sposób zamieszany jest Luke. Po pierwsze próbuje je rozwiązać, po drugie próbuje rozgryźć głównego bohatera. Obie rzeczy wychodzą jej średnio, ale ani świat, ani Luke szczególnie jej w tym nie pomagają. Ważne jest to, że się nie poddała i jako jedna z nielicznych postaci w tym serialu przechodzi jakiś rozwój charakteru.
Problemy Luka: byłem niewinny, ale trafiłem do więzienia więc teraz nie chcę mieć do czynienia z policjantami, bo znów mnie tam wyślą. Najpierw więc ogłoszę całemu światu, że jestem obrońcą Harlemu i ujawnię swoje dane personalne, a gdy będą chcieli chociaż ze mną pogadać to się zaszyję i zniknę, tak aby można było po drodze wrobić mnie w przestępstwa i oczernić. A gdy policjanci będą chcieli to wyjaśnić, to schowam się jeszcze bardziej. Serial skończyłby się po maksymalnie 7 odcinkach, gdyby Luke postanowił pogadać z Misty i wszystko jej wyjaśnić. Ale Luke nie lubi gadać.
Czekałam na pojawienie się w "Luku" Claire Temple, bo to jedna z moich ulubionych bohaterek, a na dodatek pojawia się we wszystkich serialach, ale to jak napisano tę postać tutaj, szczególnie na początku, nie było dobre. W "Daredevilu" Clarie była rozsądkiem głównego bohatera i doskonale sprawdzała się w tej roli, natomiast tutaj przemawiała jak niespełniony trener osobisty i filozof w jednym. Dobrze, że później udał się zejść z tych wysokich tonów i niepotrzebnego nadęcia, bo przemądrzała Claire to zły pomysł na postać.
Z dotychczasowych netflixowych marvelowych (nie powinno się tak tych "owych" pisać, ale trudno) seriali "Luke Cage" podobał mi się najmniej. Albo inaczej wzbudził we mnie najmniej emocji. Jest to dobry serial, ale szału nie ma. Jednak niepokojąca jest ta tendencja zniżkowa. Pierwszy "Daredevil" był bardzo, bardzo dobry, ale drugi sezon prezentował niższy poziom, "Jessica Jones" uderzała w nieco inne tony i wyszła, jednak do poziomu pierwszego DD nie dotarła, a "Luke Cage" poległ na polu bycia Lukiem Cagem, bo okazało się, że jako postać jest za mało interesujący. Boję się o "Iron Fista", bo potencjał ma ogromy, oby tylko miał fabułę, sens i był ciekawy.
Pozdrawiam, M
Muszę przyznać, że skutecznie nie zachęciłaś mnie do oglądnięcia tej produkcji. :D
OdpowiedzUsuń