piątek, 8 września 2017

Synonim nudy ("Trzepotanie jego skrzydeł")

Hello!
Udało się, doczytałam najnudniejszą trylogię świata. Była to trudna przeprawa, ale trzy tomy "Lewej Ręki Boga" już za mną.
Dla zainteresowanych: tom pierwszy, tom drugi.


W przeciwieństwie do poprzednich części ta jest dużo mniej irytująca. Jest nudna, ale czytelnik ma jej tak dość, że nawet nie ma ochoty poświęcać jej swoich emocji. O jakimkolwiek zaangażowaniu w czytanie nie wspominając. "Trzepotanie jego skrzydeł" stanie obok podręcznika do Oświecenia w szeregu najnudniejszych książek, jakie czytałam. Z tym, że autorzy podręcznika nie za bardzo mieli wpływ na to, co było w tej opoce tworzone. A Paul Hoffman jest całkowicie odpowiedzialny za swoje pisanie. 

I wydaje się, że chyba zdawał sobie sprawę, że jego książki średnio podobają się czytelnikom. Na początku i na końcu tego tomu znajdują się, jakieś dziwne 'dokumenty', w których trylogię (jak ja się cieszę, że to słowo było tyle raz w nich podkreślane, naprawdę bałam się, że może powstać jeszcze jeden tom, bo gdy czytałam strony mijały i zbliżały się do końca, a fabuła ani trochę się nie rozwiązywała) przedstawia się, jako wielkiej wagi znalezisko archeologiczne. I są napisane w bardzo aroganckim tonie. Pan autor, bo bez wątpienia to on ukrywa się pod postacią archeologa, odkrywcy tych książek, bardzo próbuje się wytłumaczyć.  Ale mu nie wychodzi. Za to z podziękowań można się dowiedzieć naprawdę skąd autor czerpał różne cytaty. Choć wolałabym, aby były oznaczone w przypisach. 

Z geografii, która w tym tomie jest jeszcze bardziej pomieszana, na środku czegoś, co można by uznać za Europę, pojawia się rzeka Missisipi, autor też się tłumaczy. Otóż Szwecja, Egipt, Kent, Warszawa, Londyn, Syrakuzy, Rzym, Dunkierka (to wybór kilku, które wymienia Hoffman) leżą w odległości 350 kilometrów od Nowego Jorku (Nowego Amsterdamu). Nie trzeba wielkiej wiedzy geograficznej, aby wiedzieć, że Warszawa na pewno nie leży 350km od NY. Nawet do 'starego' Amsterdamu jest więcej kilometrów. 

Gdyby tego było mało autor miesza też historię. Tę dotyczącą I wojny światowej - dwóm zabójcom pojawiającym się w książce nie udaje się zamach na arcyksięcia Ferdynanda. A także pojawią się hasła takie jak Piąta Rzesza i Alois Huttler. Subtelnie. Do książki dołączony jest esej autora pod tytułem "Udziwnianie świata". Próbowałam go przeczytać, ale chyba nie dam rady przełknąć więcej fikcji. Chociaż rzuciłam okiem na kolejne akapity i tam Paul Hoffman dalej próbuje się tłumaczyć z trylogii. Może to doczytam jutro i napiszę na facebooku bloga, jeśli okaże się, że jest tam coś interesującego. 

Trochę śmiechłam.

"Trzepotanie jego skrzydeł" cierpi na tony niepotrzebnych wzmianek, opisów postaci, które są dłuższe niż ich faktyczny udział w fabule, mnóstwa niepotrzebnych historyjek pobocznych, dotyczących postaci epizodycznych. Ma za dużo słów.

Opisy wielkich bitew są tak mało fascynujące, że zdarzało mi się czytać lepsze opisy przyrody w naprawdę złych książkach. Nie wiem jak z czegoś, co mogłoby być opowieścią o wielkich politycznych intrygach zrobiono coś, co ani nie intryguje, ani nawet nie zaciekawia. Czyta się kolejne zdania i nawet jeśli dzieje się coś, co powinno być zaskakujące to nie robi to na czytelniku absolutnie żadnego wrażenia.

Muszę się przyznać, że byłam bardzo bliska niedokończenia czytania. Wszystko było bardziej interesujące niż to, co działo się w książce. I to byłby pierwszy przypadek, że się poddałam. Jeśli w pierwszym tomie główny bohater był nawet interesujący to po tym się zwyczajnie snuje i nic nie robi. Nie wiem o czym jest ta książka. Ona nie ma zbyt wiele sensu w kontekście 2 poprzednich, a Thomas, jako Lewa Ręka Boga, to jest zmarnowany pomysł.

Na całych 558 stronach jest jeden bardziej poruszający moment. Jeden. Z tym, że tak kompletnie do niczego nie pasuje i spowodowany jest taką głupotą, że zamiast wzruszenia wywołuje raczej śmiech. Jest w sumie jeszcze drugi, który może robiłby większe wrażenie, gdyby nie to, że dotyczy wątku, który pojawił się w poprzednim tomie, i który był całej tej fabule potrzebny jak dziura w moście. 



Trzymajcie się, M

4 komentarze:

  1. Muszę przyznać, że podziwiam Cię, że skończyłaś jednak w całości tę trylogię. Niewielu miałoby tyle cierpliwości i samozaparcia aby to osiągnąć. Podziwiam Twoje zaangażowanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy dałabym radę tak męczyć się przy lekturze. Chyba bym dała spokój.

    OdpowiedzUsuń
  3. wow, podziwiam, ze Ci sié udalo :D. Takie ksiazki, to jednak totalnie nie moje klimaty ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam Twoje negatywne recenzje ^^
    Podziwiam, że przebrnęłaś przez to cudo. Ale przyznam, że dla mnie byłoby nie do pomyślenia, żeby tworzyć fikcję na podstawie modyfikacji realnego świata i to do tego tak absurdalnych modyfikacji o których wspomniałaś. Jest to dla mnie zabieg literacki w bardzo złym tonie...
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3