Gdy wróciłam do domu na ferie zostałam otoczona nakazem oglądania Devilman: Crybaby. Mój brat: "Masz to obejrzeć. To nic, że może ci się nie spodobać kreska", K: "Obejrzyj, obejrzyj, obejrzyj", Netflix: "Oryginalne anime od Netflixa, uwaga 18+!", Internet: "Bardzo oczekiwana seria od Netflixa wreszcie miała swoją premierę!", plus mnóstwo gifów, mnóstwo plusów za muzykę, ale tysiące minusów za powszechnie niepodobającą się kreskę i tony narzekań na jej temat.
A kreska jaka jest, taka jest i jest najmniejszym problemem tego anime, które w skrócie jest obleśne i nudne. Pierwszy odcinek jest super i ostatnia scena dziesiątego robi wrażenie. I to tyle. Czepianie się zacznę od przedziału wiekowego. Otóż robienie anime dla dorosłego widza tylko po to, aby pokazać dużo nagości jest bezsensu. Ludzie, którzy chcą oglądać, takie rzeczy znajdą sobie lepsze tytuły. Byłabym jeszcze w stanie zrozumieć niektóre przyczyny, dlaczego to jest pokazane, bo ma to pewne uzasadnienie w fabule, ale zastanowiłabym się nad sposobem pokazania i kadrowaniem. Bo jasne można założyć, że skoro to anime dla facetów, to jest to skrojone pod nich. Ale am jest wiele zwyczajnie marnych scen.
Druga sprawa to przemoc. Otóż widziałam sporo anime nawet 13+, które miały lepsze sceny walki niż Devilman. I moje obawy, że ta seria jest straszna/horrorowata też sprawdziły się średnio. To znaczy jasne jest tak dużo walk, leje się posoka, ale nie robi to kompletnie żadnego wrażenia. Żadnego. W pierwszym odcinku przeżyłam trochę szok, ale to tyle. Gdy się przyzwyczaiłam do tego, jak rzeczy są pokazywane to nawet, gdy postaci traciły kończyny, na co normalnie nie mogę patrzeć, zupełnie się tym nie przejmowałam.
Trzy i tu może być sprawa kreski. To nie tak, że ona sama w sobie jest zła. Bo nie jest, mi się nawet podobała, ale nie pasuje do tego anime. Jej płaskość, dwuwymiarowość i prostota odbija się na zaangażowaniu emocjonalnym widza w to, co ogląda. Które wynosi, jakieś zero. A to jest problem całej serii. Brakuje w niej emocji. I to nawet nie czasu żeby się one rozwinęły tylko po prostu ich tam nie ma. Mamy ten motyw z płaczem, który z założenia powinien wywołać, jakąś reakcję, ale się go przyjmuje jako fakt, nie jako uczucie. Akira płacze, bo wszystkim współczuje. I nie wiadomo, czy my mamy współczuć Akirze, współczuć razem z nim czy coś jeszcze innego.
Oczywiście, jak to ja nie napisałam o czym ja w sumie piszę, bo myślę, że dla wszystkich to jasne. Historia jest więc taka: na świecie są demony; mogą one albo od razu przejąć ciało człowieka sprawiając, że stanie się demonem, człowiek może też stać się Devilmanem, czyli opanować demona w sobie, trzecia opcja jest taka, że ktoś obok ciebie przemieni się w demona i cię zje. Akira zostaje Devilmanem, bo kolega- Ryo- wystawił go na pastwę demona. Akira chce walczyć z demonami, aby nie rozprzestrzeniły się po świecie, ale sytuacja wymyka się spod kontroli, okazuje się, że demonów i Devilmanów jest bardzo dużo, a świat pogrąża się w chaosie i panice. I to brzmi nawet dobrze. Ale przedstawione zostało fatalnie.
Lubię pisać o postaciach, ale w przypadku Devilmana nawet na to nie mam szczególnej ochoty. Akira jest i bardzo chciałoby się go lubić, ale brakuje powodów. Najciekawszy w całej tej postaci jest przeskok pomiędzy 1 i 2 odcinkiem. Otóż chyba nawet on sam nie zauważył, jak bardzo się zmienił, a rolę Devilmana przyjął bez jednego pytania i wcale jej nie kwestionował. Nic, zero reakcji na to, że siedzi w nim demon. Trochę później okazuje się, że dla większości postaci zmiany fizyczne i psychiczne w bohaterze były prawie niezauważalne. Albo nie zwracali na nie większej uwagi. Natomiast blond bohater jest zwyczajnie (bardzo przepraszam, ale lepiej tego nie ujmę) poj*bany. Tylko tyle i aż tyle.
Jedyną postacią, która wzbudza trochę emocji jest Miki. Jest odrobinę zbyt naiwna, momentami irytująca, ale przynajmniej da się o niej coś napisać, bo widać to w anime i nie trzeba sobie dopowiadać jej historii i emocji. A reszta postaci mogłaby być ciekawsza, ale wymagałoby to dowymyślenia im charakterów i motywacji w głowie widza. I nie jest to niemożliwe, bo prawda jest taka, że wyobraźni i pomysłowości widza to anime daje duże pole do popisu. Tylko, że zupełnie nie daje do tego motywacji, bo jest nudne.Devilman:Crybaby jest pierwszym od bardzo długiego czasu anime, którego oglądanie kończyłam w bólach, na zasadzie: a mogłabym w tym czasie oglądać coś ciekawszego.
Poza tym oglądając cały czas miałam wrażenie, że ja wszystkie te motywy już widziałam, często lepiej wykorzystane. Trochę kojarzyło mi się z Tokyo Ghoulem, po zastanowieniu także z Atakiem Tytanów i bardzo, bardzo z Evangelionem. Bardzo. I to nie tylko ta niezwykle subtelna symbolika (serio trzeba było pokazać cały wieki obraz Ostatnia Wieczerza?). Trochę do D.Gray-mana. Wiem, że sam Devilman:Crybaby jest remakem anime z początku lat 70., ale z tego co przeczytałam wynika, że anime się dość różnią.
Obejrzałam Devilmana na raz, ale gdyby teraz (a piszę to dzień po obejrzeniu) ktoś mnie zapytał o przebieg wydarzeń i ich kolejność to nie byłabym w stanie powiedzieć.
Trzymajcie się, M
A my właśnie zrezygnowaliśmy z Netflixa - chyba musimy na nowo go aktywować :D
OdpowiedzUsuńNie oglądałam jeszcze :)
OdpowiedzUsuńMatkoo, ja jestem teraz tak nie ogarnięta co się dzieje w świecie anime, że aż przykro mi się zrobiło... Nigdy nie słyszałam o tym anime.
OdpowiedzUsuńTak w ogóle, to muszę coś koniecznie obejrzeć, bo naprawdę dawno oglądałam ostatnie anime.
Pozdrawiam <3
Wygląda ciekawie. Ja nigdy nie lubiłam takiego anime, ale właśnie tak coś ostatnio mnie ciągnie do mangi, do ich komiksów, do seriali. Chyba się na to skuszę, bo zapowiada się naprawdę bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńDodaję do obserwowanych.
Zapraszam na : http://recenzentka-doskonala.blogspot.com/2018/02/dachoazy-kathriene-rundell.html