Hello!
Przebudzenie mocy całkiem mi się podobało. Do wczoraj byłam przekonana, że nie napisałam na blogu recenzji Ostatniego Jedi, bo po tym niekończącym się zakończeniu nie mogłam się do tego zabrać, ale tekst na blogu jednak jest i odkryłam dzięki niemu, że w sumie chyba polubiłam postać Kylo wcześniej, niż mi się wydawało. Gdy wyszłam z kina po Skywalker. Odrodzenie naprawdę nie wiedziałam, co o tym filmie myśleć. W tekście są same spoilery.
Zacznę od końca - nie podoba mi się ostatnia scena tego filmu, uważam, że powinien był się skończyć, gdy wszyscy cieszyli się z pokonania floty ulepszonej wersji Najwyższego Porządku. Scena na Tatooine zupełnie mnie nie przekonała i wątpię, aby którykolwiek z widzów potrzebował takiego walenia obuchem w głowę wyjaśnieniem, dlaczego film ma taki tytuł a nie inny.
Poza tym jednak uważam, że ten film był całkiem uroczy. I mogę to wyjaśnić tym, że mam słabą pamięć, a pierwszych sześciu części dawno sobie nie powtarzałam, więc nie zwracałam uwagi na jakieś 80% fanserwisu, który był w tym filmie. W przeciwieństwie na przykład do mojego brata, który był nim załamany. Ja byłam bardziej entuzjastycznie nastawiona: "O ścigacze! super!" Ogólnie naprawdę przyjemnie ogląda się ten film, poszłabym na niego jeszcze raz i może to zrobię, jeśli znajdę czas. Podkreślam to teraz, bo poniżej będzie festiwal malkontenctwa.
ALE im więcej myśli się o tym filmie tym bardziej nie ma on sensu, bohaterowie okazują się niekompetentni, a fabuła trzyma się, nawet nie wiem na czym, bo to nawet nie słowo honoru. Prawie na samym początku filmu bohaterowie przybywają na planetę, na której właśnie odbywa się święto. Mieszkańcy tej planety ubrani są w kolorowe szaty i tańczą. Żadnemu z bohaterów nie przychodzi do głowy, żeby wykombinować taki materiał i się przebrać, aby chociaż trochę mniej wyróżniać się z tłumu. Ograniczają się jedynie do zwrócenia uwagi Chewbacce, aby się nie wychylał. Bo wiecie jest wysoki.
Nie chciałabym rozkładać tutaj filmu na czynniki pierwsze, ale można jeszcze pomyśleć na przykład o tym kiedy i po co w sumie powstał sztylet, którego szukali nasi bohaterowie. I kto go zrobił. Dlaczego wskazywał dokładnie RESZTKI Gwiazdy Śmierci. I tak dalej. Gwarantuję, że odkryjecie, że wyjaśnienia tego wszystkiego są mocno naciągane.
Dzięki Skywalker. Odrodzenie zostałam jednak fanką Adama Drivera i jego roli. Muszę przyznać, że chociaż od Przebudzenia mocy aktor był na fandomowej fali wznoszącej, nie zaliczałam się do jego fanek, a bezpośrednio w Gwiezdnych Wojnach nie byłam też szczególną fanką shipowania Kylo i Rey. Aż do tego filmu. Nie wiem, co się stało, ale coś przekonało mnie, że ich relacja jest dużo ważniejsza niż sądziłam; i to na długo przed samym końcem tego filmu. [Jeśli widzieliście film to wiecie dokładnie, którą scenę mam na myśli i muszę napisać, że przynajmniej na tym seansie, na którym byłam, wśród widzów została odebrana z lekkim niedowierzaniem.] Dodatkowo - w poprzednim filmie uważałam Rey za dość nudą, w tym odzyskała wiele charakteru. A może po prostu służyło jej to, że była otoczona innymi postaciami, ale jakoś te jej wewnętrzne zmagania wydały mi się bardziej na miejscu niż wcześniej.
Poza tym jednak na przykład Ostatni Jedi był filmem zdecydowanie zabawniejszym. Ten jest uroczy, ale prawdziwie komediowe sceny można policzyć na palcach jeden ręki. I nie wiem, czy jest to zabieg celowy, bo stawka tego filmu jest większa - mamy do pokonania całą flotę statków, które jednym strzałem mogą zniszczyć całą planetę - i nawet niszczą jedną, tylko dlatego że nasi bohaterowie byli na niej chwilę wcześniej, ale w sumie na nikim (a na pewno nie na widzach) nie robi to zbyt dużego wrażenia - czy tak po prostu wyszło, bo ktoś nie miał pomysłu. C3-PO i nowy droid D-O nie liczą się jako zabawne elementy. Plus, jak na taką stawkę w tym filmie zaskakująco brakuje polityki. Oraz bardzo mocno podkopuje on autorytet Lei. Bardzo.
Gdyby miała czepiać się jeszcze któregoś konkretnego wątku, to byłaby nagła przyjaźń Finna z postacią z Endoru. Nawet nie wiem, jak ma na imię, ale także jest byłym szturmowcem i od razu łapią z Finnem nić porozumienia. I właśnie takimi grubymi nićmi szyta jest cała obecność tej postaci w filmie. Odstawienie Rose na boczny tor jest bardzo nie fair, wypada słabo i jak bardzo nie lubiłoby się jej wątku/charakteru czy czegokolwiek, co nie grało w tej postaci, w tym filmie można było to naprawić zamiast dodawać kolejną postać. Chyba, że Disney+ już ogłosiło kolejny serial Lando Calrissian pomaga byłym szturmowcom dowiedzieć się skąd pochodzą. Poemu też z resztą dodali dziewczynę.
Poza tym ten film jest jak kula śnieżna, która przemienia się w lawinę. Bezsensy się kumulują. Reżyserskie chcenie więcej się kumuluje. Z jednej strony mogłabym (i z pewnego punktu widzenia nawet powinnam) zacząć rozwodzić się nad tym, że Finn nic w tym filmie nie robi, że Poe przechodzi w tym filmie tę samą tylko łatwiejszą drogę niż w poprzednim. Powinnam napisać co o Imperatorze, ale mam nadzieję, że tytuł wpisu sam się tłumaczy.
Trzymajcie się, M
Dla mnie ta część była najlepsza ze wszystkich z najnowszej trylogii, co nie oznacza, że jest jakiś szczególnie dobry. Bawiłam się całkiem nieźle, ale na niektóre rażące mnie elementy nie mogę przymknać oka.
OdpowiedzUsuńMi ten film strasznie się nie podobał. Znaczy poszczególne sceny są fajne, dialogi zabawne ale jako całość kupy się nie trzyma.
OdpowiedzUsuńWprowadzenie końcowego bosa w napisach początkowych to jakieś nieporozumienie
I wielka flota statków ostatecznie pokonana z ogromną łatwością tez
Nowe postacie były wprowadzone strasznie na siłę
Ja akurat shipowalam Rey i Kylo (i Poe z Finem) ale zakończenie ich wątku też było słabe. W ogóle Kylo jakoś tak za nagle przeszedł na jasną stronę
Obejrzyj Mandaloriana, bardzo sprawnie zmywa negatywne wrażenia po tej części