niedziela, 26 grudnia 2021

Jak dziecko w Disneylandzie - Spider-Man: Bez drogi do domu

 Hello!

Jeśli miałabym wybierać dwa najważniejsze dla mnie filmy superbohaterskie to byliby to pierwsi X-Meni (2000) oraz Spider-Man (2002) - bo pokazują, że superbohaterowie są na moim popkulturalnym radarze praktycznie od zawsze. Fakt ten wyjaśnia także, dlaczego na nowym Spider-Manie bawiłam się jak dziecko w Disneylandzie. 

Spider-Man: Bez drogi do domu

Wydarzenia filmu Spider-Man Bez drogi do domu dzieją się bezpośrednio po wydarzeniach pokazanych w filmie Spier-Man: Z dala od domu. Peter musi zmierzyć się z ujawnieniem jego tożsamości oraz problemami z dostaniem się na studia. W końcu postanawia poprosić o pomoc Doktora Strange'a i rzeczy oczywiście wymykają się spod kontroli. Bez drogi do domu jest epickim crossoverem i filmem, który powoduje, że oprócz filmów MCU, aby go zrozumieć, należy koniecznie zobaczyć wszystkie poprzednie filmy, w których jest Spider-Man. W sumie to nawet nie trzeba oglądać poprzednich Spider-Manów MCU, wystarczy zobaczyć te Sony i spokojnie ogarnie się ten film. Nie tylko z powodu ściągnięcia złoczyńców z innych filmowych serii. Bardziej, aby zrozumieć, jakim bohaterem jest sam Spider-Man. Aby pamiętać, że próby naprawienia wszystkiego są bardzo zgodne z jego naturą (i tak, zawsze fakt, że ktoś ginął w Spider-Manach, był dziwny) - ale tak samo zgodna jest pewna impulsywność. Ogólnie na tym filmie zapewne znakomicie bawiłaby się nawet moja mama - która zna ten świat trochę z oglądania, a trochę z osmozy. Ja bawiłam się świetnie, bo w sumie świat Spider-Mana poznawałam na bieżąco. Mój najmłodszy brak, który urodził się gdzieś pomiędzy zakończeniem pierwszej trylogii a Amazing Spider-Man - też bawił się bardzo dobrze.

Na przykład, gdy człowiek widzi na ekranie Spider-Mana z MCU wraz z Normanem Osbornem i nagle tak oczywiste staje się, że Spider-Man przecież zawsze otoczony był przez geniuszy i naukowców i Osborn - gdyby został w tym uniwersum - idealnie wpasowałby się przecież w rolę mentora tego Petera Parkera w miejsce Starka. A jednocześnie - człowiek nauczony doświadczeniem wie, że Osbornowi nie można ufać - nawet jeśli bardzo by się chciało - nie można, bo to zawsze źle się kończy. Na dobrą sprawę Zielony Goblin jest jednym z najstraszniejszych przeciwników Spider-Mana. 

Albo gdy cała sala się śmiała, gdy Spider-Man Tobiego Maguire mówił Spider-Manowi Andrew Garfielda, że jest niesamowity. Pięć razy.  Ponadto podobało mi się, jak wewnętrznie się ten film ładnie spina i większość jego elementów naprawdę pokazuje logiczny ciąg przyczynowo-skutkowy. Od momentu pojawienia się Octopusa w filmie - ten film naprawdę bardzo, bardzo łatwo podzielić na pomniejsze części i to nawet niekoniecznie 3. To, co działo się przed pojawieniem się Octopusa - czyli początek - to prawdopodobnie najsłabsza część filmu.

Mój jedyny problem związany z tym filmem - którego film jest także samoświadomy i nie ma tu zaskoczenia - to fakt, że nasz Peter Parker to nastolatek, który zamiast złożyć odwołanie od decyzji o nieprzyjęciu na studia (i poważnie - MJ powinna była o tym pomyśleć, ale oni we trójkę - razem z Nedem - trochę się poddali w tym względzie), chce wykorzystać magię - co prawda, aby jego przyjaciele, nie on sam, a skąd, dostali się na studia. Wydaje mi się, że taka nieprzystawalność rozwiązania do skali problemu nie była konieczna. Tym bardziej, że na dobrą sprawę - poza kwestią dostania się na studia - wątek poznania prawdziwej tożsamości Petera Parkera nie jest eksplorowany. Prokurator porzuca zarzuty wobec Spider-Mana/ Petera Parkera, ale praktycznie poza jedną sceną w szkole - nie za bardzo widzimy zmagania Petera z nową rzeczywistością. Ponadto - nie wiem, czy to tylko wrażenie, ale czy Doctor Strange w tym filmie nie ma trochę nadto naciąganego charakteru - tak, aby nie tyle wpisał się w rolę Strange, co wpisywał się w rolę do odegrania w tym filmie. 

Podsumowując, pod pewnymi względami Spider-Man: Bez drogi do domu jest lepszym zebraniem bohaterów w jednym filmie niż Avengersi - to prawie 20 lat filmowego universum! Pod innymi: skalą konsekwencji i stawki filmu oraz charakteru Doktora Stranga - można mu trochę zarzucić. Bez wątpienia jednak oglądanie i zabawna, jaką ma się w kinie, w trakcie seansu, jest nieporównywalna z niczym, co widziałam w ciągu ostatnich kilku lat. 

LOVE, M

9 komentarzy:

  1. Tego rodzaju produkcję nie są dla mnie, ale czasami oglądam z moją drugą połówkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznaję, że ja się w tym świecie kompletnie nie odnajduję :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Eee... to klimaty mojego męża, a nie moje :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Spider-man to jeden z moich ulubionych bohaterów MCU :) Zebranie trzech pokoleń, trzech generacji filmu w jednym było bardzo dobrym zagraniem.
    A ten wątek z dostaniem się na studia - może zrobiono tak, aby widz mógł się z tym utożsamiać? Czasem powinno się bardziej przyłożyć do scenariusza, niż do efektów specjalnych (choć ja efekty specjalne też bardzo sobie cenię!)

    Pozdrawiam Zakładka do Przyszłości

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawy post. Spider Man nie jest może moje moim ulubionym filmem, ale od czasu do czasu obejrzę :) Pozdrawiam!

    https://artidotum.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. X-Men to świetny film, do którego chętnie wrócę :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jeszcze nie widziałam tego filmu, ale prędzej czy później to zrobię. Najprawdopodobniej jednak poczekam na premierę na DVD.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdecydowanie nie są to moje klimaty...
    Swoją drogą obie produkcje są z początku 2000 lat- a to już 20 lat...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgadzam się z zachwytami - to dla mnie najlepszy kinowy film u Spider-Manie! I świetnie naprawia błędy poprzednich ekranizacji jego historii - np. zabijanie wrogów!

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3