środa, 19 listopada 2025

Nie ma okazji ich poznać - Fantastyczna 4: Pierwsze kroki

 Hello!

O tym, że planuję zobaczyć film Fantastyczna 4: Pierwsze kroki wspominałam w kinowych planach na ten rok - i oczywiście filmu w kinie nie zobaczyłam, ale dość szybko zauważyłam, że jest już dodany na Disney+ i włączyłam go sobie w listopadowy wieczór. 

Może najpierw kilka słów o mojej wcześniejszej styczności z F4. Po pierwsze to nie jest moja ulubiona grupa bohaterów, wolę X-Menów. Widziałam film z 2005 roku, ale niewiele z niego pamiętam, za to Narodziny Srebrnego Surfera zobaczyłam nawet w kinie (ramach szkolnego wyjścia) - i byłam trochę przerażona, bo był to czas, gdy kosmos i nadchodzący z niego koniec świata był dla mnie najstraszniejszym konceptem i z samego seansu też nic nie pamiętam. Filmu z 2015 roku nie widziałam wcale i zupełnie nie byłam nim zainteresowana.

Trochę spoilerów! 

Fantastyczna 4: Pierwsze kroki to całkiem sympatyczny film, kojarzący się z Jetsonami. Ale też w tym filmie niemalże wszystko wydaje się takie łatwe, w działaniach bohaterów nie czuć żadnej pilności, jak już zaczną coś robić, to w zasadzie wszystko im wychodzi (chyba że akurat zostało za dużo czasu do końca filmu i coś musi się popsuć), przechodzą od zera pomysłów do koncepcji teleportacji planety w jakieś 6 minut i próbują to realizować, współpracując z całym światem, choć poza spotkaniami czegoś, co chyba ma być ichniejszą wersją ONZ, nie widzimy żadnego przedstawiciela jakiegokolwiek kraju, z którym nasi bohaterowie by rozmawiali. Ba, nie ma nawet jakiegoś prezydenta USA czy kogokolwiek takiego - chyba że oni jako pierwsza rodzina mają zwierzchnictwo nad wszystkim w Stanach. Pod tym względem film jest wręcz boleśnie kameralny. I on się nawet nie ogranicza do jednego miasta - ogranicza się do wieży Fanatycznych i jednej przecznicy. Tam w zasadzie nie ma drugiego i trzeciego planu - są główni bohaterowie, główni przeciwnicy i dwie, może trzy, postaci epizodyczne. 

Co do Galaktusa - wydał mi się on strasznie naciągany i już Celestiale w Eternalsach były ciekawszym i straszniejszym konceptem. Co do Srebrnej Surferki to akurat jej postać wydaje się najlepiej poprowadzona: dostajemy środek, początek i koniec pewnej drogi i prostą, ale efektywną opowieść o bohaterce, która z sobie znanych powodów i motywacji, podjęła takie, a nie inne decyzje. I najlepszą sekwencją w całym filmie jest ta, gdy główni bohaterowie przed Srebrną Surferką uciekają. 

Franklin, czyli dziecko państwa Fantastycznych, czasami wygląda normalnie i grała go mała aktorka Ada Scott, a czasami wygląda jak tylko troszkę lepsze CGI niż Renesmee w Przed świtem, co bywało momentami bardzo rozpraszające. Podobnie porozciągany Reed momentami wyglądał (raczej niezamierzenie) śmiesznie. Z innych rzeczy, które trochę mnie powaliły - bohaterowie startują swoją rakietą praktycznie ze środka miasta i być może została ona wymyślona tak, aby być bezpieczną, ale w naszym świecie odległość od takie rakiety powinna wynosić jakieś 3 kilometry*.

Zastanawiam się, czy powinnam się już przyzwyczaić, że fabuły filmów superbohaterskich są do bólu proste i czepianie się tego to narzekanie na oczywistości, czy jednak fakt, że gdy myślę o prostocie fabuły pokazanej w tym filmie, chce mi się zgrzytać zębami, to problem filmu a nie mój. Przy czym to nie jest tak, że ten film źle się ogląda, ba! nawet się na nim nie nudziłam, nie miałam ochoty siedzieć w telefonie i zasadniczo dobrze się na niego patrzy, nawet oglądając go na laptopie. A jednak fabuła na zasadzie: pojawia się zagrożenie, bohaterowie lecą rozmawiać z zagrożeniem, bohaterowie uciekają przed zagrożeniem - po drodze bohaterka rodzi dziecko, a rodzina to główny motyw tego filmu - nie pokonując go, ludzie oczekują, że zagrożenie zostanie zażegnane ofiarą bohaterów, bohaterka ma wyjaśniającą mowę, bohater zainspirowany wpada na pomysł, jak uniknąć zagrożenia, pomysł prawie wypala, ale jednak nie, zmiana planu (po drodze konflikt rodzinny, bo Pan Fantastyczny rozważa za i przeciw każdej opcji, cały czas i widzi najczarniejsze scenariusze, Sue o tym wie i wcale jej się to nie podoba; a ostatecznie trzeba pójść na swego rodzaju kompromis), side quest Ludzkiej Pochodni na temat Srebrnej Surferki przynosi owoce (tutaj plus dla Sue dla bycie zainteresowaną siostrą, bo zachodziła do niego i pytała, co porabia), zagrożenie zażegnane, a Franklin prawdopodobnie jest dość magiczny. Lub zmutowany. Lub kosmiczny. Jak kto woli. Plusy: jest spójnie i na dobrą sprawę to zamknięta opowieść, jest widoczny koncept wizualny, tak naprawdę nie ma czego w tym filmie zepsuć. Można tylko na przykład zapomnieć, że bohaterów jest 4, bo Ben Grimm łaskawie dostaje namiastkę wątku romantycznego i to w sumie tyle, ile można o nim powiedzieć w całym filmie. Przy czym to nie jest też tak, że dzięki większej liczbie minut na ekranie jakoś lepiej charakterologicznie poznajemy pozostałych bohaterów - bo to nieprawda. 

Jednym z najciekawszych, a prawie nieeksplorowanych w tym filmie aspektów życia głównych bohaterów jest to, jak bardzo są na świeczniku i nikt nie tylko nie próbuje tego kwestionować, co oni się wpisują w tę narrację i ją podtrzymują. Sądziłam, że Sue będzie trochę chroniła ciążę i nie będzie opowiadała o niej publicznie, ale dowiadujemy się, że społeczeństwo robiło zakłady, czy będzie to chłopiec czy dziewczynka i nikt przez sekundę nie pomyślał, że to nieodpowiednie. Gdy bohaterowie wychodzą z rakiety, towarzyszą im kamery i od razu odbywa się konferencja prasowa. W tym filmie jest to znormalizowane do tego stopnia, że oglądało mi się to naprawdę niekomfortowo. Za to społeczność w filmie czuło się bardzo komfortowo z żądaniem, aby bohaterowie oddali noworodka Galaktusowi, skoro tego zażądał za nieniszczenie Ziemi. Ale też fakt, że Reed szczerze powiedział ludziom, czego zażądał Galaktus wywołał we mnie reakcję pod hasłem „zamknij się”.

Ten film na pewno nie sprawił, że jakoś szczególnie polubiłam Fantastyczną Czwórkę, ale na dobrą sprawę nie ma w nim przestrzeni, aby ich polubić, bo nie ma nawet okazji ich dobrze poznać. Przy czym - jak pisałam - na ten film się naprawdę dobrze patrzy, nawet jeśli zna się i irytuje schematem filmów superbohaterskich. 

*Spędziłam dużo czasu, próbując ustalić jakąś konkretną liczbę, ale a) zależy to od wielkości rakiety, b) zaleceń instytucji ją wysyłających, c) rzeczywistego zagrożenia, d) możliwości utraty słuchu. Ale te 3 km wydały się i tak najbliższe. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Trzymajcie się, M

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3