środa, 6 września 2017

Zachwyty ("Descendants of the Sun")

Hello!
Dawno nie napisałam pozytywnej i entuzjastycznej recenzji. Zaczęłam się ostatnio nawet martwić, że uznacie mnie za człowieka, któremu nic się nie podoba. Na szczęście dziś same zachwyty i to, uwaga, nad dramą. 


W przeciwieństwie do "Bride od Habaek", które zostało ogłoszone 'dramą roku' zanim jeszcze pierwszy odcinek pojawił się w telewizji, a później okazało się rozczarowaniem, "Descendants of the Sun" osiągnęło ten status po zakończeniu emisji (chociaż całkiem prawdopodobne, że też było tak oczekiwane i zyskało miłość widzów już w czasie, gdy było regularnie wypuszczane w TV) i ludzie kochają je całym sercem cały czas. I słusznie, bo to cudowny serial. 

"Descendants of the Sun" udowadnia, że jeśli scenarzyści chcą to mogą. Na ZIA na zajęciach o teatrze często powtarzają nam, że liczy się proces nie efekt i chociaż odnosi się to raczej do kwestii przygotowywania przedstawień, to jest to doskonały opis na fabułę wszystkich romansów. My wiemy, że bohaterowie będą razem, więc trzeba nas, po pierwsze, przekonać do tego pomysłu i dać nam dowody na to, że postaci do siebie pasują, a później tak przedstawić ich znajomość, abyśmy byli w stanie uwierzyć, że jest ona prawdopodobna. Na różnych poziomach. Z tym, że, ponieważ to jednak serial, to niektóre przeżycia bohaterów są pokazane trochę jak na sterydach, ale to pasuje. 

To najlepszy przyjaciel głównego bohatera. Po prawej jego dziewczyna. Po lewej widzimy plecy jej ojca. Wszyscy są w mundurach. Status tego związku: to skomplikowane. Do sześcianu.

Naszymi głównymi bohaterami są pani doktor Mo-yeon i pan żołnierz-kapitan Si-jin (obiecuję, że jak wrócę na uczelnię to pójdę, do któregoś z moich profesorów i zapytam się, jak to jest z zapisem i odmianą koreańskich imion i nazwisk w języku polskim; słowniki, które posiadam w domu nie okazały się w tej sprawie pomocne). Dość łatwo zauważyć konflikt interesów tych dwóch profesji, ale kapitan zakochuje się w pani doktor od pierwszego wejrzenia. Jednak prace głównych bohaterów nie dają o sobie zapomnieć. Kapitan szefuje siłom specjalnym i zawsze jest wzywany na misje w najmniej odpowiednim momencie. Dodajmy do zachwytów nad scenariuszem fakt, że gdy postać pani doktor ma okazję to robi coś podobnego. Niby takie małe powtórzenie tego samego motywu, na dodatek dość oczywiste, ale po pierwsze ładnie pokazuje relacje bohaterów, a po drugie jest tak wbudowane w fabułę, że ostatecznie wypada jak najnormalniejsza rzecz na świecie (bo w sumie nią jest, ale w serialach to nie takie oczywiste).

Fabuła "Descendants of the Sun" jest mocno rozciągnięta w czasie, ale działa to na jej korzyść, co raczej nieczęsto się zdarza. Działa za to na niekorzyść kapitana, bo ten usycha z tęsknoty. Ale w szpitalu, w którym pracuje pani doktor dochodzi do bardzo nieprzyjemnych wydarzeń w efekcie czego ona wraz z grupą lekarzy i pielęgniarek zostaje wysłana do Uruk. Kapitan, który jest tam z misją nie posiada się z radości, ale bohaterka, niestety dla niego, ma postawę i chciałabym, i boję się. Co mogłoby być irytujące, gdyby nie to, że ma niezłe uzasadnienie. Inną cechą Mo-yeon, która mogłaby zostać uznana za denerwującą, jest jej płaczliwość. Ale to dopełnia jej charakter i dzięki temu kapitan może robić żarty z tego, jak bardzo pani doktor się zmienia, gdy już nie płacze. A ona uwielbia jego dowcipy. 

Zwykle nie piszę, aż tyle streszczenia, ale do recenzowania tej dramy i opisu jaki przemyślany, choć niepozbawiony klisz, potrzeba odniesienia do poszczególnych wydarzeń. 
W Uruk dochodzi do trzęsienia ziemi. Katastrofalnego w skutkach i pokazane są one bez ostrzeżenia, a o kilku scenach ludzie o słabych nerwach powinni zostać uprzedzeni. Ale fabularnie jest to wykorzystane na maksa. Pani doktor musi podjąć dramatyczną decyzję dotyczącą ocalałych i to niejedną, przy okazji może popatrzeć na nieco inne oblicze pracy kapitana, który wykazuje się bohaterstwem. 

 Cały poniższy akapit jest o tym biedactwie.

Po drugim planie pałęta się młody doktor, który dostał w Uruk szkołę życia. Pokazywany jako pogody i radosny, ale także zdystansowany do polowych warunków Uruk, zostaje przytłoczony wydarzeniami. Uznaje, że ponosi klęskę jako lekarz i nigdy nie zostanie dobrym doktorem. Załamuje się, ale tak zostaje pokazane jego dorastanie. Bo w Korei czeka żona w ciąży (notabene pokazywanie czy pisanie o kobietach w ciąży jest niebezpieczne, bo łatwo nie dopilnować terminu porodu) i trzeba nauczyć się odpowiedzialności. I Lee Chi-hoonowi się to udaje. Trzeba przyznać też, że miał dużo wsparcia ze strony innych lekarzy będących w Uruk.


W czasie pisania powyższego akapitu zdałam sobie sprawę, że po drugiej stronie barykady albo po prostu w koszarach w Uruk jest bardzo podobna postać. To znaczy Kim Ki-bum. Głównych bohater oraz jego najlepszy przyjaciel w pierwszym odcinku uratowali mu tyłek, a on później zaciągnął się do armii, aby uciec od gangów i bycia złodziejaszkiem. Jest taką trochę maskotką i dobrym kucharzem oraz kolejnym przykładem na to, że jak ktoś pojawia się w scenariuszu to ma znaczenie i możemy się spodziewać, że wróci. Byłam zaskoczona, bo spodziewałam się, że kieszonkowiec z tego pierwszego epizodu będzie kimś zupełnie przypadkowym, a stał się całkiem miłą postacią na drugim planie. 

Kapitan mniej więcej (więcej) zawsze się tak patrzy na panią doktor.

Ponieważ nie pamiętam imion bohaterów (żadnych, postaci z DotS nie są wyjątkiem; wyjątkiem jest Habaek- może dlatego, że jego imię jest w tytule dramy; to wyjaśnia także dlaczego fakt, że w MoonLovers książątka byli ponumerowali bardzo ułatwia kontakt pomiędzy fanami- nie tylko nie trzeba wiedzieć jak książątko miało na imię, to jeszcze, po tym, którego księcia grał rozpoznaje się aktorów) posiłkuję się Wikipedią. I tak szukając imienia doktora z wcześniejszego akapitu, przewinęłam niżej i zerknęłam na informacje dotyczące oglądalności, odbioru w społeczeństwie (była fala chętnych do wojska po zakończeniu serialu; ciekawe czy na studia medyczne) oraz krytyki. Główny zarzut był taki, że drama nie ma fabuły. Pisałam wyżej- chodzi o to, aby główni bohaterowie się zeszli- a ten proces przedstawiony jest ciekawie. Wszystko inne jest na drugim planie. W dramie jest bardzo zły człowiek. Kiedyś żołnierz, ma wspólną historię z kapitanem, teraz robi interesy na diamentach. Być może ktoś oczekiwał, że to będzie wielki konflikt i ogromny element fabuły. Złol jest nieco karykaturalny w byciu złym i faktycznie jest ogromnym problemem dla bohaterów, ale od jego pojawienia się było wiadomo, że będzie miał rolę do odegrania i zniknie, gdy przestanie być potrzebny.

Innym zarzutem było to, że drama jest nierealistyczna. Dla mnie ważniejsze jest to, że w ramach świata, jaki zostaje nam pokazany jest prawdopodobna. Główny bohater jest jednak żołnierzem, trzeba dać mu jakieś okazje, aby mógł się wykazać. Bo wydaje mi się, że to tego się czepiano. Chociaż i ja mam jedną scenę, której nie mogę dramie wybaczyć, bo to było za wiele. SPOILER. Nasza pani doktor, jedzie samochodem, wypada z drogi i wisi na krawędzi klifu. Dzwoni po kapitana. Ten przybywa jej na ratunek. Ratunek polega na tym, że spycha samochód z klifu. Po czym ratuje i doktor i siebie. Nawet samochód udało się uratować.


Ten wpis jest już za długi, a powinnam napisać jeszcze o stu tysiącach rzeczy. Że drugi i trzeci i każdy kolejny plan jest zaplanowany i są na nim sympatyczne postaci i nie ma się poczucia, że gdy scenariusz skupia się akurat, na którejś z nich, dzieje się o dlatego, że scenarzyści nie mieli pomysłu na główny wątek. To też pierwsza drama, którą daną jej godzinę antenową wykorzystuje w pełni i umie kończyć odcinki w odpowiednim momencie. Nie zawsze muszą to być cliffhangery, choć oczywiście są, ale po prostu widać, że odcinek miał się w danym miejscu skończyć, a nie, że musiał się w nim zatrzymać. Co ważne drama jest też naprawdę zabawna, ale nie w nachalny sposób, jaki kojarzony jest z dramowym humorem.


Ostatnia rzecz- muzyka. Piosenkę "Everytime" kocham całym sercem, reszta też jest super. Ale mam jedną uwagę dość ogólną dotyczącą dram. Utwory z ich ścieżek dźwiękowych są naprawdę super, ale nie są tak dobrze wykorzystywane w samym serialu jak mogłyby być. To znaczy: dany utwór pojawia się niezależnie od okoliczności i niezależnie od pary. Całują się, rozstają, spotykają ze znajomymi, inna para rozmawia - wszędzie ten sam utwór. W skrócie dobrze się dzieje, źle się dzieje - jedna piosenka. Może gdyby do wszystkich pozytywnych scen podkładać tę samą piosenkę byłoby nudo, ale byłby porządek i muzyka faktycznie podkreślałaby nastrój. Póki co wyborem rządzi dość duża przypadkowość i chaos.

LOVE, M

1 komentarz:

  1. Juz od dawna mam w planach tę drame. Obejrzę jak tylko skoncze dwie inne, ktore aktualnie oglądam :D

    Ogólnie całość od początku zapowiadala sie ciekawie, a tym bardziej przekonała mnie o tym Twoja recenzja.

    Masz w planach jeszcze jakies dramy? :3

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3