Książka "Upiór Opery" kończy się w sposób uniemożliwiający powstanie kontynuacji, to zamknięta historia. Musical taki ostateczny nie jest i zostawia pewne pole do popisu. I Andrew Lloyd Webber to wykorzystał i w 2010 roku premierę miał musical "Love Never Dies" będący sequelem "Upiora". Równocześnie jednak końcówka tego musicalu nie pasuje do zakończenia pokazanego w filmie. Daty się nie zgadzają. Z powodu różnych kontrowersji i nieścisłości, niektórzy uważają, że lepiej traktować "LND" jako zupełnie oddzielny musical. Jeśli ktoś chce się z nim zapoznać to najprościej znaleźć na yt nagranie z Regent Theatre w Melbourne. Dzisiejsza notka jest czymś pomiędzy ogólnymi uwagami na temat "LND" a recenzją tej konkretnej wersji. Jest to coś pomiędzy nagraniem sztuki a filmem i nie mogę się zdecydować czym bardziej.
Akcja "Love Never Dies" rozgrywa się 10 lat po "Upiorze", gdy Christine z rodziną zaproszona zostaje do Coney Island. To coś w rodzaju wesołego miasteczka. Zupełnie nie mój klimat, wolałam scenerię opery, jednak dla całego musicalu nie jest aż tak ważne gdzie się dzieje. To czego się dowiadujemy w "LDN" jest zaskakujące i świadczy o ogromnej wyobraźni twórców. Nie jestem pewna czy trochę nie przesadzili, ale zostało to tak ładnie podane, że ja to kupuję. Do czasu, aż naprawdę zaczynam się zastanawiać czym "LDN" ma być.
Ten musical jest dużo mniej subtelny w porównaniu do "Upiora". Słowa utworów są dużo ważniejsze, trzeba ich słuchać bardzo, bardzo uważnie. Muzyki też trzeba słuchać uważnie, bo pojawiają się przyjemne nawiązania do "Upiora". Oczywiście nie tylko dlatego, muzyka jest naprawdę przepiękna. Oprócz utworów cyrkowców. Szczególną uwagę warto zwrócić na piosenkę tytułową (poniżej w wykonaniu Sierry Boggess),
" 'Til I Hear You Sing" (pierwszy film, w wykonaniu Ramina Karimloo), "Beneath a Moonless Sky", której słowa dużo wyjaśniają ( druga piosenka z Regent Theatre), "Dear Old Friend" (4 piosenka), "The Beauty Underneath", "Devil Take the Hindmost". Odrobinę mam wrażenie, że ten musical bardziej składa się z pojedynczych piosenek, złożonych razem, niż jakiejś spójnej całości.
Co się zaś tyczy bezpośrednio nagrania z Melbourne to pierwsze i najważniejsze Upiór pomimo tego, że nosi maskę swoją mimiką (szczególnie oczami) wyraża więcej niż niczym nieograniczona Christine. Cały czas mam wrażenie, że jej twarz ani trochę się nie porusza. Do tego ma niesamowicie biały makijaż. Ale pod względem śpiewania nie mam nic do zarzucenia. W "LDN" w złym świetle przedstawiono Madame Giry, a Meg, podpuszczona przez matkę, spowodowała katastrofę. Lubiłam te postacie w "Upiorze" i nie podoba mi się co z nimi zrobiono. Za to Raoul zarówno wiele w "LDN" zyskuje jak i traci. Okazuje się, że nie jest taki szlachetny jak by się mogło wydawać a jednocześnie doskonale zdaje sobie z tego sprawę, a Christine ciągle jest dla niego całym światem. A Gustav jest absolutnie uroczym dzieckiem.
Zakończenie "Love Never Dies" jest smutne wręcz tragiczne, nawet bardziej niż zakończenie "Upiora". Może dlatego, że Upiór sam w sobie jest idealnym bohaterem tragicznym.Nie życzę nikomu tego, co on przeżył w tych dwóch musicalach.
To ostatnia upiorna notka w tym miesiącu, ale Upiór na pewno jeszcze się na blogu nieraz pojawi. Prawdopodobnie w przyszłym miesiącu, bo mam już pewien pomysł.
LOVE, M
Musical mnie zaciekawił, bo jestem bardzo ciekawa jak potoczyły się dalsze losy bohaterów :))
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak ja go odbiorę :D
Nigdy nie wiem, jak odnieść się do tego typu squeli. No bo niby fajnie jest spotkać ponownie ulubionych bohaterów, a z drugiej strony pozostać z niesmakiem, że twórcy coś zniszczyli... Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńindywidualnyobserwator.blogspot.com
Bardzo ciekawie piszesz:)
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego bloga, a jeśli Ci się spodoba- zaobserwuj:)
http://julia-iggy.blogspot.com/