Dworska tancerka to niezwykły przykład książki, którą jeszcze długo po premierze widziałam polecaną, czytaną, podawaną dalej, recenzowaną i ogólnie obecną. Zwykle jest tak, że o książka słyszę ogromnie dużo przed premierą, potem może przez tydzień (jeśli w ogóle zauważę, że książka zdążyła mieć premierę, bo te działania promocyjne tak się zlewają, że czasami mam wrażenie, że kończą się jeszcze przed oficjalną premierą) i koniec. To nie ten przypadek.
Tytuł: Dworska tancerka
Autorka: Shin Kyung-sook
Tłumaczka: Ewa Rynarzewska
Wydawnictwo: Kwiaty Orientu
Strony: 450
Rok: 2020
Nie ukrywam, że bardziej od dobrych recenzji mnie do książki przekonała okładka, ale też wiem, że nie jestem w tym odosobniona. Nawet bibliotekarka, która podawała mi książkę, była tą okładką zachwycona. Jest wspaniała, autorstwa Tomasza Majewskiego i wnioskuję, że on także jest autorem projektów okładek do nowych wydań dwóch innych książek autorki Dworskiej tancerki w wydawnictwie Kwiaty Orientu.
Już po początkowych rozdziałach miałam poczucie, że nasza główna bohaterka we własnym życiu jest postacią drugoplanową, ale na to nie narzeka. Czego nie przewidziałam, a co stawało się jaśniejsze z każdym kolejnym rozdziałem, a zostało skumulowane po wizycie Ri Jin i Collina w Luwrze to, to że "Dworska tancerka" jest o traktowaniu ludzi, jak przedmioty. Jak zwierzęta.
Coraz więcej Francuzów interesowało się Dalekim Wschodem, ale pod tą nazwą rozumieli oni wyłącznie Chiny i Japonię. (s. 318)
O usprawiedliwianiu obecności sztuki z kolonii w muzeach metropolii, o rozumieniu wolności, o rozumieniu własnego charakteru. W wielu recenzjach czytałam, że to opowieść o miłości - ale to zupełnie inna miłość niż należałoby się spodziewać, inna niż sugeruje pierwszy rozdział. To jest dużo bardziej opowieść o samotności niż o miłości.
Kłótnia bohaterów po wizycie w muzeum pokazuje jeszcze jedno ciekawe zestawienie kultur. Jin jest dworską tancerką, jej sztuka jest żywa, elegancka, nie jest to nieruchomy obraz, składa się z tu i teraz: tańca i muzyki. Każdy występ jest wyjątkowy i niepowtarzalny. Muzeum jest statyczne, składa się z obiektów sprowadzonych - albo wprost ukradzionych - z innych krajów. Ale może być jeszcze gorzej, niż tylko sprowadzenie przedmiotów...
Czy on aby nie patrzy na tancerkę, jak na zgromadzone przez siebie naczynia ceramiczne? (s. 228)
Cała ta książka podszyta jest niepokojem, ale też bohaterowie wprost wyrażają swoje przemyślenia: "nie trzeba jej było uczyć francuskiego, "nie trzeba było posyłać jej do pałacu" - pytanie, które z tych wydarzeń było dla Jin większą tragedią. A może żadna z tych rzeczy, gdyby na swojej drodze nie spotkała Collina, który zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, ale dla czytelnika jego intencje są więcej niż podejrzane. Poznajemy Collina, robiącego zdjęcia z ukrycia - musi o być jakaś metafora jego charakteru. Potem okazuje się, że Collin ma głównie dwie cechy - jest trochę samolubny i pusty. Coś sprawia, że nie można mu ufać. Poza tym robieniem zdjęć z ukrycia. A jego skomplikowana historia rodzinna wcale mu nie pomaga; ale też go nie usprawiedliwia.Wcale nie subtelnie interesuje się przedmiotami nie kulturą. Pytanie, czy Jin Ri jest dla niego przedmiotem, obiektem wystawienniczym pojawia się w książce wypowiedziane zupełnie wprost. I im dłużej się czyta, tym bardziej jest to niepokojące.
Wykorzystałam jako tło zdjęć album z wystawy sztuki koreańskiej Splendor i finezja. Duch i materia w sztuce Korei. Na pierwszym kadrze widać parawan z uroczystości z udziałem królowej. Pamiętam, że w muzeum było stanowisko interaktywne, można było przesuwać się po parawanie i czytać opisy tańców i innych szczegółów uroczystości. Na drugim zdjęciu widać ubiór ślubny.
Mogłoby się wydawać, że takie wprost przewidywanie i odpowiadania na wątpliwości, które rodzą się w głowie czytelnika to słabość książki, że powinna dać miejsce do samodzielnego zastanowienia się. Dla mnie tego rodzaju samoświadomość bohaterów (czy też autorki) jest istotna. Dzięki niej autorka może wplatać w opowieść pewne doświadczenia. Są takie fragmenty Dworskiej tancerki, które wydały mi się napisane pod wpływem osobistych doświadczeń, a dokładniej doświadczeń z ludźmi z Zachodu. Te interakcje były tak napisane, jakby były przeżyte naprawdę. Ponadto są w książce pewne przemyślenia czy sposoby rozumowania, które nie jestem pewna, czy nie są anachronizmami, ale na tyle skutecznie przekazują przesłanie, że ich status nie jest aż tak istotny.
Wydało mi się niezwykle ciekawe, że w Korei taniec Ri Jin był konkretnym Tańcem wilgi, natomiast we Francji był po prostu tańcem koreańskim. Ogólnie Dworska tancerka aż się prosi o analizę z perspektywy badań postkolonialnych, ale tutaj nie ma na to czasu i miejsca.
Przeszywająco smutna, okrutnie smutna. Chyba się oszukiwałam, że historia, która dzieje się w Korei pod koniec XIX wieku może mieć dobre zakończenie. Historia zawsze dopada bohaterów, a tym bardziej, gdy bohaterka powiązana jest z dworem. A naszej bohaterki nie oszczędza ani jej życie prywatne, ani historia.
Ponadto jeśli podobała Wam się drama Mr. Sunshine to ta książka też powinna. Głowie ze względu na czas akcji, ale nie tylko. Chciałam też dodać więcej cytatów, ale kulminację książki, zderzenie po wizycie w Luwrze i później po Lasku Bulońskim trzeba samemu przeczytać. Na końcu książki jest posłowie tłumaczki dotyczące zarówno kontekstu historycznego, jak i przywołuje to, co autorka mówiła o swojej książce. I muszę napisać, że autorce udało się napisać taką książkę, jak chciała.
LOVE, M
Ja dopiero dziś o niej usłyszałam, ale myślę, że powinna mnie zainteresować. Ankietę wypełnię jutro, na spokojnie odpowiem na 35 pytań.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk
Pierwszy raz czytam o tej książce, ale myślę, że mogłaby mi się podobać.
OdpowiedzUsuńMam ją już na czytniku, potrzebuję tylko chwili, by do niej przysiąść ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka ma do mnie przyjść w najbliższej paczce. Po przeczytaniu Twojej recenzji jeszcze bardziej nie mogę się jej doczekać ^^
OdpowiedzUsuńOkładka jest świetna, u mnie była pierwszym co mnie przyciągnęło do Dworskiej Tancerki