sobota, 20 maja 2023

Wszystko, o co chciałam zapytać wydawczynię [wywiad Klaudia Ciurka Wydawnictwo Yumeka]

 Hello!

Dziś kolejny wyjątkowy wywiad! Tym razem z założycielką wydawnictwa Yumeka - p. Klaudią Ciurką!


Na stronie internetowej wydawnictwa możemy przeczytać, co oznacza yumeka, ale zastanawiałam się, czy były jakieś inne pomysły na nazwę wydawnictwa?

Wymyślenie nazwy dla działalności, podobnie jak doprecyzowanie jej profilu, okazało się dla mnie nie lada wyzwaniem. Wydaje się to proste: w teorii można nazwać wydawnictwo jakkolwiek, ale mając przed sobą nieograniczone możliwości wyboru… nie wiedziałam, w którą stronę pójść. Zastanawiałam się, czy wybrać jakąś polską nazwę, japońską, a może koreańską; co chciałabym przez nią przekazać. Wtedy przyszło mi do głowy, że spróbuję zawrzeć w mianie swój emocjonalny stosunek do otwieranej przeze mnie inicjatywy. Od lat marzyłam o tym, by pracować z książkami, a założenie wydawnictwa było spełnieniem tego snu. Japońskie yume – sen, marzenie – uzupełnione o partykułę ka pasowało idealnie. Jakbym sama siebie pytała „czy to sen, że wreszcie mi się udało?”. Yumeka była więc pierwszym i ostatnim pomysłem.

Na Facebooku wydawnictwa mogliśmy jeszcze w zeszłym roku przeczytać: „Inicjatywa skupiona wokół lekkiej prozy z Azji”, na stronie, że wydawnictwo skupia się na starszych utworach. I o ile na przykład „Niebo we śnie” jest starszym utworem, tak nie jest lekką prozą. Z tego, co wiem „I Want to Die but I Want to Eat Tteokbokki” (Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki – jesienna premiera) – nie jest ani lekkie, ani stare. To jeden z obecnych koreańskich bestsellerów. A „Raj pierwszej miłości Fang Si-chi” to wręcz porażająca tematycznie książka, a na dodatek strumień świadomości. Chciałam zapytać – jak założenia wydawnictwa tak szybko i bardzo ambitnie się rozwinęły?

Sama nie wiem, jak do tego doszło! Zacznę może od tego, że Yumeka miała być wydawnictwem skupionym na tak zwanych light novels – lekkich, często bardzo długich opowieściach kierowanych przede wszystkim do młodzieży i młodszych dorosłych. Swego czasu chętnie się w nich zaczytywałam, i chociaż dostrzegałam pewne niedociągnięcia czy głupotki, podczas lektury bardzo dobrze się bawiłam. Na polskim rynku było ich niewiele, dostrzegałam niszę, w której mogłabym się odnaleźć. Kiedy zaczęłam kontaktować się z japońskimi wydawcami celem uzyskania zgody i zakupu praw na tłumaczenie kilku utworów na polski, odkryłam, że są oni raczej niechętni do oddawania swoich książkowych dzieci w ręce wydawcy, który dopiero zaczyna na rynku i nie ma na koncie żadnych wydanych publikacji. Jest to w sumie zrozumiałe. „Wspomnienia podniebienia” i „Niebo we śnie”, od których Yumeka zaczynała, były więc swoistą wyskocznią dla szerszej działalności. Dzięki tym dwóm tytułom mogłam udowodnić zagranicznym wydawcom czy agentom, że Yumeka działa, wydaje, bierze rozbieg. To naprawdę bardzo pomogło, chociaż do wydawców light novel nigdy nie wróciłam.

Pomiędzy wirtualną publikacją „Kunenbo” (darmowy e-book promujący „Wspomnienia podniebienia”) i wydaniem zbioru esejów „Wspomnienia podniebienia”, a także niedługo potem, zaczęłam spoglądać na polski rynek książki z nieco innej perspektywy. Oczywiście nie były mi znane wyniki sprzedaży tych light novel, które już zostały opublikowane na polskim rynku, ale obserwując profile mangowych wydawców (bo to oni czasami decydują się na wydanie tego typu powieści), widziałam, że komiksy cieszą się znacznie większym zainteresowaniem niż nowele. Także przeglądanie mediów społecznościowych pod tym kątem wskazało mi, że light novel cieszą się popularnością wśród czytelników anglojęzycznych, ale w Polsce raczej przechodzą one bez echa. To kazało mi zrewidować moje poglądy na to, co chcę zrobić z nowo powstałą marką. Mieliśmy na koncie jedną wydaną książkę, nad drugą pracowaliśmy… i wtedy odezwała się do mnie pani Aleksandra, proponując swoje usługi w tłumaczeniach z języka chińskiego. Zbiegło się to w czasie z sugestią Agaty z instagramowego konta shubiektywnie, by wydać w Polsce powieść „Raj pierwszej miłości Fang Si-chi”. Postanowiłam porzucić (przynajmniej tymczasowo) light novelowe aspiracje i zainwestować w sprowadzenie do Polski tego tytułu, po którym przyszły kolejne.

Jak to się stało, że w ogóle „Raj pierwszej miłości Fang Si-chi” ukazuje się w Wydawnictwie? To znaczy, czy sama Pani znalazła tę książkę, dlaczego się na nią zdecydowała, jak wygląda kwestia praw autorskich?

Pomysł na wydanie „Raju pierwszej miłości Fang Si-chi” został mi podsunięty przez wspomnianą wcześniej Agatę. Zaprezentowany na stronie agencji literackiej opis powieści i krótki przetłumaczony na angielski fragment wydały mi się interesujące, więc wysłałam zapytanie do reprezentantki agencji. Ta pomogła mi skontaktować się z osobami odpowiedzialnymi za ten tytuł, z którymi mogłam omawiać szczegóły kontraktu. Ze względu na nieduże portfolio Yumeki oraz wagę tego tytułu na tajwańskim rynku, rozmowy trwały długo, ale ostatecznie się udało, z czego niesamowicie się cieszę.

„Raj pierwszej miłości Fang Si-chi” to też pierwsza książka, która ma inną (przepiękną!) okładkę niż dwie poprzednie (chociaż spójność okładek kontynuuje „Dwadzieścioro czworo oczu”) – dlaczego? To kwestia tego, że to współczesna literatura? 

Tak jest! Początkowo rozważałam utrzymanie okładki „Raju pierwszej miłości Fang Si-chi” w stylu podobnym do wcześniejszych, ale później na horyzoncie pojawiło się „Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki”, którego okładkę widziałam w zupełnie innym, rysunkowym stylu, nawiązującym lekko do oryginalnego projektu (ostatecznie i tak odeszliśmy od oryginału dość daleko 😊). Postanowiłam więc wydzielić „Wspomnienia podniebienia” i „Niebo we śnie”, tworząc z nich, nadchodzącej powieści Sakae Tsuboi i innych książek, które mam nadzieję opublikować pod szyldem Yumeki w przyszłości, nieformalny cykl wydawniczy skupiony na starszych tytułach.

Dlaczego książki z Japonii, Korei, Tajwanu? I czy możemy spodziewać się także tłumaczeń z innych krajów z Azji Południowo-Wschodniej?

Od czasów gimnazjum pozostaję wielką entuzjastką kultury Dalekowschodniej Azji, z radością więc łączę te zainteresowania z miłością do książek. Japonia i Korea Południowa są mi szczególnie bliskie ze względu na tamtejsze popkultury, które zachęciły mnie do nauki języków. Wydaje mi się, że sięgnięcie w pierwszej kolejności po literaturę z tych krajów było nieuniknione. O tym, jak do oferty trafiła książka z Tajwanu, już rozmawiałyśmy. W przyszłości chciałabym zaproponować Czytelnikom kolejne książki z tych krajów, ale także coś z Chin kontynentalnych (tym bardziej, że literatura chińska jest naprawdę bogata i w dużej mierze wciąż niezbyt obecna na polskim rynku, zarówno ta klasyczna, jak i współczesna) i kilku azjatyckich państw na literę I 😊 Mam nadzieję, że uda mi się zaskoczyć Czytelników!

Co jest najtrudniejsze, a co najłatwiejsze w prowadzeniu wydawnictwa?

To skomplikowane pytanie, bo wszystkie aspekty tej działalności są w podobnym stopniu łatwe i trudne jednocześnie. Chyba najłatwiejszym byłoby czytanie książek celem podjęcia decyzji, czy warto wydać je na polskim rynku. Biorąc pod uwagę mnogość dostępnych na globalnym rynku tytułów, ciężko zdecydować, za które wziąć się najpierw. Sama na ten moment mam rozpoczętą lekturę trzech potencjalnie świetnych powieści, a kolejne trzy pasowałoby przeczytać „na wczoraj”, żeby wyrobić sobie o nich opinię i dać znać agentowi literackiemu. Jednocześnie od kilku dni nie mogę znaleźć czasu na czytanie, bo czekają na mnie dwa napoczęte przekłady (na szczęście w minionym tygodniu udało mi się ukończyć redakcję „Nie mam ochoty żyć, ale za bardzo lubię tteokbokki” i odesłać tekst do Tłumaczki, by ustosunkowała się do tych sugestii – uff, przynajmniej to jedno zadanie mam już za sobą!).

Z kolei najtrudniejsze… Wydaje mi się, że najtrudniejsze jest niezwątpienie w siebie i pamiętanie, że nie od razu Kraków zbudowano. Rynek książki w Polsce jest bardzo konkurencyjny, zarówno ze względu na dużą liczbę podmiotów wydających książki i mnogość premier (choćby w tym tygodniu, 17 maja, wychodzi mnóstwo głośnych nowości) jak i względnie niedużą liczbę czytelników. Jako nowemu i niedużemu wydawcy, ciężko mi trafić do szerokiego grona odbiorców i zainteresować Czytelników nowym tytułem, tym bardziej że literatura azjatycka zdaje się być utożsamiana z literaturą osobliwą, nie dla każdego. Pozostaję też bardzo świadoma bezpośredniej konkurencji Yumeki, kilku wydawnictw specjalizujących się w książkach z Dalekiego Wschodu. Cieszę się ich sukcesami i kupuję właściwie wszystkie wydawane przez nich nowości, ale czasami budzi się we mnie zawistny i zazdrosny o wszystko gremlin.

Czy zeszłoroczne perturbacje na rynku wydawniczym – szczególnie te związane z cenami papieru – bardzo wpływały na pracę dopiero co przecież powstałego wydawnictwa?

Wchodząc na rynek w 2022 roku, miałam świadomość, że sytuacja jest niełatwa, a w 2023 roku jest chyba nawet trudniejsza, choć z innego powodu. Nie mając odniesienia do wcześniejszych lat, kiedy otrzymałam szacunkową wycenę wydruku „Wspomnień podniebienia”, po prostu ją zaakceptowałam, co najwyżej dziwiąc się, że druk tak niedużej w gruncie rzeczy książeczki kosztuje aż tyle. Czy gdyby druk był tańszy, zamówiłabym więcej egzemplarzy „Wspomnień podniebienia”? Pewnie nie, bo podeszłabym do tego racjonalnie i uznałabym, że tylu sztuk nie sprzedam. Wciąż trwam w przekonaniu, że lepiej wydrukować mniej, a później zlecić ewentualny dodruk, niż zamówić bardzo duży nakład, a później martwić się, co z nim zrobić (chociaż cena jednostkowa wydruku książki jest mniejsza, jeśli zamawiam większy nakład).

2023 rok przyniósł nam ustabilizowanie cen papieru, ale pojawił się problem z wysoką inflacją, co oczywiście negatywnie wpłynęło na sprzedaż książek, którym daleko do produktów pierwszej potrzeby. Obawiam się momentu, kiedy „Raj pierwszej miłości Fang Si-chi” trafi do sprzedaży, bo chociaż bardzo wierzę w ten tytuł i starałam się wycenić go bardzo, że tak się wyrażę, racjonalnie, wiem, że portfele Czytelników nie są bez dna. Może to większa szansa dla elektronicznych wydań, które można udostępnić w modelu subskrypcyjnym? Niebawem się przekonam!

Jaki jest Pani ulubiony moment pracy przy książce?

Czerpię sporo satysfakcji z tłumaczenia, chociaż czasami potrafi ono przysporzyć niemałych problemów, przez które mam ochotę wyrzucić laptopa przez okno. Lubię też dreszcz ekscytacji związany z trzymaniem w rękach pierwszych egzemplarzy nowego tytułu i patrzeniem na efekty wielu tygodni pracy. Szczególnie mocno odczułam to przy „Wspomnieniach podniebienia”: miałam w dłoniach debiutancką książkę mojego wydawnictwa!

Kiedy wydawca może odetchnąć? Gdy książka oddana jest do druku, gdy rozesłane są pierwsze zamówienia? Czy po jednej książce oddycha się dopiero, gdy nadchodzi premiera kolejnej?

Yumeka to nieduże wydawnictwo, które nie wydaje wielu tytułów w jednym miesiącu, więc przez większość czasu pracy nad książką panuje raczej spokojna atmosfera. Staram się wyznaczać sobie realistyczne cele, by nie wywierać zbyt dużej presji na Tłumaczach, Redaktorach czy Korektorach, z którymi współpracuję. Oczywiście sytuacji stresowych nie sposób uniknąć, a im bliżej daty premiery, a co za tym idzie – daty wysłania książki do drukarni – tym bardziej zaczynam się denerwować. Mam wrażenie, że bez względu na to, jak długo pracujemy nad książką i jak wiele osób było zaangażowanych w ten proces, na ostatniej prostej zawsze pojawiają się wątpliwości, czy na pewno wszystko jest w porządku, czy ze wszystkim zdążymy.

Dlatego więc mogę odetchnąć, kiedy otrzymam potwierdzenie z drukarni, że wszystko jest w porządku z plikami, które do niej wysłałam, i że przystępują do realizacji zamówienia. To znak, że klamka zapadła. Jeśli coś było nie tak, będziemy musieli to poprawić przy dodruku, a tymczasem mogę skupić się na przygotowaniu e-booka, wrzucaniu treści na media społecznościowe, kontakcie z Recenzentami.  Nie świętuję tego hucznie, zwykle po prostu pozwalam sobie na jedno czy dwa luźne popołudnia, a potem wracam do prac nad innymi tytułami albo zadań, które musiały pójść na boczny tor, kiedy doszlifowywaliśmy poprzednią książkę.

Chciałam jeszcze zapytać o „Dwadzieścioro czworo oczu” (zimowa premiera) – gdy przeczytałam jej opis skojarzyła mi się z książką „Ukochane równanie profesora” i wydaje się, że to lektura, która może spodobać się podobnemu gronu odbiorców.   

Z jednej strony owszem, to podobnie spokojna opowieść skupiona w dużej mierze na relacjach.  „Dwadzieścioro czworo oczu” bierze na warsztat jednak większy okres czasu i poświęca więcej miejsca na ukazanie przemian zachodzących w Japonii, na japońskiej prowincji, w miarę jego upływu. W tej powieści Czytelnik nie tylko zobaczy, jak konserwatywna, zamknięta społeczność oraz jej otwarte na świat dzieci reagują na obecność „postępowej” młodej nauczycielki, ale będzie także świadkiem przemian wywołanych drugą wojną światową.

Pierwszą książką wydaną przez Wydawnictwo były „Wspomnienia podniebienia”, które są zbiorem opowiadań – czy jest duża różnica w koordynacji prac wydawniczych pomiędzy opowiadaniami a tekstem ciągłym? Czy może ewentualne trudności przy publikacji „Wspomnień” wynikały raczej z tego, że była to pierwsza książka wydawnictwa niż z formy opowiadań?

Koordynacja prac nad zbiorem opowiadań czy powieścią w sumie się nie różni, wyzwanie może pojawić się dopiero w przypadku konieczności koordynacji pracy kilku osób. Przy tłumaczeniu „Wspomnień podniebienia” współpracowałam z dwójką Tłumaczy, panem Wiktorem Marczykiem i Basią Szacoń-Wójcik z Azjatyckich Języków. Każde z nas pracowało nad kilkoma niepowiązanymi ze sobą tekstami, więc pracowaliśmy niezależnie, swoim tempem – problemem okazały się dopiero niektóre słówka.

Znacznie ciekawiej zapewne wypada koordynacja pracy kilku tłumaczy przy jednej powieści, jak miało to miejsce przy „Dworze Srebrnych Płomieni” Sary J. Maas czy „Tym drugim”, autobiografii księcia Harry’ego. Jestem ciekawa, jak wyglądałoby organizowanie pracy w takim zespole, ale niemal na pewno mogłoby być stresująco!

Czy ogólnie słowo koordynator nie oddaje lepiej charakteru pracy wydawcy niż samo słowo wydawca? Czy może jednak znaczeniu słowa koordynator brakuje pewnych niuansów ukrytych w określeniu wydawca, które jednak wydaje się odrobinę szersze? A może czuje Pani, że jeszcze inne określenie pasuje tutaj najlepiej?

To bardzo ciekawe zagadnienie. W moim rozumieniu, określenie wydawca jest nieco szersze niż koordynator, ale chyba nie oddaje pełni zakresu obowiązków spoczywających na barkach osoby, która postanawia wydawać książki. Owszem, wydawca koordynuje pracę Tłumacza, Redaktora, Korektora, Grafika, Składacza i pośrednio drukarni, ale odpowiada jeszcze dodatkowo za kontakt z oryginalnym wydawcą, agentem czy autorem, podejmuje decyzje dotyczące przyszłości wydawnictwa i tytułów, które ukażą się jego sumptem. Pasuje także zadbać o relacje handlowe, stronę internetową, kontakt z Czytelnikami poprzez media społecznościowe oraz marketing, żeby książki nie tylko wydawać, ale też sprzedawać 😊 Część z tych zadań można delegować lub zlecić współpracownikom, jednak teoretycznie wszystko to wchodzi w zakres obowiązków wydawcy czy wydawczyni. Nie przychodzi mi do głowy jednak lepsze określenie na podobną rolę.

Zadałam poprzednie pytania nieco zapominając, że przecież Pani zajmuje się także tłumaczeniem i składem! Czy może Pani opowiedzieć coś o tych aspektach pracy?

Tłumaczenie to jednocześnie świetna zabawa i ogromne wyzwanie. Tłumacz, jako prawdopodobnie najuważniejszy czytelnik, powinien mieć oczy otwarte na niuanse i pozostawać skupionym na nieraz długim, męczącym tekście. Języki azjatyckie jak japoński czy koreański mają zupełnie inną strukturę niż polski, przez co proces przekładu staje się czymś więcej niż tylko przetłumaczeniem kolejnych znaków i wyrazów. Zdarza się, że trzeba pogłówkować nad kontekstem, podmiotem zdania czy zgrabnym oddaniem idiomu albo przegrzebać internet, by znaleźć tłumaczenie rzadko spotykanego lub archaicznego słowa. Przy okazji pasuje też pamiętać o tym, żeby tekst po przekładzie dało się czytać. Wierzę, że tłumaczenia literackie prozatorskie trzeba po prostu lubić – wtedy przynajmniej część z tych wyzwań da się pokonać z uśmiechem na ustach. (Na tłumaczeniu poezji się nie znam, ale wydaje mi się, że to zadanie co najmniej pięciokrotnie trudniejsze, szczególnie jeśli Tłumacz próbuje zachować rym i rytmikę).

Jeśli zaś chodzi o skład: wciąż się go uczę. Przeczytawszy setki książek i przejrzawszy być może tysiące, widzę, co podoba mi się w wyglądzie książki, a co nie. Tę wiedzę staram się wykorzystać, składając yumekowe publikacje. Szczęśliwie dużo rzeczy można zrobić wpół automatycznie, wykorzystując funkcje wbudowane w programy do składu.

Bardzo dziękuję za rozmowę!

Również bardzo dziękuję!

 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

8 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawa rozmowa, która przeczytałam z przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawa rozmowa! Och, chciałabym pracować w jakimś małym wydawnictwie... :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Takie czytanie i podejmowanie decyzji o wydaniu to wbrew pozorom odpowiedzialna decyzja :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawa rozmowa. Lubię azjatycką literaturę, muszę bliżej zapoznać się z Wydawnictwem Yumeka. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Malo czytam ale chętnie oglądam programy o Azji,ciekawy swiat i ciekawa kultura..Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ciekawy wywiad, przyjemnie się czyta.

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3