Hello!
Zakon Drzewa Pomarańczy kusił mnie od jakiegoś czasu przy każdej wizycie w bibliotece. A ponieważ ostatnio czytałam więcej fantastyki naukowej niż fantasy w końcu zdecydowałam się wypożyczyć obie części.
Zastanawiałam się, jak podejść do recenzji Zakonu Drzewa Pomarańczy. Najpierw chciałam obie części recenzować osobno, ale wiedziałam, że oryginalnie The Priory of the Orange Tree zostało wydane w jednym tomie. Po zakończeniu czytania pierwszej część polskiego wydania, zrecenzowanie całości w jednym tekście wydało mi się najrozsądniejsze, jednak nie można pominąć aspektu podziału, bo wpływa ono na doświadczenie czytelnicze.
Tytuł: Zakon Drzewa Pomarańczy
The Priory of the Orange Tree
Autorka: Samanta Shannon
Tłumacz: Maciej Pawlak
Wydawnictwo: Wydawnictwo SQN
Królowiectwo Inys od lat władane jest przez kobiety zrodzone z krwi Świętego. Aby uchronić swój świat przed zgubą, Sabran IX musi wydać na świat córkę. Ead, jej bliska dama dworu, chroni królową za wszelką cenę, nie przyznając się jednak nikomu do swojego sekretu. Kobieta należy do Zakonu Drzewa Pomarańczy, stowarzyszenia czarodziejek, dzięki czemu jest przygotowana lepiej, niż ktokolwiek inny do roli obrończyni królowej. W odległej krainie Tané jest gotowa zaryzykować wszystko, aby stać się jeźdźcem smoka. Od lat przygotowywana do swej roli ma zamiar sprostać oczekiwaniom. Sytuacja stopniowo staje się coraz bardziej napięta. Szczególnie, gdy zaczynają przebudzać się potężne stworzenia, sugerujące rychły powrót Bezimiennego: istoty, która tysiąc lat wcześniej niemal zniszczyła świat. (Wikipedia)
Część 1
Zakon drzewa pomarańczy to jedna z bardziej męczących książek, jakie czytałam w ostatnich latach. Budowanie rozległego świata i wielu bohaterów zamiast być ciekawe i fascynujące, zmuszało mnie do kalkulowania, które wiadomości i imiona są warte zapamiętania, a na które mogę nie zwracać większej uwagi. Główny wątek książki oraz cele i aspiracje bohaterów są dość proste, a jednak wydaje się, że Zakonowi brakuje skupienia i treść nieco rozłazi się na szwach.
W miarę swobodnie książkę zaczęło mi się dopiero czytać około połowy pierwszego tomu, czyli strony 200 z prawie 550. To dość długo, aby przekonać do siebie czytelnika i nie wiem, czy gdyby nie to, że wypożyczyłam od razu drugi tom, to nie porzuciłabym czytania. (Sądząc po różnicy w zużyciu bibliotecznych egzemplarzy, część 2 czytało zdecydowanie dużo mniej osób).
Gdyby ta książka była filmem, napisałabym, że zaskakująco wiele rzeczy dzieje się poza kadrem. Ale ponieważ to książka przypuszczam, że manuskrypt był bardzo, bardzo, bardzo długi i wiele scen z niej wycięto. Czasami przeskoki fabularne są rażące, czasami zaskakująco-zastanawiające, a ich głównym problemem jest to, że wybijają czytelnika z rytmu. Który i tak jest dość trudny, bo fabuła przeskakuje pomiędzy czwórką głównych bohaterów. Takie czasowe dziury (ale także krótkie zdania opisujące upływ czasu - nagle mijają 3 czy 4 miesiące, gdy najwyraźniej nic się nie działo) momentami zbijają z tropu.
Czwórce naszych bohaterów zdecydowanie za dużo się udaje za małym kosztem. A nawet jeśli im się coś dzieje, to ponieważ nieszczególnie mamy czas się do nich przywiązać, do pewnego momentu wcale czytelnika nie obchodzi. Ta książka ma części i rozdziały, ale na dobrą sprawę 400 stron (akurat po 100 stron na bohatera!) to taki bardzo długi prolog i dopiero na ostatnich 100 stronach wydarzenia nabierają jakiejś wagi i znaczenia. Tempo opowieści i jej ogólna równowaga są mocno zachwiane.
Przy czym - sam pomysł na świat i to, co może zagrażać naszym bohaterom (i na jakich zasadach działa) oraz ich różne sposoby patrzenia i potencjalnego radzenia sobie z tym niosącym zagładę kataklizmem ostatecznie nawet mnie intrygowały. Ale dopiero, gdy ta wizja się wyklarowała i dałam radę zapamiętać kto jest kim i w co wierzy.
Część 2
Jak wspominałam - do bibliotecznego egzemplarza Zakonu zaglądało wyraźnie mniej osób niż do pierwszego. A gdy ja sięgnęłam, poczułam się trochę zła - bo okazało się, że na jego końcu jest lista bohaterów, słownik i chronologia i wcale nie musiałam sama sobie tego rozpisywać. Tylko jakoś nikt o tym nie poinformował w pierwszej części.
Część druga charakteryzuje się tym, że jest w niej trochę deux ex machina, trochę ma się nadzieję, że bohaterowie odkryją teleportację, bo niepotrzebne opisy podróży zajmują zaskakująco dużo miejsca i zamiast rozjaśniać upływ czasu akcji oraz geografię świata, tylko go bardziej zaciemniają.
Ale chyba najsłabszym elementem jest to, jak bardzo bohaterowie nie wydają się poruszeni zmianami, jakie zachodzą w ich świecie (w szerokim rozumieniu tych słów) oraz jak łatwo przechodzą do porządku dziennego z wieloma sprawami. Wiele z tych rzeczy da się uzasadnić tym, że są w stanie wyższej konieczności, ale na dobrą sprawę tam się nikt nie buntuje, nikt naprawdę nie kontestuje niczego, nawet bohaterowie z różnych światów nieszczególnie się ze sobą kłócą. Ponadto brakowało mi nieco zewnętrznej perspektywy mieszkańców różnych krain, ale można przyjąć, że byli oni niedoinformowani i nie za bardzo wiedzieli, co działo się w pałacach.
Miałam też niekiedy problem z tym, jak łatwo przychodziło bohaterom wiele rzeczy. Nie chcę napisać, że intrygi i zagadki są proste, ale ich rozwiązywanie nie jest przedstawione na tyle karkołomnie, aby uwierzyć, że sprawiły bohaterom wielki problem. Ponadto musimy pamiętać o "tarczy fabularnej" - gdy widzimy, ile fizycznie zostało nam do przeczytania, wiemy, że bohaterom raczej nie stanie się nic złego i raczej wykaraskają się ze swoich problemów. I jest to widoczne w Zakonie drzewa pomarańczy kilkukrotnie.
Gdybym miała to jakoś podsumować, to składnie do kupy mitologii świata przedstawionego i oczekiwania aż wreszcie losy wszystkich głównych bohaterów się przetną było bardzo ciekawe. Ale pomniejsze intrygi - często wydają się proste, a ich rozwiązanie przychodzi w momencie oświecenia a nie jest wynikiem pogłębionych studiów. Ogólnie zamysł świata przedstawionego jest intrygujący, ale wykonanie - takie sobie.
W zasadzie jedynym wyjątkiem od moich narzekań i najciekawszą postacią w całej książce jest doktor Niclays Roos, który różni się od pozostałych bohaterów tym, że jest wyjątkowo samolubny i o wiele straszy. To znaczy przeżył kawał życia, miał doświadczenia, których nikt inny z nich nie miał i poznał elementy funkcjonowania w świecie, które nie równały się w żadnym stopniu z tym, co poznała pozostała 4. W drodze, którą przechodzi w książce - łącznie z tym, czego dowiadujemy się o jego przeszłości - są wzloty, mnóstwo, mnóstwo upadków, bycie na totalnym dnie, pod toną wodorostów, łącznie z wzięciem łopaty i kopaniem jeszcze głębiej. I w pewnej mierze obserwujemy jego odbijanie się od tego dna. Ze wszystkich bohaterów książki doktor Roos jest najbardziej ludzkich w swoich słabościach i ambicjach, a zakończenie jego wątku jest niezwykle wzruszające.
Poza tym ta recenzja miała mieć tytuł sprawiedliwość dla Turyde i Sulyarda.
Ponadto autorka czasami pokazuje, że potrafi subtelnie przekazać myśli przewodnie swojego utworu, aby innym razem ładować je czytelnikowi do głowy bardzo nachalnie.
Podsumowując - nie zostałam wielką fanką, nie sądzę, abym kiedyś sięgnęła po inne książki autorki, a na pewno nie będzie to w najbliższym czasie, ale jednocześnie nie mam jakiejś kategorycznej oceny tej książki. Może poza tym, że najpewniej bardzo szybko o niej zapomnę.
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz mojego Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
Fantasy to nie moje klimaty, a jak jeszcze się dłuży książka to zdecydowanie dla mnie.
OdpowiedzUsuńTo nie mój gatunek literacki.
OdpowiedzUsuńOstatnimi czasy bardzo się polubiłam z fantastyką, mam ten tytuł już zakupiony i nawet wgrany na czytnik, ale nie miałam jeszcze czasu przeczytać.
OdpowiedzUsuńWpadła mi ta książka (seria) w oczy już jakiś czas temu i chciałam przeczytać, ale ciągle się nie składało. Finalnie nie skończyłam nawet "Wojen makowych", co nie znaczy, że nie skończę. Kiedyś tam, w przyszłości ;) Jakoś tak nie po drodze mi z fantastyką ostatnimi czasami, nie wiem sama czemu.
OdpowiedzUsuńFantastyka to totalnie moje klimaty, ale z „Zakonem..." jakoś mi nie po drodze. I niby mam w planach i to od lat, ale jakoś znacząca większość recenzentów, których znam nie była zachwycona i mam podejrzenia, że to jednak nie jest przypadek. :D Stąd tak odwlekam to spotkanie, bo bądź co bądź to niekrótka lektura, a wyjść z takiej przygody rozczarowanym... No nie jest to dla mnie zachęcające. ;)
OdpowiedzUsuńCzuję się ostrzeżona, żeby tej książki nie czytać. Trochę mnie kusiło, bo miała dobre recenzje i okładka jest ładna ;) Dzięki :)
OdpowiedzUsuń