Hello!
Sięgnęłam po Yellowface, bo książka miała dotyczyć branży wydawniczej i zbierała entuzjastyczne recenzje - pytanie czy słusznie.
Tytuł: Yellowface
Autorka: Rebecca F. Kuang
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Fabryka Słów
June Hayward, młoda autorka, która nie odniosła sukcesu, staje się jedynym świadkiem śmierci koleżanki i przypadkowej przyjaciółki, Atheny Liu, chińsko-amerykańskiej autorki, ulubienicy branży. Postanawia odgrywać najlepszą przyjaciółkę Atheny i zaczyna przepisywać jej rękopis, który ukradła z jej mieszkania – powieść o chińskich robotnikach podczas pierwszej wojny światowej. W miarę postępu prac June zaczyna czuć się właścicielką powieści i postanawia opublikować ją jako swoje oryginalne dzieło. (przetłumaczony opis fabuły z Wikipedii)
Nie zrozummy się źle - książka mi się podobała i świetnie się bawiłam. Ale ma ona niejako trzy - a nawet cztery - warstwy i wobec każdej kolejnej mam nieco więcej zarzutów. Zacznę od pierwszej - rozrywkowej. Nie wiem, czy to dlatego że wiedziałam, czego się spodziewać, ale mnie główna bohaterka nie frustrowała, nie miałam ochoty na nią krzyczeć, aby nie robiła rzeczy, które robiła - uznałam po prostu, że napisana jest do odegrania konkretnej roli w tej konkretnej książce i jako postać postanowiłam w pewnym sensie przyjąć ją z dobrodziejstwem inwentarza i zobaczyć dokąd poprowadzi ją autorka.
A poprowadziła ją niejako w dwie strony - narracja jest pierwszoosobowa, więc cały czas siedzimy w głowie Junie i obserwujemy jej proces myślowy (o ile jakiś tam zachodzi), ale niekiedy autorka postanawia jej ustami przekazać pewne - nazwijmy to - prawdy i refleksje o świecie i branży wydawniczej. I wtedy narracja pierwszoosobowa siada, bo June jako wykreowana bohaterka ma za wąskie horyzonty myślowe, aby te uwagi były ważne. Albo po prostu jest w stanie je wygłosić, a potem zapomnieć i nie wykorzystywać w swoim życiu. Mam wrażenie, że mamy tu rozdźwięk pomiędzy możliwościami intelektualnymi bohaterki a tym, na czego zawarciu w książce zależało autorce.
Yellowface jest ciekawą, wciągającą, rozrywkową książką, ale nie przesadzajmy z tym, że nie da się od niej oderwać. Bez problemu można znaleźć w fabule miejsca, gdzie czytanie można spokojnie odłożyć na później. Oczywiście chce się wiedzieć, co będzie dalej, ale jednocześnie June to nie jest bohaterka, którą się lubi, więc czy czytelnika ma obchodzić, co się z nią stanie. Jednak nie to jest problemem - problemem jest to, że im dalej w książkę, tym bardziej widać, jej szkielet, strukturę i zaplanowanie. Gdzieś tam po drodze jest o jedną-dwie sceny za dużo, jakaś konfrontacja jest zupełnie niepotrzebna i tempo narracji, zamiast rosnąć i prowadzić nas do punktu kulminacyjnego się pod koniec potyka. Jest jeszcze jedna ciekawa kwestia - ta książka obejmuje czasowo więcej niż dwa lata (bohaterka mówi o dwóch, ale z innych sugestii tekstu wynika, że musiało minąć więcej czasu; plus mamy też retrospekcje), ale całość ma nieco ponad 400 stron i ten upływ czasu nie jest najlepiej zarysowany. I czasami trudno określić dystans pomiędzy poszczególnymi scenami.
Rzeczą, która najbardziej podobała mi się w Yellowface i zdecydowanie dostarczyła mi najwięcej rozrywki podczas czytania, był fakt, że autorka i ja jesteśmy z tego samego rocznika i widać to w kulturowych i popkulturowych nawiązaniach, które wykorzystuje w książce. Może nie jest to szczególnie unikatowe, ale mam wrażenie, że popkultura w ostatnich latach zmienia się tak szybko, że osoby już kilka lat starsze lub kilka lat młodsze mogą nie zrozumieć mojej radości i entuzjazmu związanego z pojawieniem się pewnych tytułów czy nazw w tekście. Na pewno było to dodatkowym walorem w rozrywkowym zakresie Yellowface.
Czy Yellowface jest satyrą na branżę wydawniczą? Nie wiem. To znaczy - autorka wydaje w Stanach Zjednoczonych. Problemy, które zajmują amerykańską branżę wydawniczą, niekoniecznie są tymi dotyczącymi polskiej. Na przykład June ma agenta literackiego - z tego co wiem, to nie jest pozycja popularna w Polsce. Albo kwestia miękkich i twardych okładek - w niektórych krajach książki domyślnie wydaje się najpierw tylko (albo prawie tylko) w twardych (tak!) oprawach. Ale nie tylko to - także obraz społeczeństwa, który przewija się w tle jest bardzo amerykański - amerykańscy ultraprawicowcy, a bohaterka deklaruje, że głosowała na Bidena. Ale co najważniejsze - kwestia tego jak w USA podchodzi się do kwestii kolory skóry, imigracji, a dalej oddawania głosu mniejszości i spraw związanych z przywłaszczeniem kulturowym (i tym jak postrzegane jest ono przez społeczeństwo internetowe). I w tym aspekcie i tego, jak biali autorzy w Ameryce osiągają zyski i sławę z powiedzmy szeroko rozumianej kradzieży trudno się wypowiadać i oceniać ten aspekt książki - w tym wypadku perspektywa i pojęcie o temacie bardzo zależy od geografii, a ja nie będę udawała, że wiem, z czym może mierzyć się autorka chińskiego pochodzenia wydająca książki w Ameryce. (Ale z innej strony wśród książek, którymi jestem najbardziej zainteresowana - na polskim rynku jest mnóstwo tytułów o krajach Azji pisanych przez Polaków, Anglików i Amerykanów, a jak sądzicie, ile jest reportaży czy szerzej literatury niefikcjonalnej tłumaczonej z koreańskiego czy japońskiego? Niewiele. Trochę lepiej jest z tekstami o Chinach, ale to często nie są teksty, które mogłyby się ukazać w ChRLD).
Bo to ma być najważniejszy temat tej książki - ale moim zdaniem nie jest. Yellowface to zdecydowanie bardziej studium psychologiczne June niż obraz szerokorozumianego rasizmu (i branży wydawniczej) - co się jednak nie wyklucza, bo June w jednym miejscu dostrzega, czym jest rasizm, a w drugim zachowuje się dokładnie odwrotnie niż powinna, a potem okazuje się, że może to tylko zwykła zazdrość, niezrozumienie, a w ogóle to retrospekcja... Chodzi tu raczej o to, że w Yellowface nieco brakuje szerszej perspektywy, bo jako czytelnicy zostajemy zamknięci w głowie June.
Zastanawiam się też nad jeszcze jedną rzeczą - czy każdy czytelnik będzie w stanie rozpoznać, które akapity są wyraźnie poważne i odautorskie, a które pokazują jednak tylko i wyłącznie punkt widzenia głównej bohaterki. Bo może być to trudne. Sama niekiedy nie byłam pewna, czy autorka przesadza, specjalnie próbuje pokazać tylko jeden punkt widzenia czy po prostu pisze to, co wszyscy wiedzą, tylko o tym nie mówią. Ale z drugiej strony, czy na pewno Yellowface prezentuje perspektywę kogoś z wewnątrz branży wydawniczej, a nie jedynie to, co się ludziom wydaje.
Zerknęłam do kilku recenzji i powtarzającą się krytyką tej książki jest to, że jest zbyt dosłowna i brakuje jej niuansów - i trudno się z tym nie zgodzić, bo chcąc napisać o Yellowface coś więcej, łapałam się na tym, czy nie będę próbowała się doszukać czegoś, czego w tej książce nie ma. A nadinterpretacja nikomu nie służy.
Gdzie Yellowface naprawdę błyszczy to elementy związane z samym pisaniem. Podejściem do procesu kreacji oraz przelewania słów na papier/ekran. Nasza główna bohaterka na skradzionym rękopisie wykonuje ogromną pracę redakcyjną, a nawet więcej. Jako czytelnicy nie wiemy, ile na dobrą sprawę ostatecznie tekstu jest June, a ile Atheny i nie możemy wierzyć żadnym zapewnieniom June, która z czasem czuje się coraz ważniejszą autorką ukradzionego rękopisu. Sama zastanawiałam się, czy „Ostatni front”, aby na pewno miał przypisy (wiemy, że June robiła research i dawała sobie jakoś radę, odpowiadając na pytania o historię). Można się też zastawiać, czy June w ogóle ma talent, czy jest bohaterką niewyobrażającą sobie życia bez pisania, ale w zasadzie będącą grafomanką. I gdy już znalazła się na szczycie to jest zbyt zachłanna i za bardzo weszła w tryby, by móc zejść ze sceny. (Zerknijcie na tytuł recenzji, byłam z siebie bardzo dumna, gdy na niego wpadłam).
W kontekście relacji autorzy-wydawnictwa-media społecznościowe można w pewnym sensie napisać, że Yellowface „przewidziało” całkiem niedawną inbę w amerykańskiej branży wydawniczej, gdy autorka przed debiutem wystawiała jednogwiazdkowe opinie innym, znajomym autorkom, a potem wymyśliła koleżankę, która rzekomo miała to robić, ale socialmediowe FBI szybko wytknęło jej działalność. Na dodatek kobieta była biała, a pozostałe autorki miały różnorodne pochodzenie. Jej książka nie ujrzy światła dziennego (a miała ukazać się także w wersji specjalnej). Nie będę opisywała, jak działają media społecznościowe w książce, bo socialmedia... socialmediują, a w formie i sposobie, w jaki występują w książce - wszystko jest opisane bardzo prosto.
Czy polecam Yellowface? Tak, bez dwóch zdań. Ale jednocześnie uważałabym na nadmierne rozentuzjazmowanie i stawianie przed tą książką poważnych oczekiwań.
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
Jeszcze zastanowię się nad lekturą tej książki.
OdpowiedzUsuńsuper
OdpowiedzUsuńTeż dużo słyszałam o tej książce i mam ją w planach :)
OdpowiedzUsuńBardzo dokładnie przeanalizowałaś tę książkę, podoba mi się twoja recenzja. No i też stwierdzam, że nie wiem, czy to jest książka, po którą jakoś specjalnie chcę sięgnąć ale jeśli kiedyś wpadnie w moje łapki to dam jej szansę :)
OdpowiedzUsuń