Hello!
To trochę śmieszne (a może nawet ironiczne), że dosłownie dzień po tym, gdy ogłosiłam, że robię sobie przerwę od blogowania, poszłam do kina - pierwszy raz od czasu Marvels, ale to może i nie gorzej, bo przychodzę tu trochę w roli pana marudy, pogromcy uśmiechów dzieci.
Chociaż w kinie byłam dokładnie 26 lipca, czyli w dzień premiery, to już dzień czy dwa wcześniej dochodziły to mnie głosy, że Deadpool & Wolverine to dobry film, może lepszy jako film z MCU niż jako film o Deadpoolu, ale wciąż - jeden z takich, na których ludzie naprawdę dobrze się bawili i nie nudzili i rodzaj iskierki nadziei, że MCU może być jeszcze dobre.
Gdy sprawdzałam, o czym w ogóle ma być ten film to jego podstawowy opis brzmiał „Deadpool i Wolverine wspólnie ratują świat” - niesamowicie oryginalne (względnie dodawano jeszcze informację o tym, że wyruszają na wyprawę). W zasadzie tę recenzję tego filmu można by sprowadzić do tego, że o ile nostalgia w przypadku Spider-Mana: Bez drogi do domu w moim przypadku zagrała na odpowiednich emocjach, tak w przypadku Deadpoola i Wolverine'a się nie sprawdziła. I nawet znam tego powód - mam dość wieloświatu, różnych wersji bohaterów i niewiedzenia, z której Ziemi pochodzą i na której dzieje się akcja. Z jednej strony muszę przyznać, że koncept tego, że Logan był/jest istotną prymarną jednego ze światów i bez niego ten świat się zapada - i przypadkiem jest to ten świat, w którym akurat jest Deadpool (ale to chyba nie jest jego oryginalny świat - jak pisałam mam dość lore MCU) i postanawia on zamiast przenieść się do innej chronologii, znaleźć zastępczego Wolverina, to z drugiej bohaterowie na pół filmu utykają w nicości, bo wysyła ich tam zbuntowany/zblazowany pracownik TVA (tej organizacji, której dotyczy serial Loki i która "broni" świętej chronologii) i znajdują tam oprócz dodatkowego złola w postaci Cassandry Nova - siostry bliźniaczki Charlesa Xaviera/Profesora X (czy nadążamy za powiązaniami czy już się poddaliśmy? oglądając, miałam potężną rozkminę, czy aż tak bardzo coś mi umknęło, czy to naprawdę zupełnie nowo wytrzaśnięta postać) także: Blade'a, Elektrę, X-23, czyli Laurę z Logana, Gambita. Gdy oglądałam ten film, nie byłam sfrustrowana, jak może to wyglądać po sposobie, w jaki teraz to opisuję, bo w kinie nie ma czasu i przestrzeni na aż takie zastanawianie się, ale gdy teraz się nad tym myślę, to jestem w zasadzie pod wrażeniem, że ten film nie zapadł się sam w sobie, bo mógł i bez wątpienia miałby do tego potencjał. Ale też te nawiązania nie odgrywają w nim większej roli. Ach, w filmie pojawia się Chris Evans jako Johnny Storm - i to chyba było największe zaskoczenie.
Ostatecznie ratowanie świata w szerokiej skali ma niewielkie znaczenie w tym filmie - ale też nie pamiętam filmu z MCU, w którym ostatnio by naprawdę miało - za dużo tych światów, by się nimi przejmować. Deadpool chce uratować swoich ziomków, Wolverine - naprawić swoje zachowanie z przeszłości. A że przy okazji uratują świat, to trochę wypadek przy pracy, bo bez jakiegoś świata nie wypełnią innych priorytetów.
Dlaczego jeszcze parada cameos tego filmu nie zrobiła na mnie wrażenia? Bo w filmie - oprócz Wolverina - pojawiają się jedynie drugo/trzecioplanowi mutanci. I kocham X-Menów, nie wiem nawet czy nie bardziej niż Spider-Manów, ale w Bez drogi do domu byli Spider-manowie, a tutaj był Wolverine. I kilka trochę przypadkowych postaci z poprzednich filmów, których status jest trochę dziwny (tak sobie myślę, chociaż bardziej na przyszłość niż chciałabym zobaczyć to w tym konkretnym filmie, czy kiedyś dostaniemy jeszcze wariant Hulka w wykonaniu Edwarda Nortona - to by było coś).
Gdy to piszę, to naprawdę wygląda, jakby mi się ten film nie podobał - i to bardzo - ale był dla mnie głównie nijaki. Mam wrażenie, że cała droga bohaterów - choć jasna i wyraźna - jest przykryta nadmiarem. Tak wzruszyłam się, gdy Wolverin z tego filmu opowiadał o tym, jak zawiódł X-Menów w swoim świecie, a przez swoją zemstę sprawił, że odwrócono się on od mutantów, i jak Laura powiedziała mu, że zawsze jest nieodpowiednim gościem, do czasu aż zaczyna być odpowiednim (to chyba najlepsza linijka dialogu w calusieńkim filmie i mam nadzieję, że nie była nigdzie wcześniej wykorzystana i Laura ją tylko powtarza). Tak podobały mi się sceny nawalanek, nawet ta otwierająca z tańcem była całkiem zabawna, ta z armią Deadpoolów przypominała najlepsze sceny walki nagrywane w korytarzach, ale którąś z naparzanek ze środka filmu można było skrócić.
Podsumowując, czy Deadpool & Wolverine to dobry film? Chyba w sumie nie najgorszy. Czy chciałabym go obejrzeć ponownie w najbliższym czasie? Nie. Ale tyczy się to w sumie wszystkich Deadpooli, te filmy nie mają dla mnie waloru rewatchability. Natomiast w każdej chwili jestem w stanie ponownie obejrzeć prawie (bo X-Men: Mrocznnej Phoenix nie byłam w stanie oglądać wcale) wszystkie filmy z X-Menami.
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
Obejrzałabym ten film, bo lubię Deadpoola, ale przeraża mnie to, że musiałabym nadrobić X-menów i Woolverine'a.
OdpowiedzUsuńWiem, że Deadpool cieszy się dużą popularnością, ale niestety mnie nie skradł serca, dlatego raczej tego filmu też nie obejrzę, chyba, że z kimś bliskim, jeśli będzie mieć ochotę. :D
OdpowiedzUsuńMnie Deadpool nie zachwycił, więc nie wiem czy jestem zainteresowana...
OdpowiedzUsuń