Hello!
Pomijając ostatni wywiad, to może być najobszerniejszy tekst na blogu od dłuższego czasu. A mógłby być jeszcze dłuższy, bo na czym, jak na czym, ale na rozkładaniu na czynniki pierwsze reportaży o Korei się znam. Zapraszam więc na tekst o książce Elise Hu - amerykańskiej dziennikarki o chińsko-tajwańskim pochodzeniu - na temat podejścia do wyglądu zewnętrznego, a szczególnie twarzy, w Korei Południowej.
Tytuł: Bez skazy. Korea Południowa i mroczne strony obsesji piękna
Autorka: Elise Hu
Tłumaczenie: Piotr Grzegorzewski, Marcin Wróbel
Wydawnictwo: Wydawnictwo Poznańskie
Gdy autorka przedstawia perspektywę feministyczną, rolę kosmetyków i malowania się w historii Korei, historię marek kosmetycznych, w dużej części referując, cytując, powołując się na osoby, które albo to badają naukowo, albo pracują w tych dziedzinach, prowadzenie opowieści naprawdę jej wychodzi. Natomiast gdy próbuje dodać coś od siebie - i szczególnie, gdy dotyczy to bezpośrednio kultury koreańskiej - widać, że brakuje jej niekiedy takiego ostrożnego, precyzyjnego, nieoceniającego warsztatu antropologa kultury. I w pewien sposób autorka wyjaśnia to we wprowadzeniu: jest ona amerykańską dziennikarką chińsko-tajwańskiego pochodzenia - a więc może się ona w bliższy sposób odnieść do północnoazjatycki standardów - czy raczej wymogów - piękna, szczególnie wobec kobiet, niż do samej kultury koreańskiej. Poza tym jej horyzont odniesień i porównań zamyka się jednak w Ameryce i nie przedstawia ona szczególnie szerokiej perspektywy.
I to rozbicie naprawdę bardzo czuć w narracji, momentami do tego stopnia, że jeżeli czytelnik wie trochę więcej o Korei ogólnie, niektóre ze stwierdzeń autorki wydają się co najmniej dziwne. Na przykład nie wiem, czy Koreańczycy na każdy system ogrzewania podłogowego (szczególnie w mieszkaniach) mówią ondol, czy jednak odnosi się to tylko do tradycyjnego ogrzewania w domach, ale autorka na pewno twierdzi, że ma ondol w mieszkaniu. Albo wyjaśnia hanbok, jako koreańską suknię, a o ile mi wiadomo, określenie hanbok oznacza cały tradycyjny strój. I takie nieprecyzyjne stwierdzenia mogą podważać wiarygodność autorki w innych kwestiach.
Jeszcze jeden aspekt tekstu bardzo mnie zastanawiał - jest w tej książce wiele zdań, których nie mogę określić inaczej jak pokraczne, ale nie jestem pewna, czy wynika to z oryginału (biorąc pod uwagę, jak niekiedy najwyraźniej nieuważna w pisaniu była autorka, jest to możliwe), czy jednak tłumacze/redakcja się nie popisały. Są też takie stwierdzenia, że poważnie zastanawiałam się, skąd
autorka je wzięła - prawdopodobna odpowiedź jest taka, że konsoliduje co bardziej złożone problemy/tematy/twierdzenie, co prowadzi
niekiedy do zaniku precyzji.
Jednak najdziwniejszym - w czytelniczym odbiorze - tej książki jest jej element metatekstowy. Zawsze doceniam, gdy autorzy zdradzają trochę z kulis powstawania ich dzieła oraz na przykład fakt, że korzystali z usług tłumaczy, ale w Bez skazy są takie nic niewnoszące informacje, że zastanawiałam się, dlaczego nie zostały wycięte. Rozumiem, że tło biograficzne autorki jest istotne: to, że jej córki (no właśnie - córki) urodziły się w Korei, w związku z czym przez część czasu, gdy tam mieszkała była w ciąży, ale szczegóły jej porodu (które co prawda wykorzystuje, aby pokazać podejście do kwestii nagości w tak newralgicznym momencie życia, wspomina też o koreańskich łaźniach, ale jednak temat nagości w jakimś szerszym ujęciu porzuca) oraz fakt, że się rozwiodła, nie wnosił do książki wiele. I choć nie jest tak, że anegdoty z życia autorki dominują narrację, to na tyle mocno utykają w pamięci, że to do nich, a nie refleksji dotyczących piękna się wraca. Można je też podzielić na dwie grupy: takie, które w jakiś sposób tworzą lub dopełniają narrację związaną bezpośrednio z tematem książki (i dają całkiem wnikliwy obraz poznawania koreańskiej kultury piękna) oraz te, które należałoby wyciąć (przeprowadzka, podróże, niepotrzebne szczegóły o pracy czy dzieciach). I naprawdę nietrudno te dwie grupy rozróżnić.
W niektórych momentach tej książki można jednak odnieść wrażenie, że jest ona nieco rozchwiana, choć wydaje się, że wynika to z dobrych chęci autorki, aby jakoś zbliżyć do siebie czytelników - czy raczej nie oszukujmy się czytelniczki - i przedstawić swoje starcie z kulturą, żeby później między innymi zajmować się nieco bardziej technicznymi czy naukowymi aspektami podejmowanego tematu. Z jednej strony dość intymny opis porodu, z drugiej próba niemalże naukowego opisu tego, jak technologia wpływa na przemysł kosmetyczny i postrzeganie człowieka w SM. Jako dziennikarka autorka zajmowała się tematami technologiami i to widać w tekście, bo te fragmenty napisane są w zdradzający to sposób, po prostu czuć, że w tym temacie autorka czuje się naprawdę pewnie i wie, co pisze.
Bez skazy daje niekiedy wrażenie książki niemal naukowej, a na pewno popularnonaukowej, i wtedy ta opowieść zdecydowanie błyszczy i jest najmocniejsza merytorycznie, gdy widać włożoną przez autorkę pracę w zbieranie źródeł, przeprowadzenie rozmów i połączenie ich ze sobą opowieścią. Jednak autorka ma tendencję do zaczynania ciekawych wątków, opisywania ich, po czym porzucania - bez dojścia do sedna sprawy czy konkluzji, nie podsumowuje ich też w sposób, który mógłby zachęcić czytelnika do dalszych przemyśleń. Niestety Elise Hu miewa niekiedy także inną tendencję - do stawiania daleko idących tez, a z rzadka nawet do dorabiania filozofii, tam, gdzie jej nie ma. Autorka ma w wielu sprawach zapewne słuszne intuicje i pisze o nich przekonująco, ale czasami używa zbyt wielkich kwantyfikatorów i mocnych słów. Jej tezom nie brakuje podstaw obserwacyjnych, ale wydaje się, że ugruntowane są raczej w piasku niż betonie.
Im bliżej końca książki, tym bardziej ujawnia się inny aspekt narracji, który początkowo nie jest tak widoczy - to znaczy opowieść traci spójność. W pierwszych rozdziałach autorka skupia się na historii oraz obecnym wyglądzie szeroko rozumianego przemysłu kosmetycznego oraz chirurgii plastycznej. Jednak z czasem każdy z rozdziałów staje się coraz bardziej zamkniętą cząstką tematyczną. Chciałabym napisać, że autorka uszczegóławia w nich wcześniej wspominane odniesienia czy pokazuje inną perspektywę, ale nie do końca tak jest. Te rozdziały też są oczywiście ciekawe, ale można odnieść wrażenie, że zostały dopisane i dodane jako następne części. W pewnym stopniu osięgnęło to szczyt w zakończeniu książki - a jej podsumowanie zasługuje na osobny akapit - gdy autorka na temat starzenia się i jego postrzegania - pamiętajmy książka ma podtytuł Korea Południowa i mroczne strony obsesji piękna - postanawia porozmawiać z koreańsko-amerykańskimi seniorkami z Los Angeles. Elise Hu chce na ich przykładzie pokazać, że starsze panie już nic nie muszą ze społecznego punktu widzenia (choć chcą oddawać szacunek ludziom dookoła), ale robią to dla siebie - i rozumiem, że autorka chciała podbudować swoją tezę, ale jak duża i zgrana byłaby mniejszość koreańska w LA, to nie dotyczą jej dokładnie te same oczekiwania, co Koreanki i Koreańczyków w Korei. Z jednej strony autorka wykonała reporterską pracę, z drugiej - powinna ją była wykonać, gdy była w Korei, bo na dobrą sprawę w Bez skazy jest bardzo niewiele po prostu rozmów w Koreankami (ale chyba nie uderzało mnie to aż tak bardzo, bo w Polsce mamy książki Przesłonięty uśmiech. O kobietach w Korei Południowej i Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej, które bardziej skupiają się na historii kobiet, a Bez skazy jest ich znakomitym uzupełnieniem).
Zamiast podsumowania dotyczącego Korei książka ma coś w rodzaju uniwersalnego manifestu. Najogólniej rzecz ujmując, o tym, że w kwestii piękna potrzebujemy neutralności. To, co autorka tam ujęła i wyliczyła, było interesujące i mogło dać podstawy do pewnych przemyśleń, ale tonem nie do końca pasowało to do reszty książki. Nie jestem też pewna, do kogo dokładnie ten manifest miał być skierowany, bo wiadomo, że autorka zdaje sobie sprawę, że jednostki nie podważą systemu (choć mogą próbować).
Tu mała dygresja. Gdy sprawdzi się tytuł oryginału: Flawless: Lessons in Looks and Culture from the K-Beauty Capital, to ten manifest na końcu ma nieco więcej sensu. A na dodatek obnaża to fakt, jak bardzo polski tytuł ma być sensacyjny - mamy i mroczne strony i obsesję, no prawie thriller, a co najmniej kryminał. Oryginalny tytuł ładnie podkreśla też fakt, że owszem książka jest o Korei Południowej, ale w większości przypadków książka o Republice Korei = książka o Seulu.
Pomimo tego mojego niedającego się podważyć narzekania tak w zasadzie Bez skazy naprawdę bardziej mi się podobało, niż mi się nie podobało. Książka ma naprawdę wiele problemów formalnych (dziwne zdania, nieakuratne opisy odniesień kulturowych, anegdoty z życia autorki do usunięcia), ale nadrabia merytorycznie - nie da się nie docenić pracy reporterskiej, docierania do naukowców i akademików, działaczy społecznych, lekarzy i naprawdę szerokiej gamy innych osób, a nawet celebrytów (autorka przeprowadziła wywiad z Park Boram, która zmarła nieszczęśliwie prawie dokładnie rok temu; a oryginał książki ukazał się w 2023), pracy włożonej w szukanie źródeł, a następnie układanie i ogólne panowanie nad opowieścią (w większości). Historia operacji plastycznych oczu została intrygująco opisana, autorka dotykała także tematów takich jak feminizm i ostracyzm społeczny z tym wiązany (albo podejrzewanie kogoś o feminizm; i na przykład wspomina o kwestii długości włosów i aż mi się przypomniało, gdy naprawdę potężny hejt za krótkie włosy dotknął koreańską łuczniczkę An San). Autorka napomyka nawet o kwestii makijażu w kontekście tożsamości transpłciowych kobiet. Niewiele, bo to i ogólniejsza kwestia feminizmu omawiane są w drugiej połowie książki - ale jednak! Z ciekawych wątków związanych z tym, że autorka zajmowała się technologiami, wiele miejsca poświęca temu, że społeczne postrzeganie ludzi obecnie wcale nie jest 3D, tylko 2D - staramy się dobrze wyglądać na ekranach, a nie w rzeczywistości.
Ten tekst i tak jest już długi, więc nie zaszkodzi mu jeszcze akapit dotyczący niebezpieczeństw uogólniania. Autorka napisała: „[podczas lockdownu] Przestałyśmy nosić makijaż, bo już nie chciałyśmy go robić” - ja: zaczęłam robić makijaż i bawić się cieniami do powiek, bo w końcu miałam na to czas, gdy nie musiałam dojeżdżać na uczelnię; „Wiele moich przyjaciółek i koleżanek przestało farbować włosy” (s. 340) - ja: po kilku latach przerwy w farbowaniu włosów w ogóle, w czasie pandemii pomalowałam je na blond.
Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!
Pozdrawiam, M
Ciekawi mnie ta książka, więc być może kiedyś po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńCiekawa pozycja ^^ nie słyszałam o niej wcześniej :)
OdpowiedzUsuńCałkiem ciekawa propozycja :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Wydaje się bardzo ciekawa.
OdpowiedzUsuń