piątek, 7 marca 2025

Wszystko, o co chciałam zapytać bookfluencerkę [wywiad Rozkminy Hadyny]

 Hello!

Dawno na blogu nie było rozmowy z koleżanką po fachu, ale w końcu musiał nastąpić ten moment, gdy do rozmowy zaproszę autorkę Rozkmin Hadyny. Poniżej przeczytacie o zmieniającej się i znikającej (czy aby na pewno?) blogosferze, szeroko pojętych książkowych social mediach i ich prowadzeniu oraz oczywiście o tym, co szczególnego jest w Rozkminach! 


Zastanawiałam się, jak najlepiej określić, z kim będę przeprowadzała ten wywiad i przyszło mi do głowy słowo bookfluencerka – czy uważasz, że jest akuratne, czy może masz jakieś inne słowo, które dobrze podsumowuje Twoją działalność w internecie?

Chociaż już dawno przeniosłam się z bloga na media społecznościowe, wciąż przyłapuję się na mówieniu o sobie – może z przyzwyczajenia, a może dlatego że to szerzej rozumiane określenie – „blogerka ksiażkowa”. Moją główną platformą jest teraz Instagram, ale wiele osób spoza książkowego świata na słowo „bookstagramerka” robi wielkie oczy.
Kolejną ważną kwestią wydaje się to, że Instagram jako platforma coraz mniej mi odpowiada: wszechobecne rolki, zmiany formatów zdjęć, ucinanie zasięgów mniej popularnym użytkownikom, wyłączenie możliwości sortowania po najnowszych publikacjach, wreszcie niewdzięczny algorytm tnący zasięgi „niewygodnym” tematom, sprzyjający zaostrzaniu konfliktów, dezinformacji, promowanie treści negatywnie wpływających na nasze samopoczucie… można by długo wymieniać.
Z tych względów słowo „bookfluencerka” zdecydowanie bardziej do mnie przemawia, bo nie przywiązuje mnie do tej jednej platformy. Pytanie, na ile można mnie nazwać influencerką z prawdziwego zdarzenia, bo prowadzę kapryśnie prowadzone, mało popularne konto… Może najlepiej byłoby powiedzieć, że czasem piszę o książkach w internecie.

Kiedyś pisałaś bloga, ale od ponad 4 lat jest on nieaktywny, a Ty przeniosłaś się z działalnością na Instagrama i Facebooka – co spowodowało tę decyzję i taką zmianę? 

Do ostatecznej decyzji, żeby przenieść się wyłącznie na media społecznościowe, przyłożyły się w dużej mierze przemyślenia po spotkaniu blogerskim Literacka Stolica w 2018 roku (tutaj o tym pisałam na blogu). Mówiliśmy wtedy, że dla twórcy internetowego ważniejsze jest dotarcie do czytelnika z tekstem niż licznik wejść na blogu. Po co utrzymywać bloga, jeśli więcej osób przeczyta pełen tekst wrzucony w kilku miejscach na platformach społecznościowych?
Po ośmiu latach prowadzenia bloga zaczęłam coraz bardziej zauważać, że coraz mniej osób czyta moje teksty na blogu, a wszelkie dyskusje i reakcje przeniosły się w dużej mierze na konta Rozkmin na Instagramie i Facebooku. Do tego doszły relacje, które dają dużą wolność w tym, że znikają w ciągu 24 godzin. Przy tworzeniu wpisu na bloga, spędzałam dużo czasu na wyprodukowanie dłuższego, dopieszczonego tekstu; chciałam, by wpis jak najlepszy, bo zostaje w Internecie na długo i czasem trafiają na niego osoby szukające czegoś w wyszukiwarce, bez znajomości mojego zakątka w sieci. Relacje są o tyle uwalniające, że można się pomylić, na szybko wrzucić jakieś przemyślenia, wymienić się wrażeniami na gorąco. Dodatkowo wybierając, o których lekturach będę pisać na blogu, pomijałam często przeciętne, ale rozrywkowe czytadła, bo wydawało mi się, że nie ma sensu poświęcać aż tyle pracy na coś mniej w moich oczach znaczącego, o czym mam mniej do powiedzenia. Na stories na Instagramie mogę napisać o wszystkim, pokazać każdą lekturę, podzielić się cytatem, komentować fragmenty, używając zdjęć. To szalenie poręczne i bardzo cieszy, gdy można wspólnie śmieszkować z ludźmi z internetu podczas czytania. Albo że można promować czytelnictwo i wolniejszy tryb życia wiadomością puszczoną w eter, że ja sobie teraz leżę i czytam. Generalnie pozbycie się bloga trochę mnie odciążyło zarówno z mentalnego wyobrażenia, o czym i jak mam pisać, jak i z całego zaplecza technicznego polegającego na utrzymywaniu swojego bloga.

1.    Masz poczucie, że Twoja działalność w internecie zmieniała się ewolucyjnie czy rewolucyjnie?

Nie przyszłoby mi do głowy nazwać mojego „pisania o książkach byle czego” (odnosząc się do cytatu Gombrowicza w opisie mojej działalności na Facebooku) rewolucyjnym! Zdecydowanie była to powolna ewolucja polegająca na obserwowaniu trendów i dostosowywaniu popularnych rozwiązań do mojego własnego odczucia i wygody.
Z drugiej strony w źródłosowie „rewolucji” znajdują się łacińskie obroty, powtórzenia. A u mnie wszystko zaczęło się od potrzeby dzielenia się lekturami na prywatnym koncie na Facebooku, a jak widać, póki co skończyło powrotem do krótszych wpisów w mediach społecznościowych, więc w tym sensie można to określić rewolucyjnym :)

Cieszę się, że zupełnie nie zrezygnowałaś z prowadzenia książkowych social mediów, bo przez lata blogowania byłam świadkiem zakończenia działalności bardzo wielu blogów i wcale niewiele z tych osób z bloga przeniosło się do SM.

Bardzo mi miło – i nawzajem! Gratuluję i jestem pod wrażeniem, że Mirabelkowy blog wciąż działa, ramię w ramię z Instagramem! To prawda, że w książkowej blogosferze ludzie przychodzili i odchodzili, próbowali różnych formatów – Pyza z Pierogów Pruskich próbowała nawet sił w podcastowaniu! – ale też trzeba przyznać, że sporo osób zostało. I wciąż robi mniej więcej to samo, z takim samym czarem, z mniejszym lub większym zasięgiem. Ciepło się robi na sercu. Pozdrawiam Qbusia, tak zwanego Pożeracza książek, który dla odmiany nie polubił się z Insta, za to wspaniale mu idzie na blogu i Facebooku, a także Literackie skarby świata całego – Ania z kolei działa przy wsparciu patronów!

Innym ciekawym zagadnieniem jest to, jak niewiele osób - przynajmniej z mojej obserwacji - ogłasza, że przestaje pisać. Po prostu nagle zaczynam się zastanawiać, co słychać u znajomego blogera i okazuje się… że nie opublikował nic od maja zeszłego roku (to prawdziwa historia z początku lutego). Znam też kilka osób, u których następowało powolne zaprzestawanie publikowania - postów regularnie pojawiało się mniej, aż przestały wcale. Cały ten wstęp miał mnie doprowadzić do pytania, czy masz jakieś lubiane blogi, które zniknęły z blogosfery bez słowa?

Na pewno brakuje mi Pierogów Pruskich – nawet ostatnio chciałam wrócić do konkretnego wpisu o „Trędowatej”, gdy sama ją czytałam, a tutaj strona nie działa, a na Goodreads też niedziałający link. Wiadomo, twórczyni zajmuje się teraz innymi rzeczami i opublikowała chwaloną wszędzie książkę, ale jej wpisy stały się lost media! Halo, Pyzo, czy to się godzi? ;)
Tramwaj nr 4 zniknął wieki temu, Ekruda już nie publikuje od pięciu lat, Trans książkowy jeszcze dłużej (na koncie Insta czytamy: „tu był bookstagram, ale mi się odechciało” – bardzo życiowe!). Co jeszcze… Leon Zabookowiec/Popkulturowiec też zamilkł, Książki mojej siostry, Kroniki kota nakręcacza – szczerze mówiąc takich tymczasowych internetowych pamiętników o książkach było multum, ale na pewno tak samo jest teraz. Założę się, że powstaje dużo aspirujących kont w różnych mediach, które też znikają po paru miesiącach czy latach. Takie jest życie.

I może ogólniej - czy jest coś, czego brakuje Ci w obecnej blogosferze (czy też w bookmediach)? Ja na początku lutego ogarnęłam, że ostatni (i pierwszy, w którym wzięłam udział) Share Week był w 2020 roku.

Zdążyłam zapomnieć, że takie coś istniało!
Te dziesięć lat temu można było też na pierwszy rzut oka po tekście ocenić, czy dana osoba mi podejdzie, jeśli chodzi o blogowe znajomości. Teraz skupiam się na obrazkach w pierwszej kolejności, więc czasem wygrywa czyjeś dobre oko do zdjęć. Przez wykluczenie wyszukiwania po najnowszych ciężko też dotrzeć do nowych, obiecujących twórców na Instagramie. Poza tym na blogach były linki do najnowszych wpisów innych polecanych osób, łatwiej było stworzyć dobrze widoczną siatkę wsparcia i powiązań. Teraz mam wrażenie, że są to takie szybko znikające wyrywki.
Na pewno brakuje mi też spotkań na żywo – kiedyś były różne inicjatywy, żeby na przykład zebrać krakowskie osoby blogujące o książkach w jednym miejscu i pogadać. 

Śmierć tradycyjnego blogowania jest albo ogłaszana co i rusz, albo ludzie wprost twierdzą, że ono już nie żyje. A jednak mimo wszystko mam wrażenie, że pojawiają się nowe blogi, istniejące mają się nie najgorzej.  

Co chwilę ogłasza się śmierć książki i co? Wciąż się mamy całkiem nieźle, nawet coraz więcej młodzieży czyta przez Booktoka. Niech im wyjdzie na zdrowie. Jak pojawi się kolejna popularna platforma to ten światek bookfluencerski znów się przepoczwarzy i częściowo przeniesie. Nihil novi.

A jeśli ktoś dopiero zaczynający zapytałyby Cię o poradę na początek działalności w internecie, to podpowiedziałabyś mu założenie bloga, Instagrama czy TikToka? 

Musiałabym więcej wiedzieć o danej osobie. W czym się czuje dobrze: przed kamerą, z aparatem? Czy jest bardziej tradycyjna i pod prąd? I dla kogo chce tworzyć rzecz jasna, do kogo chce trafić: do starych wyjadaczy czy do tak zwanych zetek? Wszystko zależy od tego, na czym nam bardziej zależy i co bardziej do nas przemawia.

Jakie największe zmiany albo trendy zauważyłaś na przestrzeni całej swojej książkowpływowej działalności?

Książkopłynnej, a może nawet książkopylnej ;)
Wydaje mi się, że cały czas lawirujemy wokół tego tematu. Przesiadka z blogów i długich, przemyślanych wpisów i akcji na obrazki, plansze do wypełniania na telefonie, znikające relacje, wideoeseje, filmiki – to właśnie największa zmiana. Inne rzeczy – blaski i bolączki - wydaje mi się, że w pewien sposób zostały te same.

Dawno temu (w 2015 roku i jeśli dobrze sprawdziłam przez dwa kolejne lata) prowadziłaś na blogu dwa wyzwania czytelnicze „Czytam literaturę angielską”– dzięki Tobie sama przeczytałam wtedy 25 angielskich książek – oraz „I read in English” i zastanawiałam się, czy nie rozważałaś jakieś formy powrotu do nich na Instagramie lub Facebooku?

O kurczę, to faktycznie Cię zinfluencowałam porządnie! Bardzo mi miło, że, jak rozumiem, dobrze wspominasz te moje akcje. Szczerze mówiąc, nie mam już aż takiej energii jak przez pierwszą dekadę blogowania. Swego czasu robiłam też spotkania z cyklu Silent Reading w krakowskiej księgarni Bona, zapraszałam co miesiąc na wspólne czytanie po cichu przy relaksującej muzyce w podziemiach ulicy Kanoniczej. Nawet próbowałam wskrzesić te spotkania po pandemii w DOM EQ, ale nie poczułam dawnego wewnętrznego zapału i zainteresowania z zewnątrz.
Mam może boomerskie wyobrażenie, że kiedyś zorganizowanie wyzwania czytelniczego wydawało się łatwiejsze: przygotowywało się jeden obrazek, który potem hulał na innych blogach pod wpisami książek z danego wyzwania. Na koniec roku podsumowanie – i tyle. Teraz trzeba przygotować ładne plansze do udostępniania i je wypełniać na bieżąco, przypominać, kombinować. Jeszcze czegoś takiego nie robiłam. Przemyślę to sobie, dzięki za przypomnienie, ale czy mi starczy ochoty? 

Jak – i czy w ogóle – zmienił się Twój gust czytelniczy na przestrzeni lat?

Hmm, czy się zmienił? Zastanówmy się.
Na pewno zluzowałam z nowościami, egzemplarzami recenzenckimi, z wieczną pogonią za świeżymi okładkami, z próbami zorganizowania sobie płatnych współprac. Było to wyczerpujące, niepotrzebne, często frustrujące. Zmuszałam się do czytania czasem średnich książek, ale przynajmniej potem starałam się o nich szczerze napisać. Kiedyś dostałam lekką burę od innej blogerki, że jak mogę dostawać książkę za darmo od wydawnictwa, a potem o niej źle pisać. To bardzo szkodliwe nastawienie, psujące nasz wizerunek, trzeba z nim walczyć! Nie możemy służalczo wszystko chwalić, bo dostajemy egzemplarz recenzencki, trzeba mieć jakieś poczucie własnej wartości i odpowiedzialności za swoją opinię.
Z innej strony, kiedyś też starałam się częściej robić sobie ambitniejsze wyzwania, czytać więcej kanonu, literatury piękniej z wyższej półki czy popularnych, wymagających nowości, żeby było co popisowo rozkminiać – jak na przykład „Małe życie” Yanagihary (ugh!). Teraz pozwalam sobie dużo częściej na czytanie tego, na co akurat mi przyjdzie ochota, albo tak jak w tym miesiącu – w ogóle, bo zamiast tego gram. Wróciłam do czytania o wampirach, a czasami porzucam książki na rzecz dwudziestu tomów mangi.
Obecnie moim ulubionym typem komfortowej lektury na rozluźnienie to młodzieżowy romans LGBT+ z happy endem. Ale zostało mi to, że czytam szeroko, różnie, od fantasy i s-f, przez literaturę obyczajową, klasykę, aż po reportaż. Najmniej przepadam za thrillerami, horrorami i kryminałami – no, chyba że to kryminał komediowy, jak Chmielewska czy Kisiel.

Czy masz jakieś konkretne plany, jak będzie wyglądało to, co robisz/pokazujesz na Instagramie i Facebooku w najbliższej przyszłości?

Żadnych! Podążam za tym, na co mi przyjdzie ochota, ile mam w danym momencie energii. Czasem wrzucam po kilkadziesiąt relacji dziennie, a czasem milczę przez pół miesiąca. Prawilne wpisy pojawiają się rzadko, jak mnie najdzie fantazja.
Na pewno blog wydaje mi się już swego rodzaju cmentarzyskiem internetowym, mauzoleum swoich czasów, podobnie jak stare fora internetowe „made by Przemo”. W starszych wpisach poznikały obrazki, gify, nie mówiąc już o czasem nieznośnym, cringe’owym języku. Oczywiście zdarzały się też dobre teksty, świetne dyskusje, ale jestem już w innym miejscu.
Podobne odczucia miałam, przeglądając lekturniki z gimnazjum – ale one też mają swoją wartość, bo pokazują moją czytelniczą drogę! Pisanie o książkach to trochę taka wskazówka dla mnie z przyszłości na temat tego, co czytałam i jakie miałam odczucia po lekturze. Teraz staram się wrzucać choć parę słów o prawie wszystkich przeczytanych książkach na Goodreads, żeby mieć jakiś punkt zaczepienia na przyszłość.
Jeśli pojawi się jakaś interesująca platforma, chętnie się przeniosę, bo Instagram mnie coraz bardziej denerwuje, podobnie jak Facebook. Mam wrażenie, ze z tego wszystkiego najbardziej trwale traktuję właśnie Goodreads.

Bardzo dziękuję za odpowiedzi!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M


 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3