niedziela, 28 września 2025

Wszystko, o co chciałam zapytać blogerkę [wywiad Kasia – Myśli z Głowy Wylatujące]

 Hello!

Wspominałam kiedyś, że do wymyślania wywiadów potrzebuję trochę weny – w tym przypadku przyszła ona, gdy szykowałam blogowy wpis urodzinowy i przeglądałam komentarze z zeszłego roku. Przeczytałam komentarz Kasi z bloga Myśli z Głowy Wylatujące, odnoszący się do blogowania i pomyślałam, że warto byłoby zagłębić się w temat, czy…

Blogi i blogowanie umiera?

Kurde, nie wiem. Wśród moich obserwowanych mam sporo blogów, które dalej są aktywne i regularnie coś dodają. Jednak nie wiem, ile nowych blogów się pojawia, bo po prostu ich nie szukam. Sama teraz bardzo rzadko odwiedzam inne blogi. Mój blog też umiera, ale ciągle staram się go reanimować i nie porzucać.
Nie chciałabym, aby blogowanie umarło. Nie ufam na tyle kontom w Social Mediach, aby tylko i wyłącznie się tam udzielać. Mogą zniknąć w chwilę. Wystarczy włamanie, brak możliwości odzyskania hasła i koniec. Sama w maju walczyłam z włamaniem na konto i odzyskanie go zajęło mi dobre pół godziny, ale się udało. Jakby się nie udało, to bym założyła nowe konto, ale naprawdę byłoby mi szkoda tego wszystkiego. Coś, co się budowało latami przepada. Z blogiem wydaje mi się, że jest mniejszy problem. Można nawet sobie dodać drugiego maila jako administratora i na dłużej zachować dostęp w razie problemów. Nie jest się też tak uzależnionym od algorytmów. 

I drugie pytanie połączone z pierwszym – a może to nie tyle umieranie blogowanie, co panuje brak zastępowalności pokoleń. Znajome blogerki zaczynały pisać w gimnazjum/liceum, pisały jeszcze na studiach, ale gdy zaczęły pracę – na blogowanie nie starczało czasu. I o ile z jednej strony znam też wiele blogów założonych przez osoby pracujące, z rodzinami i dziećmi, to z drugiej – nie widzę raczej blogów zakładanych przez obecne licealistki – tu od razu startujemy z poziomu Instagrama/TikToka.

Bardzo możliwe. Nie mam pojęcia właśnie, ile osób teraz tworzy blogi. Na pewno widzę osoby w wieku gimnazjalnym/licealnym, które zakładają konta na Instagramie czy Tik-Toku, ale nie kojarzę nikogo tak młodego, kto by miał bloga. A szkoda. Uważam, że to doświadczenie w pisaniu bardzo dużo daje. Problem jest też w tym, że młode osoby mają coraz większe problemy z przyswajaniem długich treści i koncentracją (w sumie nie tylko młodzież szkolna, widzę to też sama po sobie).

I trzecia kwestia – wydaje mi się nieprawdą, że nikt nie czyta blogów. Powstaje niewiele nowych blogów (a przynajmniej ich nie widzę) i niektóre osoby przestają pisać, ale nawet na swoim blogu obserwuję powolny, ale przyrost czytelników. 

U mnie jest to samo. Mimo niewielkiej aktywności w obecnym roku, to pojawiają się nowi czytelnicy. Rzadko kiedy zdarzy się u mnie wpis, który w ogóle nie ma komentarzy. Jak w tamtym roku regularnie pisałam, to naprawdę aktywność była bardzo fajna.

Omówiłyśmy bolączki środowiska blogowego, więc teraz wypadałoby Cię w końcu przedstawić. Od siebie zacznę od tego, że mamy bardzo podobny blogowy staż – Myśli z głowy wylatujące powstały w kwietniu 2013 roku, a Mirabell w sierpniu 2012.

W 2013 roku to jeszcze nawet nie były Myśli z głowy wylatujące, tylko Świat według Kasi. Jakieś 1,5 roku później wpadła mi do głowy ta nazwa, a w 2019 zmieniłam adres, aby było spójnie.
Zaczynałam bloga, kończąc szóstą klasę podstawówki, a obecnie skończyłam studia magisterskie z chemii i dostałam się na doktorat. Te 12 lat temu nie uwierzyłabym w obie te rzeczy – że blog będzie dalej istniał, a ja zacznę karierę naukową. Co prawda, moje obecne życie odbija się na blogu – nie zawsze mam czas albo głowę do czytania książek i pisania o nich (albo pisania czegokolwiek), dlatego aktywność jest taka, jaka jest.

Cykl wywiadów na blogu nazywa się Wszystko, o co chciałabym zapytać… i z założenia moja rozmowa z Tobą miała być rozmową z koleżanką-blogerką, ale może w tym momencie czujesz się już bardziej instagramerką lub jeszcze inaczej definiujesz swoją obecną działalność w sieci?

Szczerze, czuję się blogerką niż Instagramerką. W Instagramie mi wiele rzeczy nie pasuje i drażni. Przede wszystkim mało miejsc na tekst i obecnie preferowanie formy krótkich wideo. Blog daje mi dużo większe możliwości, jeśli chodzi o pisanie, a to najbardziej lubię.


Twój blogowy staż może wyjaśniać, dlaczego – gdy zobaczyłam Twoje posty na Instagramie „Jestem czytelniczym dinozaurem…” – skomentowałam jedną z Twoich karuzel. Zazwyczaj tego nie robię, ale poczułam, że jestem „wśród swoich”. Stawiam taką tezę, że blogerka z Instargamem to jednak nieco inny typ twórcy niż osoba, która od początku działa tylko na Instagramie.

 
Też mam takie wrażenie. Szczególnie teraz, kiedy dominują te krótsze formy. W sumie mogę się wypowiadać tylko o bookstagramie, a to jest dość specyficzne miejsce i wygląda inaczej niż np. profile modowe. Porównują blogi i bookstagramy wyraźnie widzę, że nacisk jest stawiany na inne rzeczy. Blogi to bardziej rozwinięte recenzje, a z kolei bookstagramy to dużo wpisów okołoksiążkowych, humorystycznych rolek czy grafiki, które ktoś będzie udostępniał, bo się z tym zidentyfikuje. Taki w sumie był zamysł Dinozaurów – dać coś, z czym można będzie się identyfikować, aby przyciągnąć do siebie nowe osoby. Algorytmy są bezlitosne i nie ma co udawać, że się na nie zwraca uwagi. Tym bardziej, że ja Instagrama zakładałam, aby mieć łatwiejszy kontakt z obserwatorami, więc gdy ten kontakt zanikał, bo moje wpisy się nie pokazały, musiałam zacząć kombinować.

Migracja blogerek na Instagram jest niezaprzeczalna, ale zastanawiam się, jak Ty ją obserwujesz? Znam przypadki, gdy ktoś rzeczywiście zaczął udzielać się tylko na Instagramie i dalej tworzy o książkach/kulturze, ale znam też przypadki, gdy Instagramy koleżanek-blogerek zostały ich bardziej prywatnymi przestrzeniami.

W sumie nie obserwuję. W pewnym momencie po prostu treści, które odbieram na blogach i na Instagramie się rozjechały. Jedynie zauważyłam, że osoby, które zaczęłam obserwować na początku (2019) już zrezygnowały i z Instagrama, i z blogowania. W przypadku tych Instagramów książkowych, to po prostu konto znikało albo nic się na nim nie pojawiało. Było kilka takich kont, ale bez blogów, gdzie ktoś zaczął mniej pisać o książkach, a więcej swoich prywatnych spraw i często przestawałam obserwować takie osoby, jeśli nie miałam z nimi większego kontaktu.

Jak było w Twoim przypadku – kiedy założyłaś Instagrama i zaczęłaś na nim prężnie działać? Miała to być forma uzupełnienia bloga, może początkowy był to Twój profil prywatny, czy miałaś jeszcze jakieś inne motywacje?

O, fajnie się tutaj wszystko podsumuje. Instagrama założyłam w 2019 roku jako takie konto typowo pod bloga, aby mieć lepszy kontakt z odbiorcami. Po jakimś miesiącu czy dwóch ewoluował całkiem w bookstagrama i tak zostało. Teraz nie wyobrażam sobie pisać tam o czymś innym niż książki czy czasem filmy.

Mam wrażenie, że działalność na Instagramie też się zmienia – nie widzę tylu, ile wcześniej fal nowych premier książkowych. Pamiętam, gdy w 2022 roku przez dobry miesiąc, co drugie zdjęcie książki, które widziała na IG, to było „Malibu płonie” – teraz już dawno nie widziałam podobnego szumu. Nie wiem, czy to wydawnictwa zaczęły zmieniać swoje strategie, czy to IG – zarówno algorytmy, jak i popularność rolek – się zmieniło.

Nie wiem, czy pamiętasz, ale właśnie od 2021 do 2023 robiłam plebiscyt „Najgłośniejsza książka roku”, bo zauważyłam, że są książki, które wyjątkowo się wybijają. Przestałam robić to w 2023, bo nie miałam głowy, aby tego pilnować i robić raz w miesiącu, ale też był coraz mniejszy sens. Myślę, że dobrze wyszło, że odpuściłam. 
Wydaje mi się, że to kwestia przesytu. Po prostu miesięcznie wychodzi tak wiele książek, że nie są w stanie się przebić. Druga kwestia, że recenzje się mniej klikają. Tylko najpopularniejsze konta muszą też dawać inne, powiedziałabym, że mniej wymagające od czytelnika, wpisy niż recenzje. 

Wracając do Twojego komentarza, który zainspirował ten wywiad, napisałaś w nim: „[na blogu] Więcej pracy trzeba włożyć w dotarcie do nowych osób, ale też jest to wykonalne”. Masz jakieś sprawdzone sposoby na docieranie do nowych czytelników? Nie ukrywam, chętnie poznam jakieś dobre patenty.

Po prostu komentuję inne blogi, ale nie zapraszam do siebie. Sprawdzam, czy osoby, które komentują inne blogi, prowadzą własne i tak do nich docieram. 
Może też próbować pisać wpisy zoptymalizowane pod SEO i liczyć na ruch z przeglądarki. 
Próbowałam też wrzucać linki na konto na X oraz grupki na fb, ale mi się odechciewało.

Pytanie zza kulis prowadzenia bloga - zdarzało Ci się usuwać wpisy? Lub głęboko je zmieniać i aktualizować? I dlaczego? Mam wrażenie, że teraz to zupełnie niekontrowersyjny temat, ale kiedyś czytałam, że usuwanie treści z bloga to oszukiwanie czytelników.

Oczywiście. W 2019, kiedy uznałam, że chcę bloga prowadzić na poważniej, usunęłam bardzo dużo wpisów. Przede wszystkim usunęłam wpisy z lat 2013–2015, gdzie pisałam więcej o tym, co się u mnie dzieje i pojawiały się konkretne osoby. Usunęłam też wpisy z muzyką, bo coś pozmieniało w bloggerze i nie szło tej muzyki odtworzyć z powrotem (pewnie kwestia praw autorskich). 
Usuwałam głównie ze względu na prywatność moją i innych. Też na koniec liceum nie miałam kontaktu praktycznie z nikim, kto się wtedy przewijał, więc nie chciałam żadnych problemów.

A może kojarzysz inne rzeczy związane z blogowaniem pod hasłem „kiedyś były czasy, a teraz to nie ma czasów” – na przykład akcje z pytaniami i nominowaniem kolejnych osób. W pewnej części przeniosło się to na Instagrama, dzięki łatwości oznaczania innych osób, ale jednocześnie mam wrażenie, że na IG te zabawy nie mają takiej mocy poznawania innych osób i budowania społeczności. A z drugiej strony maratony czytelnicze czy miesiące jakieś literatury organizowane przez różnych bookstagramerów – do wyboru do koloru, wydaje się, że są bardziej otwarte i łatwiej się o nich dowiedzieć niż o tych organizowanych na blogach.


Głównie kojarzę te posty typu LBA  i nominowanie innych osób. Pamiętam, że część narzekała, że jest to łańcuszek, ale mi zawsze było miło, kiedy ktoś mnie w ten sposób docenił. Co prawda TAGi z nominowaniem mnie drażniły, bo nikt mnie nigdy nie nominował. :D
Weekendowych maratonów zaczęło mi brakować, więc sama zaczęłam je organizować na Instagramie. Tylko nie pamiętam, czy to było po tym, jak obroniłam licencjat czy po pierwszym roku magisterki, który mnie przetyrał do granic możliwości (nie byłam w stanie się uczyć na ostatni egzamin i cały dzień przeleżałam w łóżku).

Trochę nawiązując do poprzedniego pytania – IG wydaje się jednak bytem efemerycznym, łatwym, dostępnym, ale na którym nie pozostaje wiele śladów działalności (chociaż można umieszczać storsiki w wyróżnionych). Jedną z moich ulubionych rzeczy na blogu jest kalendarium postów i wyszukiwarka. A gdy przychodzi mi znaleźć coś na Instagramie (i to zarówno na własnym profilu - a miałam takie okresy w czasie studiów, że zamieszczałam tam zdjęcia codziennie, jak i ogólnie, gdy coś wpadnie mi w oko, ale tego nie zapiszę, szanse, że to znajdę, są prawie zerowe), to mam często ochotę się załamać. Z jednej strony pewna ulotność IG ma swoje zalety, z drugiej wydaje się, że to jednak nie jest tak stabilne medium jak blogi. 

Tak, dokładnie. Uwielbiałam blogi, które miały archiwum wpisów. Z wyszukiwarki na moim własnym blogu korzystam regularnie. Z kolei szukanie czegoś na Instagramie, to jest dramat. Jeśli jest jakieś 100 postów, to nie ma problemu, ale przy 400 jak u mnie to masakra jakaś. Szkoda mi, że Instagram usunął funkcje takich albumów. Dla mnie to było bardzo fajne, jeśli chodzi o porządkowanie wpisów, aby później do nich wracać. 

Bardzo dziękuję za odpowiedzi!

Muszę napisać, że naprawdę wyszła z tego super rozmowa w nieco luźniejszym stylu, na jakim bardzo mi zależało, choć aby opisać niektóre niuanse blogowania i instagramowania, potrzebowałam bardzo wielu słów…

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

 

środa, 24 września 2025

Nie tylko w kinie i teatrze 37

Hello!

Ostatni wpis z tej serii pojawił się mniej więcej rok temu, więc najwyższy czas na nową porcję aktorów i aktorek w teledyskach!


BIBI - Apocalypse
Aktor: Kang Youseok

Według Wikipedii to trzeci klip, w którym wystąpił Kang Youseok, przy czym jeden to teledysk do piosenki z serialu, natomiast drugi to japoński singiel Lee Min-hyuka z BTOB „Summer Diary” (jest to malutka rola).

Teledysk BIBI jest bardzo jasny i uroczy... do pewnego czasu. Gdy doczytamy, o czym jest piosenka, okaże się, że to jakaś wersja ogrodu Eden, Ewy i Adama oraz poznania dobra, zła, natury ludzkiej.

YOUNG POSSE ft. 10CM
Aktor: Tseng Jing Hua 

Tseng Jing Hua to tajwański aktor, pojawiający się w zaskakująco długim i filmowym (jak na obecne trendy w k-popie) klipie zespołu, dla którego wizerunku ta piosenka jest nieco zaskakująca (dziewczęta prezentowały się i prezentują w swoich promowanych utworach na zespół z silnymi wpływami hip-hopu i tu w sumie też tak w pewien sposób jest). Nie chciałabym zbyt wiele pisać, bo naprawdę warto teledysk obejrzeń - ma zaskakujący i mroczny zwrot akcji; sama piosenka ma naprawdę ładną melodię, choć jest smutna.

JIN (BTS) - Don't Say You Love Me
Aktorka: Shin Se-kyung

To nie jest pierwszy teledysk, w którym występuje Shin Se-kyung, jej teledyskografia obejmuje między innymi klip do piosenki „Take Five” Younhy oraz „One More Time” Paula Kima. Ale muszę napisać, że gdy pierwszy raz słuchałam tej piosenki, bardziej zdziwiły mnie jej słowa, niż obecność aktorki, bo są mocno przewrotne, nie spodziewałam się też, że cała będzie po angielsku. Co do samego klipu - jest w nim dużo biegania.

YUQI - Gone
Aktor: Wang Anyu

Był aktor z Tajwanu, to teraz aktor z Chin. Według Wikipedii to jego pierwszy udział w projekcie teledyskowym. I trochę jak w przypadku Young Posse to także materiał dłuższy i bardziej filmowy, tematycznie jednak bliżej tu do piosenki Jina - no i sam tytuł też wiele tłumaczy.

aespa - Rich ManTrailer | I am a Rich Man
Aktor:  Koo Kyo-hwan 

To nie jest teledysk, ale trudno zignorować zwiastun minialbumu wyreżyserowany przez Lee Ok-seop, w którym pojawia się Koo Kyo-hwan. To zwiastun płyty, ale w praktyce to w sumie minifilm, o którym niestety bardzo trudno coś napisać, więc musicie go zobaczyć!

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

Pozdrawiam, M

 


sobota, 20 września 2025

Nigdzie albo wszędzie dopiero będzie - 1670 sezon 2

 Hello!

Jest szansa, że gdy Wy to czytacie, ja jestem w drodze do Adamczychy. Miejsce, któremu swoją nazwę zawdzięcza wieś z serialu, leży nieco ponad 20 kilometrów od miasta, w którym mieszkam, i z okazji premiery serialu i publikacji recenzji, postanowiłam zrobić sobie tam wycieczkę rowerową. (Tak wiem, że serial kręcony jest głównie w skansenie w Kolbuszowej).

Może nie pamiętacie, ale pierwszy sezon 1670 wcale mnie nie zachwycił. Z czasem udzielił mi się trochę zbiorowy entuzjazm, a w wielu recenzjach spotkałam się z opinią, że drugi sezon jest po prostu lepszy niż pierwszy. Biorąc pod uwagę moje doświadczenie z oglądania - nie mogę się nie zgodzić. Oglądało mi się ten sezon lepiej i nie odczuwałam tyle zażenowania, co w przypadku pierwszego. Odcinki mi się nie dłużyły (a momentami odczuwałam nudę w pierwszym sezonie), chociaż trzeba napisać, że każdy z odcinków różni się poziomem.

W recenzji pierwszego sezonu narzekałam, że narracja jest porwana - tutaj mamy wątki, które spajają cały sezon, prowadzą do punktu kulminacyjnego i pozwalają bohaterom na eksplorację ich charakterów i osobistych linii fabularnych rozpoczętych w poprzedniej odsłonie serialu. Śledzenie losów bohaterów w takim układzie podobało mi się zdecydowanie bardziej, niż nieprzystające do siebie odcinki sezonu pierwszego. Chociaż i tutaj każdy odcinek to nowa i osobna przygoda… niosąca jednak konsekwencje przez kolejne epizody.

Ten sezon jest bardziej wyważony niż poprzedni, a jeśli przechyla szalę, na którąś ze stron spektrum nastroju, to kieruje się w strony smutniejsze i poważniejsze, bardziej uderzające naszych bohaterów. O ile w poprzednim sezonie wybuchałam miejscami prawdziwym, nieopanowanym śmiechem, tak tutaj nie było takich momentów (oczywiście serial był, jest i pozostaje naprawdę zabawny, także w bardzo prosty sposób, ale odniosłam wrażenie, że nie jest aż tak łopatologiczny, jak był sezon pierwszy - chociaż dalej jest do pewnego stopnia), tak w tym bardziej się wzruszałam. 

Nie można nie docenić serialu, który pozwala w swojej recenzji użyć słowa defenestracja. Ach, i wspominane przy okazji pierwszego sezonu inspiracje trylogią Sienkiewicza czy też jej ekranizacjami w tym sezonie zyskują bardzo namacalne kształty. Pojawia się postać nowego przystojnego szlachcica Marcina - nie wiem, czemu twórcy serialu nie poszli po prostu na całość i nie nazwali go Michał, bo i tak widać, że to Wołodyjowski, a w ostatnim odcinku pojawia się Kmicic i Tereska i Stanisław śpiewają „Dumkę na dwa serca”. A w ogóle to „Ubu Król, czyli Polacy” oraz „W Polsce, czyli nigdzie”. 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

wtorek, 16 września 2025

I w kółko - Wednesday 2

 Hello!

Pierwszą połowę drugiego sezonu Wednesday oglądało mi się dobrze, nawet powiedziałabym, że lepiej niż cały pierwszy sezon (który oglądało mi się bardzo dobrze), natomiast część drugą męczyłam na kilka rat i już nawet sądziłam, że tego sezonu nie dokończę. Spoilery.

Wednesday to dla mnie właśnie taki serial - a szczególnie ten sezon to odkrył - na który można popatrzeć, bo gdy zacznę się nad nim zastanawiać, to wiele rzeczy mi się nie podoba. Jak wspominałam w recenzji pierwszego sezonu, nie miałam za wiele styczności z rodziną Addamsów, nie wiem, jako bohaterowie powinni się zachowywać i jakie mają relacje. Natomiast mogę napisać, że tak prominentny udział matki i babki Wednesday w fabule nie był do niczego potrzebny. Ten serial nazywa się jednak Wednesday nie rodzina Addamsów, a ten sezon robił wszystko, aby Wednesday była jeszcze bardziej samotną bohaterką. Pierwsza część sezonu skupia się na tym, że Wednesday chce ochronić Enid przed śmiercią, do której Wednesday może się przyczynić, co skutkuje tym, że Enid jako postać jest praktycznie odstawiona na trzeci tor, choć i ona ma swoje mniejsze i większe problemy. Tak jak nie żywiłam prawie żadnych uczuć do bohaterów po pierwszym sezonie, tak po tym mam ich jeszcze mniej.

Podobał mi się odcinek finałowy, bo całkiem ciekawie łączył historię rodzinną z bieżącymi wydarzeniami serialu. A jednocześnie - powtarzał. Po pierwsze to, co stanowiło część historii rodziców Wednesday i ich tajemnicę, a po drugie ileż Wednesday może walczyć z Taylerem/hyde'm. Naprawę liczyłam, że wątek tej postaci zostanie jakoś domknięty i dokończony, ale wydaje się, że będzie ciągnięty. Przy czym Tayler pokazany jest w najciekawszej sytuacji - powraca jego mama (która podobno nie żyła), powraca także jego wujek, który miał i ma pomysł, jak pozbyć się hyde'a ze swojej siostry. I choć Tayler podąża za nimi i robi, co mu każą, to w krótkich przebłyskach (niestety nieskutkujących nieposłuszeństwem) widać, że nie do końca to wszystko mu się podoba. A gdy zostaje mu odebrana jego wolna wola, to cóż... jest hyde'm. Podsumowując akapit - ten serial kręci się w kółko.

Odcinek z zamianą ciał podobał mi się umiarkowanie i był nieco toporny. To znaczy był to taki odcinek tendencyjny, podporządkowany dosłownemu ukazaniu empatii i zrozumienia punktu widzenia innego człowieka, ale odniosłam wrażenie, że efekt szokowy tego odcinka nie utrzymał się w późniejszej charakterystyce bohaterek.

Ponadto odniosłam wrażenie, jakby zamiana ciał na odcinek miała odkupić fakt, że Enid była prawie nieobecna w jego początkowych odcinkach, a później jej najbardziej efektowna scena nie była zasadniczo związana z Wednesday, ale z Agnes (na marginesie znów powtórka - bohaterki tańczą!) - czyli nową bohaterką, która próbowała nachalnie zwrócić na siebie uwagę Wednesday i próbując ją naśladować, znaleźć w niej przyjaciółkę. I paradoksalnie Agnes mogła być najsympatyczniejszą bohaterką tego sezonu. Nieco mniej paradoksalnie - bo może znikać - widzi i słyszy ona wiele, zarówno rzeczy, które mogą być pomocne, jak i takich których nie powinna oraz wprost traumatycznych. 

Mogłabym próbować rozbierać inne wątki, aspekty czy postaci na czynniki pierwsze, ale nie wiem, czy jest sens męczyć was powtarzaniem tego samego. Może tylko dwie uwagi na koniec - wątek dyrektora. Po pierwsze w i tak dość przerysowanym serialu cała postać dyrektora była karykaturalna, a cała związana z nim fabuła mogłaby zostać skrócona o połowę i serial nic by nie stracił, bo na dobrą sprawę i tak działo się to wszystko na trzecim planie. I druga - ze wszystkich kreacji aktorskich w tym sezonie największe wrażenie zrobił na mnie Owen Painter jako Isaac Night.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

piątek, 12 września 2025

Lecący Hauru i Sophie

 Hello!

Chyba już wspominałam, że Hauru (lub Howl) i Sophie z Ruchomego zamku Hauru to jeden z moich ulubionych motywów do wyszywania. Zrobiłam dwie wersje tego samego wzoru (wersja mniejsza i wersja większa), wyszyłam sobie breloczek do kluczy Calcifer  i przy nim wspominałam, że mam jeszcze jeden obrazek z Hauru i Sophie i miałam go pokazać... rok temu. Mam też Hauru w wersji chibi, którego możecie zobaczyć na wspólnym zdjęciu (prawie) wszystkich moich howlowych wyszywanek.

Powinnam pisać o moich wyszywankach od razu, bo niestety później zapominam, jak szła mi praca przy danym projekcie i nie mam co opisywać. Wydaje mi się, że sama praca przy wyszywaniu nie była zbyt trudna, ale miałam trochę problemu z doborem kolorów i odczytaniem wzoru peleryny Hauru. To chyba nawet dobrze widać, że w niektórych momentach kolory nieco się przenikają, a kształty nie są oczywiste. Za to ogromnie podobają mi się kolory, które udało mi się znaleźć na sukienkę Sophie, bo są naprawdę idealne.

Wzór, z którego korzystałam, nie ma czarnych linii konturowych, ale widziałam go też w wersji z nimi. I nawet zastanawiałam się, czy ich nie robić, ale po pierwsze - bardzo tego nie lubię, a po drugie - jeśli ktoś ma wiedzieć, co to za postacie, to będzie wiedział. I wszystkie pozostałe obrazki z nimi mają kontury - co prawda robione normalnie liniami wyszywanymi krzyżykami, nie na wierzchu pojedynczą lub podwójną nicią.


Chciałam pokazać, jak ładnie obrazek prezentuje się w ramce, którą udało mi się dla niego znaleźć, bo wygląda to razem bardzo dynamicznie, ale niestety okazało się, że zdjęcia zrobione wcześniej gdzieś przepadły i musiałam kombinować o 21 dzień przed publikacją.

Tak prezentuje się moja kolekcja! Na zdjęciu widoczna jest mniejsza wersja obrazka z chmurą. 

 

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

 

poniedziałek, 8 września 2025

Życiowa choć niecodzienna - Koty z Shinjuku

Hello!

Wstyd się przyznać, ile czasu zabierałam się za przeczytanie tej książki - a właścicielka wydawnictwa Yumeka była tak miła, że wysłała mi egzemplarz, chociaż akurat przy tym tytule nie pracowałam. Ale w końcu mi się udało i mogę nawet napisać, że ostatecznie czytanie Kotów z Shinjuku zajęło dwa popołudnia.

Książka Koty z Shinjuku leżąca na chustce w zielono-złoto-czarne wzory

Tytuł: Koty z Shinjuku 
Autor: Durian Sukegawa
Tłumaczenie: Małgorzata Samela
Wydawnictwo Yumeka

Rozrywkowa dzielnica Tokio, lata 80. XX wieku. Sfrustrowany, niepotrafiący się odnaleźć w życiu Yama trafia do knajpy z zamiarem utopienia smutków w alkoholu. Jednak ten przypadkowo znaleziony lokal oraz jego stali bywalcy na zawsze odmienią jego życie. Co ma do ukrycia cicha kelnerka pracująca w knajpie? Co z tym wszystkim mają wspólnego koty? Zanurz się w tętniące życiem i rozświetlone neonami Shinjuku, podążając za śladami kocich łap i odkryj  jego tajemnice. (Opis wydawnictwa)

Koty z Shinjuku łatwo mogły stać się opowieścią o rodzącym się cynizmie wobec życia, świata i ludzi, ale - mimo pewnych jasnych inklinacji - narracja nie podąża w tę stronę. Nasz głównych bohater Yama doświadcza czegoś na kształt wypalenia zawodowego, gdyż nie miał możliwości dostania pracy w sektorze, o którym marzył, choć udało mu się złapać gdzieś obok. Niestety w trakcie narracji obserwujemy postępujący mobbing i przemoc, której staje się obiektem ze strony swojego przełożonego. Kreacja głównego bohatera uderza czytelnika wręcz wyjątkową samotnością, której on doświadcza. 

Narracja jest pierwszoosobowa, zdania przeważnie dość krótkie, poznajemy więc dokładnie ogląd świata Yamy. Co bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie w tej książce, to fakt, że mimo swojego położenia, bohater nie ma maniery zakładania tego, co myślą o nim inne postaci i przypisywania im intencji, których wcale nie muszą mieć - a gdy czytałam kilka innych książek z Japonii było to tak obecne w narracjach, że aż zaczęłam się zastanawiać, czy jest to jakiś trend, czy jest to w jakiś sposób typowe dla literatury z Japonii (i tak wiem, że to szeroka kategoria).  

I przechodząc do bohaterów - Yama twierdzi, że do lokalu „Karinka”, który odkrył, przychodzą przeciętne osoby, ale tak naprawdę są to postaci ekscentryczne i niecodzienne. Literaturoznawca we mnie każe mi się także zastanowić nad faktem, że bohaterowie (poza niektórymi) nie dostają imion a przydomki czy pseudonimy. Czy to znak tego, jak są wyjątkowi, czy raczej tego, że Yama tak naprawdę ich nie poznaje, a poznanie imienia i nazwiska to ważny akt, który może stanowić tak o początku znajomości, jak i jej końcu? Yama nie ocenia bohaterów, których opisuje, jedynie przekazuje o nich najważniejsze informacje (albo te, które sam o nich wie). Jedynym bohaterem, który jest oceniany, jest on sam - i jest to ocena negatywna.  

W wielu recenzjach widziałam stwierdzenie, że to książka bez zwrotów akcji i muszę się z tym nie zgodzić, bo ma ona bardzo zaskakujący punkt kulminacyjny. Choć piszę to z pewną ostrożnością - ta książka jest tak zaskakująca, jak bywa samo życie. Ogólnie można powiedzieć, że jest ona bardzo życiowa - nawet jeśli nie każdy z nas trafia do nietypowego lokalu z ekscentrycznymi bywalcami. 

Ważnym motywem książki jest rozważanie o tym do kogo kierować swój przekaz, swoje ambicje czy po prostu to, co ma się do powiedzenia. Przełożony głównego bohatera twierdzi, że do mas Japończyków siedzących przed telewizorami, Yume - barmanka z „Karinki”, która, jak się okazuje, pisze wiersze - że jednak należy swoje komunikaty do jednostek. Podstawowa zasada marketingu brzmi: „Jeśli coś jest dla wszystkich, to jest dla nikogo”, więc Yume (oraz komik pojawiający się na jednym spotkaniu) mają rację, a jednak to przemocowy przełożony Yamy prowadził działająca agencję i robił programy, myśląc o masach. 

A gdy już tak skaczemy po motywach można jeszcze wspomnieć, że nietrudno doszukać się w Kotach z Shinjuku pewnego rodzaju found family, który początkowo może wydawać się iść w inną stronę, a ostatecznie dotyczy nieco innych bohaterów. I to właśnie tutaj koty odgrywają pierwszoplanową rolę.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M

czwartek, 4 września 2025

K-pop 2025 - sierpień

Hello!

Ja wiem, że sierpień to sezon urlopowy, ale takiej posuchy to się nie spodziewałam i to w i tak niezbyt ciekawym k-popowo roku 2025.


KEY - HUNTER

Uważam, że Key ma swój osobisty rodzaj k-popu i jest to k-pop teatralny. W tym przypadku mamy do czynienia z konceptem horrorowym - nie jestem pewna, czy wampirycznym (to sugerują słowa), czy zombie (a to choreografia). W pierwszym odruchu pomyślałam, że wolę koncepty bardziej glamour, ale Hunter też jest superciekawy!

Cała płyta podoba mi się umiarkowanie, bym powiedziała - 3 pierwsze piosenki najbardziej. Są w bardzo podobnym creepy klimacie - i na miejscu SM w sierpniu wybrałabym inną piosenkę na główny singiel, a w drugiej połowie października zrobiła repackage album - aby pasował do halloweenowej atmosfery. Ale to, że SM nie ma za grosz poczucia czasu i tego, co gdzie pasuje, nie jest tajemnicą. Z pozostałych piosenek moją uwagę zwróciło Picture Frame i Lavender Love oraz piosenka z Seulgi - ale z powodu poczucia, że Irene pasowałaby do niej dużo bardziej.

CHANYEOL - Happy Accident

To miła piosenka, do zapomnienia po pierwszym przesłuchaniu, zupełnie niczym się nie wyróżnia.

TEEN TOP - Cherry Pie

Jestem prostym człowiekiem, bass w refrenie i jestem kupiona. 

IVE - XOXZ

Album IVE SECRET. Przyznam, że gdy słuchałam tej piosenki razem z teledyskiem, to poczułam się bardzo przytłoczona i wydawało mi się, że to przykład sklejenia dwóch niekoniecznie pasujących do siebie utworów. Ale wróciłam do domu, odpaliłam Spotify i okazuje się, że XOXZ to całkiem porządna piosenka. Cały minialbum jest bardzo przyjemny do słuchania, myślę, że będę do niego wracała, ale nie ma jednej bardzo wyróżniającej się piosenki.

CHANYEOL - Upside Down

To jest piosenka, która ma każdy składnik (to znaczy to taki pop-punk), aby mieć potencjał na coś, co mi się podoba - ale dosłownie rozbolała mnie od niej głowa i zgrzyta mi w uszach. Jeden syntezator mniej i mniej ogólnego chaosu, proszę. Co do całej płyty - nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia, podoba mi się High & Dry, jeśli już mam coś wybierać.

Zapraszam na blogaskowego Facebooka oraz moje Instagramy (bookart_klaudia) oraz redaktorskie_drobnostki!

LOVE, M