sobota, 7 maja 2016

Serce i rozum ("Captain America: Civil War")

Hello!
Dwie i pół godziny nowego Kapitana to zdecydowanie za mało, przydałoby się drugie tyle. Zakończenie przychodzi znienacka i zostawia widza z rozdziawioną buzią. Raczej nie spoileruję, a jeśli owszem to uprzedzam wcześniej.


Wcale nie zaczęłam od końca, ale gdy zobaczyłam, że jakiekolwiek dalsze wyjaśnienie i losy bohaterów tego filmu zobaczymy najprawdopodobniej dopiero za dwa lata w "Black Panther", to tym bardziej czuć niedosyt. Choć to nie oznacza, że w Kapitanie nic się nie działo, bo działo się bardzo, bardzo wiele.
Podobnie jak w "Czasie Ultrona" od razu zostajemy rzuceni w wir walki i prawie nie ma momentów, gdy bohaterowie robią coś co nie jest biciem siebie nawzajem. Bo tytuł polski wcale nie jest taki durny jak mogłoby się wydawać.
Protokół o kontroli bohaterów to tylko punkt wyjścia do czegoś bardziej skomplikowanego. To znaczy w tej sprawie prawie udało się dojść do pewnego kompromisu, ale pewien sprytny plan zemsty wszystko utrudnia i kolejne konflikty nakładają się na siebie, aż do momentu starcia Kapitana, Buckiego (jak to odmienić?!) i Iron Mana, znanego z trailera. I choć bitwa TeamCap i TeamIron na lotnisku jest zjawiskowa to zdecydowanie ważniejsza jest ta bardziej kameralna.


Jakimś cudem nie powtórzono jednak schematu "co za dużo to niezdrowo" znanego z Ultrona, a raczej utrzymano klimat "Zimowego Żołnierza". Chociaż zdecydowanie niedostatecznie rozbudowano wątek granej przez Daniela Brühla postaci Zema, której starannie przeprowadzony plan zemsty w pewnym momencie sprawia, że wrzący, i tak, kocioł napięcia pomiędzy bohaterami wybucha.
Mści się także Black Panther, ale jemu zemsta nie przeżarła mózgu i okazuje się najbardziej rozsądną postacią w całym filmie. I kradnie on ten film zdecydowanie bardziej niż nowy Spider Man. Który, o ile jest w kostiumie jest znośny i do tego reprezentantem wszystkich fanów w tym filmie, i został do niego dołączony po to, aby utrzymać pewien znany z Marvela poziom humoru, bo tez niego mogłoby być naprawdę ciężko. Natomiast pierwsze spotkanie z Peterem w wykonaniu Starka jest nieprzekonujące. To głównie ze względu na nową ciocię May. Ja tylko czekam, aż następny Pająk będzie uczniem podstawówki, a ciocia będzie miała 25 la. Ale ja jestem bardzo sceptycznie nastawiona do każdego nowego Spider-Mana. Ten Peter także dostaje swoją wersję "wielka moc to wielka odpowiedzialność" w wersji pasującej do klimatu tego filmu.


Uroczym i dość jednoznacznym wątkiem jest znajomość Visiona i Scarlet Witch, chociaż zasadniczo są po dwóch stronach barykady. Ciekawe czy coś więcej z tego wyniknie, zapowiada się, że owszem. I taką mam nadzieję. Poza tym Vision jest średnio ciekawy w filmie, natomiast Wanda zaprezentowała się bardzo dobrze. Zarówno jako postać jak i aktorsko Elizabeth Olsen wypada zaskakująco sympatycznie.
Dość dużą i niezaprzeczalnie ważną rolę gra Czarna Wdowa (już są zapowiedzi, że w końcu, w końcu jest duża szansa na jej samodzielny film). To bardzo ciekawe, bo jest ona bardzo zaskakującą postacią i, co cudowne, nieoczywistą. Ale mam nadzieję, że w jej filmie znajdzie się  miejsce dla Clinta. Chociaż dalej nie wybaczyłam twórcom, że na romans pomiędzy nimi nie ma szans, bo tym co robi Clint w Kapitanie to "zawodzenie swoich dzieci". Ale ja i tak darzę go ogromną sympatią. 


W utrzymaniu humoru filmu pomaga Pająkowi Sam Wilson. Falcon jest pomocny, miły i lojalny jak nikt inny. A do tego jako jedyny, obok Kapitana, jako tako dogaduje się z Buckym. Jest jeszcze Sharon Carter - w końcu wyjaśnia się, że Peggy to jej ciocia - i jest ona bardzo pomocna w misji Steva, za co zostaje odpowiednio nagrodzona.
Ant-Man jest jak zawsze cudowny zarówno jako malutki jak i ogromny człowieczek. Tylko jego nowa maska nie wygląda dobrze. Plus w czasie walki z dużą mrówką, Spider Man robi nawiązanie, bardzo dosłowne, do "Imperium kontratakuje" i takim sposobem Ant-Man zostaje zwalony z nóg. W filmie pojawia się Bilbo lub doktor Watson, jak kto woli, czyli Martin Freeman. Jego postać ma być jeszcze rozwijana, bo póki co niezbyt wiele można o niej powiedzieć.


Ten film jest "Kapitanem Ameryką" ponieważ Kapitan ma rację. Z tym, że ta racja ma niezbyt dobre fundamenty, opiera się na jego przekonaniach i wierze w ludzi. A to bardzo kłóci się z prawem, dlatego Cap i cała jego drużyna zostaje kryminalistami. I chociaż ja jestem cały sercem TeamCap to mam wrażenie, że jest on jednak zbyt samolubny momentami. Natomiast Iron Man boryka się z traumami, poczuciem winy i samotnością. W większość spraw nie sposób się z nim nie zgodzić i często zwyczajnie mu się współczuje. Od pierwszego filmu Tony stał się jednak bardzo zgorzkniały, trzeba się mocno doszukiwać tej postaci, która z miejsca podbiła serca widzów, bo gdzieś znika. W tym wszystkim Kapitan wypada nieco jak zbuntowany nastolatek, a Iron Man jak mędrzec. I jak wspominałam wyżej, prawie udało się dojść do kompromisu, ale nastąpiło bum i nici z pojednania. Ja tym bum byłam szczerze przerażona. Niestety, doszła do fabuły trzecia zemsta.
Gdzie w tym wszystkim siedzi Bucky? Żył on sobie w miarę spokojnie, ale bez wątpienia miotał się pomiędzy tym co było i tym co będzie. A potem, w związku z planem Zema, musiał opuścić swoją kryjówkę i nim zaczynają miotać. Kapitan pomimo wszystko daje radę przekonać go, że jest po jego stronie i razem próbują dopaść Zema.


Zaskoczenia i niezaskoczenia. Tu mogą być spoilery i to naprawdę ogromne. W filmie jest sporo zaskakujących rzeczy, niekoniecznie zwrotów akcji, ale wydarzeń, których nikt się nie spodziewa. Albo to tylko ja. Na przykład Peggy umiera i pokazano jej pogrzeb. (To jedna z trzech scen, na których się wzruszyłam). Z jednej strony jest to naturalna kolej rzeczy, po tym co widzieliśmy w Zimowym Żołnierzu, ale świadomość, że już jej nie ma łamie serce. Największym zaskoczeniem i szokiem jest natomiast, to co wydarzyło się w 1991 roku. Po prostu nie mam słów. Z drugiej jednak strony, albo dlatego, że widziałam już tak wiele filmów z MCU, albo dlatego, że po prostu jest przewidywalny, zdarzało mi się całkiem nieźle zgadywać co będzie się dalej działo. Ale nie przeszkadza to w oglądaniu, bo te domysły kształtują się w jego trakcie i czasami jest tak, że bardzo się nie chce aby się sprawdziły, ale niestety. 
Mam ogromną ochotę iść na ten film do kina raz jeszcze, a jednocześnie czuję, że Zimowy Żołnierz był odrobinę jednak lepszy, a ten Kapitan jest w pewnych elementach wtórny. Mogłabym się pokusić o porównanie tych filmów, ale wspomnę tylko o tym, że w obu są super pościgi na ulicach miasta, ale w tym pierwszy lepsze, rozwalanie budynków też w tym pierwszy jest lepsze. I z jakiegoś powodu ważną rolę w scenografii odgrywają zbiorniki wodne, a Civil War jest ich więcej i chyba kryją ciekawsze rzeczy. 


Zakończenie filmu sugeruje, że kwestie kontroli bohaterów zdecydowanie powrócą. I choć rozumiem Kapitana ("jeśli będą chcieli nas wysłać w miejsce, gdzie nie jesteśmy koniecznie potrzebni; a uziemią gdy nasza pomoc będzie nieodzowna" - mniej więcej) myślę, że kontrola nad bohaterami jest jak najbardziej zasadna. Do Kapitana nie podchodzi matka, która straciła syna w Sokowi, natomiast do Starka owszem. Tony jest taki biedy i smutny w tym filmie, że nie sposób przejść wobec tego co twierdzi obojętnie, nawet jeśli cały sercem jest się za Kapitanem. I cały film tak się widz buja, wiedząc, że w pewnych kwestiach Rogers ma niezaprzeczalną rację, a w innych powinien posłuchać Irona Mana. Dlatego tak naprawdę nikt nie wygrywa (ale zerknijmy jeszcze raz na tytuł filmu).


Ktoś się chyba uczył od marvelowych seriali Netflixa i w Civil War jest walka na korytarzu i klatce schodowej. Co prawda nie tak ciemna jak w "Daredevilu", ale od razu się z nim kojarzy. Pierwszą wersją tytułu tego wpisu było "Walczą i biją się" i sekwencje oraz choreografie walk są fenomenalne wróćmy chociażby do tej Iron, Cap i Bucky z trailera, albo praktycznie wszystkie sceny z udziałem Black Panther. Ale oni tyle tam się biją, że nie sposób zachwycać się każdą walką. 
Tytuł najbardziej jednoczącej kino sceny otrzymuje scena w garbusie <3 Poza tym mi się to naprawdę podobało, bardzo, ale znów mam wrażenie, że to co napisałam wbrew najlepszym chęciom nie jest tak entuzjastyczne jak bym chciała. Głównie z powodu, o którym wspominałam w pierwszym akapicie. Ale ja chcę jeszcze raz. 


I zostawiam dwie recenzje popularnych blogerek: Myszy - polecam szczególnie sekcję "Spoilerowe piski", bo jest tam wiele uroczych, malutkich i błyskotliwych spostrzeżeń. I Zwierza. Ale ostrzegam, bo Zwierz pisze spoilerowo i o tym o czym M pisać nie chciała.

LOVE, M



4 komentarze:

  1. Szczerze mówiąc, nie lubię Capitana i Iron Maidena xD Nie wiem, tak po prostu mam, ale chyba obejrzę ten film dla pozostałych superherosów, może akurat Civil war trafi w mój gust :)
    LeonZabookowiec.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Chętnie bym obejrzała. Moje klimaty :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Szczerze? Nie lubię Marvela. A żadnego z bohaterów Marvela nie znosze tak bardzo jak Kapitana Ameryki XD Owszem, cała otoczka powstania ( czytałaś o tym, o walce z ideałami komunizmu, jak powstał komiks?:D) jest ciekawa socjologiczne ale..nie zdzierżę :D Więc nie zabiorę się i za film XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Czekaj, bo ja co przeczytam w poście to komentuję:
    - nowy Spider-Man kompletnie mi się nie spodobał. Był trochę śmieszny, ale... coś z nim nie tak.
    - Scarlet Witch jest dla mnie najgorszą postacią EVER. Ugh, bolało mnie jak na nią patrzyłam...
    -Czarna Pantera? To moja nowa Marvelowska miłość <3
    - Wielki Ant-Man w każdym rozmiarze jest seksowny
    - szkoda, że Ant-Man nie spotka się nigdy (chyba) z Deadpoolem i Iron Manem - to byłaby rozmowa ironii i sarkazmu
    - mimo że to Kapitan miał rację, sercem byłam za Iron Manem i też chciałam zabić tego padalca...

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3