wtorek, 4 lipca 2017

Perfekcyjna Pani Akademika

Hello!
Kocham mój akademiki i prawdopodobnie zostanę w nim do końca magisterki z polskiego. Jest cisza, spokój i prawie nie ma imprez. To znaczy przez dwa lata słyszałam dwie. W zeszłym roku trafiłam na cudowną współlokatorkę - żyłyśmy sobie, każda swoim trybem i nie interesowałyśmy się co robi druga, ale byłyśmy dla siebie miłe i uprzejme. Zero problemów, zero presji. W tym roku było inaczej. 

Ostatnio nie było zdjęcia z "Harrego Pottera" przy poście o studiach, a gdy tylko zobaczyłam Nevilla, stwierdziłam, że będzie pasował.

Pierwsza lampka ostrzegawcza zaświeciła się, gdy koleżanka chciała poprzestawiać meble w pokoju. W sumie nie robiło mi to aż takiej różnicy, więc się zgodziłam. Nigdy więcej. Wtedy jednak jeszcze liczyłam, że uda się jednak utrzymać miły dystans. Nic z tych rzeczy.
Współlokatorka z typu tych rozmownych. Kolejna lampka zaświeciła się, gdy zaczęła mnie przekonywać, że w "Pięćdziesięciu twarzach Greya" jest drugie dno i zasadniczo to książka psychologiczna. Potaknęłam i liczyłam, że będzie spokój. Przez pewien czas wymieniałyśmy jakieś uwagi o studiach i szło razem żyć. Do momentu, gdy okazało się, że mieszkam z Perfekcyjną Panią Domu. Z tym, że w akademiku. I zaczęły się schody. 

Ale zanim dalsza część historii jeszcze kilka uwagi: koleżanka, powiedzmy A., uwielbia rozmawiać przez telefon i robi to prawie cały swój wolny czas. Po drugie, A. uważa się za szczerą i mówiącą ludziom wprost, co o nich myśli osobę. Po trzecie na samym początku stwierdziła, że jest zmarzluchem i chciałaby aby grzejnik był bardziej odsłonięty. Przy normalnym układzie pokoju jest za jednym z biurek. W trakcie roku okazało się, że jest takim zmarzluchem, że śpi w sportowym staniku i spodenkach. Ona nawet nie stała przy prawdziwym zmarźlaku, chociaż zasadniczo mieszkała z jednym cały rok.

Otóż koleżance nie podobało się to jak sprzątam. I nie, nie powiedziała mi tego wprost. Wysłuchałam tego z jej rozmowy telefonicznej z kimś. A w sumie to nawet z co najmniej kilkunastoma ktosiami, bo temat sprzątania w akademiku, tego, jaki jest syf, brud i bałagan był jej ulubionym tematem rozmów przez bardzo długi czas. Ogólnie sprzątanie było jej tematem, a porządek obsesją. Niestety nie spełniałam standardów. I nie sprzątałam na pokaz w przeciwieństwie do niej. Zrobiłam tak tylko raz, gdy w którąś sobotę, gdy była w pokoju, przyniosłam odkurzacz z portierni. Zdziwieniom nie było końca, bo koleżanka chyba nie wiedziała, że ten cud techniki jest w akademiku. Poza tym koleżanka potrafiła 'poprawiać' po mnie. Myć podłogę czy umywalkę dzień po tym, gdy ja to zrobiłam. I nie dlatego, że zdążyły się jakoś szczególnie ubrudzić.
Druga sprawa - śmieci.  3/4 zapełnionego kosza to pełen kosz, a plastikowe butelki po półtoralitrowej wodzie nie nadają się do zgniatania. Więc to zwykle A. wyjmowała śmieci. Ale śmieci trzeba jeszcze wynieść do kosza za akademikiem. Ogólnie przyjętą zasadą było to, że ta, która pierwsza po wystawieniu śmieci, wychodzi z pokoju, ta je zabiera. Chciałabym. Koleżanka potrafiła tuż przed wyjściem zmienić worki, ale nie zabrać tych zapełnionych. W pewnych momentach wynoszenie śmieci to była zimna wojna na to, która pierwsza się ugnie.
Trzy. Akademik jest w bardzo ruchliwym miejscu, co wiąże się z tym, że okna robią się brudne w zastraszającym tempie. Jesienią i zimą mycie ich jest bez sensu, ale na wiosnę to konieczność. A ponieważ układ pokoju jest taki, że moje łóżko i biurko było pod oknami, uznałam, że to ja je umyję. Ale zdążyłam tylko jedno, bo coś się stało i musiałam pilnie jechać na uczelnię/wyjść z akademika. Gdy wróciłam do półki nad biurkiem A. przyklejona była duża kartka, na której szczycie zapisane było: UMYĆ OKNA!!! Niżej była dalsza lista rzeczy do posprzątania. Cóż, okna umyłam następnego dnia ja. Nie umiem też zliczyć deklaracji, że ona nie będzie już sprzątała tego pokoju.

A. nie miała też problemu z ruszaniem, przestawianiem i rządzeniem się moimi rzeczami. Nie było tego dużo i nie za często, i w sumie, gdyby odstawiała potem te rzeczy na miejsce, nie było by problemu. Ale ona nie uważała za stosowne, odłożyć wszystko tak jak było. 

Rzeczą, która przerosła moje najśmielsze oczekiwania było przywiezienie przez nią do Gdańska roweru i stwierdzenie, że pokój w akademiku to odpowiednie miejsce, aby go trzymać. Co prawda w naszym domu studenckim pokoje są duże, ale to pewna przesada. Tym bardziej, że skorzystała z niego raz, przez dwa miesiące.

Ale to nie jest najlepsze - najlepsze są jej przemyślenia na temat akademika i humanistów. I mojej osoby. Wszystkie wyrażone przez telefon. Duża część z pełną premedytacją. 
Zacznijmy od tego, że mam dość regularny tryb życia. Spać - 23, wstać - 6. Wiąże się to z tym, że najczęściej o 22.30 idę się kąpać. Koleżanka przez 2 semestry tego nie zauważyła i w czerwcu zaczęła narzekać. To znaczy osobie, z którą akurat rozmawiała przez telefon, mówiła rzeczy w stylu: "no zawsze jak wracam z angielskiego, to ta łazienka musi być zajęta; zastanawiam się czy ktoś nie robi tu tego złośliwe; złośliwość ludzka nie zna granic; tak to jest, jak się mieszka z pojebanymi ludźmi (a pojebanymi we wszelkich możliwych odmianach, to jej ulubione słowo); może pójdę się umyć jak się łazienka łaskawie zwolni, co może się stanie za 10 godzin". Ale kiedyś przeszła samą siebie, mówiąc mniej więcej: "no k***a znowu jest zajęta łazienka. blablaba. a pewnie TO COŚ dopiero weszło". Inne jej ulubione określenia na moją osobę - dziecko. Z tym też się wiąże ciekawa historia, otóż A. w rozmowie z chłopakiem stwierdziła, że lepiej by było, aby aborcja była możliwa/legalna (nie pamiętam dokładnie jakiego słowa użyła, ale nie do końca jej poglądy na aborcję są ważne), bo wtedy nie musiałaby żyć na świecie z pojebanymi dziećmi. Z resztą to nie pierwszy ani nie ostatni raz, kiedy komuś życzyła śmierci. Obrywało się oczywiście humanistom - "humaniści są niepotrzebni, ja to bym ich spaliła na stosie". Średniowiecze skończył się ładnych parę wieków temu, ale widać człowiek może wyjść ze średniowiecza, a średniowiecze z człowieka nie. Ogólna pogarda dla humanistów biła z większości jej wypowiedzi. Czepiała się tego, że uczymy się rzeczy na pamięć, że na egzaminie powiemy cokolwiek i zdamy, a jej wypowiedź, którą przytoczyłam na stronie bloga na facebooku była najbardziej lajkowanym postem od dawna. 

Moja tegoroczna współlokatorka studiuje chemię i cierpi na mocną awersję do humanistów. To słowem wstępu.
Jutro mam egzamin z filozofii, więc romansuję z Sokratesami, Platonami i pozostałymi Arystotelesami. I tak powtarzam i czytam, i akurat o logice ogólnie i logice w filozofii. Moja współlokatorka akurat rozmawia przez telefon i w idealnym momencie mówi mniej więcej: "No, ja nie rozumiem, jak można się tak uczyć na pamięć, przecież to bez sensu! Dla mnie wszystko musi być logiczne!".
Szkoda, że chyba nie wie skąd logika i zasadniczo cała nauka się wywodzi.

Gdy w czasie sesji przychodzili do niej znajomi, aby tłumaczyła im chemię, usłyszałam taki tekst: "no gdyby moje dziecko okazało się humanistą, to wywaliłabym jest z okna dziesiątego piętra".  Niech ona gada o mnie, o innych humanistach, ale żeby się tak, o biednym nienarodzonym dziecku, wyrażać.  

Wyszło tego więcej niż się spodziewałam. A mam materiał na jeszcze jedną notkę, więc jeśli podobał Wam się ten post będzie kolejny, nieco bardziej szczegółowy. 
Jeszcze tylko kilka uwag. Po pierwsze od razu odpowiem na pytanie, dlaczego nie próbowałam zmienić współlokatorki. Otóż przez pierwszy i większość drugiego semestru jej zachowania były znośne, choć nieprzyjemne, ale ją dużo bardziej irytowało to, że nie reaguję na jej zaczepki i to, co słyszałam przez telefon, niż mnie jej działania. Prawdziwa złośliwość zaczęła się od przywiezienia roweru, ale wtedy zostały dwa miesiące do końca roku i naprawdę miałam lepsze rzeczy do robienia, niż użeranie się z akademikowo-uczelnianą biurokracją. Po drugie to nie tak, że byłam święta, ale takiego poziomu złośliwości jak ona nigdy nie osiągnęłam. W sumie całkiem ją podziwiam, że jej się nie znudziło i chciało dalej, pomimo że, jak pisałam, jej gadanie i wszystko inne niezbyt mnie ruszało, a z czasem zaczęło ogromnie bawić. Po trzecie: mam obawy przed opublikowaniem, ale z drugiej strony, nie wymyślam tych rzeczy, życie pisze najlepsze scenariusze. 

Trzymajcie się, M

2 komentarze:

  1. Matko... Nawet nie wiesz, jak Ci współczuję, że musiałaś się z kimś takim użerać. Ciekawi mnie, skąd ta nienawiść do humanistów? W ogóle też skąd tyle złośliwości? Nie ogarniam...
    Czekam na więcej tego typu postów; naprawdę ciekawie się to czyta :D
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Batko Bosko! Uciekaj od tej osoby daleko! Bo takie traktowanie przez nią może Ci się później jakoś odbić... Ogólnie nie rozumiem, jak można być tego typu człowiekiem - A. wyraźnie czerpała sadystyczną przyjemność z bycia wredną osobą, co jest jak dla mnie nielogiczne i sprzeczne z naturą ludzką. Do tego chemia, brrr! Zmieniając delikatnie temat, muszę pochwalić Cię za styl tej notki! Perfekcyjnie budowałaś napięcie w tym tekście, co naprawdę dawało mi świetny odbiór i udało mi się nieźle wczuć!
    Pozdrawiam!
    indywidualnyobserwator.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3