Nie byłam wielką fanką dwóch pierwszych sezonów Sabriny. Pierwszy podobał mi się średnio, drugi trochę bardziej, ale trzeci też nie jest szczególnie specjalny.
Zastanawiam się, czy w tym sezonie serialowym (o tobie mówię Doctorze Who) wszyscy twórcy mają problem z towarzyszami/przyjaciółmi głównych bohaterów. W Sabrinie to już nie tylko pomysł, aby Harvey i Roz byli razem (to jest chyba najgorsze, co się temu serialowi przytrafiło), ale fakt, że Roz, Harvey i Theo oraz jego nowy kolega przez większość czasu mają swoje przygody, które tak naprawdę tylko pośrednio związane są z Sabriną, a bardziej z tym, że oni mają zdolności pakowania się w kłopoty. Sabrina ma za mało roboty w piekle i jeszcze musi przejmować się tym, co oni robią. A Roz i cheerleaderki to jeszcze gorsze niż Roz i Harvey. Po co? Dlaczego? Pomimo teledyskowego zwiastuna sugerującego, że seria będzie miała do siebie dystans - tak nie jest, serial traktuje się poważnie, wręcz dramatycznie poważnie. A z cheerleaderek pozostaje tylko zażenowanie.
Poza tym przez calusieńki sezon wszyscy wmawiają Sabrinie, że ona tak bardzo lubi moc, być silna, mieć władzę. Och, nie. Naprawdę, jako widzowie nie mamy podstaw, aby tak sądzić, a powiedziałabym nawet, że Sabrinie w tym sezonie podejmowanie różnych decyzji przychodzi nieco trudniej niż w sezonach poprzednich. Nie żeby jej to dodawało charakteru, bo podobnie jak w sezonie pierwszym dosłownie miała dokładną listę rzeczy do zrobienia, ale nie można jej zarzucić, żeby jakoś upajała się mocą.
Jednym z wielkich kłopotów z którym bohaterowie mierzą się w tym sezonie jest to, że czarownice i czarownicy z Greendale słabną i praktycznie nie mają mocy. Innym wielkim kłopotem jest to, że do miasta zawitali poganie, którzy mają zamiar zabić wszystkie czarownice, a ich krwi użyć do użyźnienia swojego bożka. Dodajmy do tego osobiste kłopoty Sabriny i ludzi w jej otoczeniu - biedny Nick, którego w pewnych momentach widzowi autentycznie szkoda, a w kolejnych nie można nic poradzić tylko śmiać się z tego, jak chłopak postanawia sobie radzić (albo raczej jak twórcy każą mu sobie radzić, chyba myśląc, że możne spodobać się to widzom) - oraz kłopoty Sabriny związane z jej piekielnym statusem, wątki przyjaciół Sabriny - zarówno wszystkich razem, jak i w parach oraz osobne zadanie Ambrose'a i Prudence - teoretycznie w serialu dzieje się bardzo dużo, ale oglądając ani trochę się tego nie czuje.
Żeby nie było tak negatywnie to uwielbiam wątek Ambrose'a i Prudence, jak dla mnie mogliby dostać osoby serial, tylko po to, aby ścigać ojca Blackwooda po całym świecie. A później razem zajmować się konsekwencjami tego, co narobił.
Podsumowując, jako serial, który służył mi w przerwach od nauki, aby odciągnąć umysł od zastanawiania się, co językoznawstwo zawdzięcza młodogramatykom, co o języku sądzili filozofowie w oświeceniu czy jakie są zależności pomiędzy lingwistyką kulturową a kognitywizmem, sprawdził się całkiem nieźle. Ale dwa ostatnie odcinki obejrzałam już nieco bardziej świadomie i jeśli mogę Wam coś doradzić, to ich nie oglądajcie - unikniecie zawodu, bo finał sezonu jest po prostu słaby. Jeszcze przedostatni odcinek daje radę, ale wyjaśnienie, rozwiązanie i to, jak poradzono sobie z poganami... Nie wiem, być może planowano zrobić z tego dwie części, ale okazało się, że trzeba to będzie zamknąć w jednym epizodzie. Nie mam pojęcia, co się tam zadziało, ale coś złego.
Wszystko wskazuje na to, że czwarty sezon powstanie. A ja go obejrzę, bo zapewne Ambrose odegra w nim ważną rolę, ale to jedyny powód, aby śledzić te serial.
Pozdrawiam, M
Ja jakoś nigdy nie zebrałaś się w sobie, żeby zobaczyć ten serial. I to nie przez sentyment do starej produkcji, ale po prostu nic mnie do niego nie przyciągało. W ogóle ostatnio jestem strasznie wybredna jeśli chodzi o seriale i oglądam ich bardzo mało. Oczywiście o trzecim sezonie nie dało się nie usłyszeć. Dużo osób też narzekało na ten sezon.
OdpowiedzUsuńKsiążki jak narkotyk