Hello!
Chciałam napisać składną recenzję serialu Tiny Pretty Things, ale mi się nie udało. Dlatego są to wyjątkowo - nawet jak na moje zdolności i to, co i tak często tu czytacie - subiektywne i ekspresyjne wrażenia z oglądania.
Zmusiłam się żeby dooglądać ten serial do końca, niemalże siłą kazałam sobie włączać koleje odcinki, bo się uparłam, że dokończę. Nie było to łatwe, bo jeden epizod oglądałam nieraz na 6-7 rat, bo więcej jak 10 minut tego serialu na raz, nikt nie powinien musieć znosić.
Zacznijmy od tego, że główna bohaterka jest tak niesamowicie antypatyczną postacią, niekonsekwentnie zbudowanym bohaterem i nie ma w sobie żadnej cechy ani zachowania, które sprawiałoby, że można ją polubić. Na dodatek momentami wydaje się albo zbyt naiwna, albo zbyt pewna siebie - ogólnie jej charakter chyba miał być taki skomplikowany a wyszedł chaos, bo dziewczyna albo jest nadmiernie impulsywna, albo za dużo myśli. Albo wcale nie myśli zanim coś zrobi. W największym skrócie - dzięki temu serialowi przypomniałam sobie dlaczego tak rzadko oglądam seriale, w których głównymi bohaterkami są nastolatki - są niemiłosiernie, nieziemsko irytujące.
Widziałam za dużo podobnych seriali i filmów, aby przejmować się tropem "ja tu należę / ja tu nie należę", wzajemnej złośliwości tancerzy, zdrady i wszystkiego tego, co było modne w filmach o tańcu / balecie jakieś 10-15 lat temu. Od tamtych filmów ten zasadniczo różni się tylko tym że główna bohaterka jest czarnoskóra, pierwsza osoba, z którą w miarę się zaprzyjaźniła w szkole to gej, a w samym serialu pokazują więcej seksu. Poza tym to te same tropy o szkole tańca, które były modne lata temu. Jakby nikt nie miał innych pomysłów, co - poza rywalizacją na każdym poziomie - może się w takiej szkole dziać.
"Jak chcesz tu zostać to musisz się przystosować!" Stereotyp, na stereotypie na wykorzystanej milion razy kliszy.
I ten niby kryminalny wątek "kto zepchnął Cassie z dachu" jest podobnie mało interesujący, jak cały serial. Naprawdę cieszyłam się, że Tiny Pretty Things ma tylko 10 odcinków, bo gdyby miało więcej, to chyba oglądałabym ten serial dwa miesiące. Bo nie tylko charakter głównej bohaterki jest chaotyczny. Rozwój wątków także. Ma się ochotę krzyczeć do ekranu "Jakim sposobem to ma mieć sens?!", bo nie ma żadnego. Liczba urwanych wątków, z których nic nie wynika zakrawa na jakiś absurd, wątki z których coś wynika, nie mają sensu, a głównym celem serialu jest pokazanie, jak bardzo niepoważnie można podejść do bardzo poważnych sprawy, jak nie mieć z nimi problemu i jak zamieść je pod dywan.
A policjantka, która chyba miała być drugą silną postacią kobiecą - jest na drugim miejscu bycia irytującą. Jak ocenić serial, w którym nie znosisz połowy bohaterów, a druga połowa jest ci tak obojętna, że ostatecznie nie pamiętasz żadnego imienia?
Inna ciekawa rzecz w tym serialu to to, że nasza gówna bohaterka powinna być super utalentowaną tancerką, która dostała miejsce w szkole, tylko dlatego że poprzednia gwiazda spadła z dachu. A po pierwsze, bohaterka pojawia się w szkole dzień po tym wypadku (a przynajmniej tak to wynika z narracji serialu) i nie mam pojęcia, jak miałoby zostać tak szybko zaaranżowane jej pojawienie się w szkole, a po drugie, ze wszystkich bohaterów jej tańczącej widzimy najmniej i naprawdę bardzo trudno uwierzyć, że jest ona lepsza niż osoby, które były w tej szkole wcześniej. Tym bardziej, że dziewczyna podobno miała problemy z podstawami i nie znała francuskiego, a także pojawił się motyw, który zaraz umarł i oczywiście nic z niego nie wniknęło, że dziewczyna tańczy hip-hop czy inny taniec współczesny.
Ponad posiadanie dwóch najbardziej irytujących bohaterek, jakie widziałam od dawna, Tiny Pretty Things ma także bohaterkę, która jest tak niesamowitą chorągiewką, że im bliżej końca serialu było, coraz bardziej zastanawiałam się, ile razy może zmienić zdanie. I była to June.
Ogólnie stężenie dramy jest w tym serialu podobne do stężenia dramy w Trzynastu powodach i to BARDZO źle. Nie powinny powstawać seriale o nastolatkach z tak niezdrowymi dawkami dramy. Ba, pomyślałam o podobieństwie do 13 powodów na długo zanim obejrzałam ostatni odcinek... którym Tiny Pretty Things prawie próbuje być tym serialem. Ale ten serial można traktować niepoważnie; w pewnym momencie widz się uodparnia na poziom jego absurdu, bo inaczej jest nieoglądalny.
Pozdrawiam, M
Nie znam tego serialu, ale ostatnio trafiam często na jego recenzję na wielu blogach.
OdpowiedzUsuńNie dla mnie ^^ pewnie wyłączyłabym po pierwszym odcinku
OdpowiedzUsuńMoże dlatego że wcześniej męczyłam się z Przeznaczenie: Saga Winx w którym miałam ochotę uśmiercić wszystkich bohaterów i jeszcze strasznie się wynudziłam, Tiny Pretty Things odebrałam troszeczkę bardziej pozytywnie od ciebie
OdpowiedzUsuńZgadzam się z tym co piszesz o głównej bohaterce, najlepsze jest to że w sumie jest całkowicie niepotrzebna w tym serialu. Nic nie wprowadza, nie zmienia i nic nie robi. W ogóle wszystkie postacie są prowadzone strasznie chaotycznie, ciągle się gubiłam kiedy niby się nienawidzą a kiedy lubią
Liczyłam na jakieś ładne choreografie, stroje, po prostu na balet, może rzeczywiście trochę rywalizacji i tych takich stereotypowych motywów, ale na pewno nie tego! Przede wszystkim tyle seksu. W serialu dla nastolatków. Może to ja jestem jakaś dziwna, że mnie to burzy (szczególnie watek z Daphne i jej siostrą i tym nauczycielem!), no i tam są takie rotacje kto z kim. I nie tylko June jest taką chorągiewką (choć ona pewnie najbardziej), bo niby wszyscy się nie znoszą, a potem nagle lubią i współpracują, a potem znowu nie znoszą. No i faktycznie, ta tajemnica, która Cassie, która spadła z dachy myślałam, ze będzie drugim tematem zaraz po balecie, a tu z tego nic nie wyszło, bo oni to zepchnęli na nty plan. xD
OdpowiedzUsuń