Po książkach, serialu, połączeniu książek i serialu, przyszedł czas na filmy rozgrywające się w świecie doktora Lectera. Zaczynam oczywiście od "Czerwonego smoka".... Dokształciłam się, zaczęcie od "Czerwonego smoka" wbrew pozorom wcale nie jest takie oczywiste. Pierwszym filmem było "Milczenie owiec", później "Hannibal" dopiero potem dzisiejszy i na końcu "Po drugiej stronie maski". Nie zwróciłam na to zupełnie uwagi i zaczęłam oglądać filmy w takiej kolejności w jakiej są książki.... Dokształciłam się jeszcze bardziej, jest jeszcze jeden film o Czerwonym smoku "Łowca" i jest to pierwsza ekranizacja książki. Całkiem możliwe, że jeśli znajdę czas to i ten film obejrzę i coś o nim napiszę.
Muszę ostrzec, że jeśli nie będę się pilnowała to dzisiejszy wpis może skończyć się czymś takim: "Jaki Edward Norton jest śliczny!" Ale zapowiada się wyjątkowo krótki, bo podobnie jak przy książce "Hannibal. Po drugiej stronie maski", choć podobał mi się ogromnie, czuję, że nie jestem w stanie zbyt wiele o nim napisać. Znów przyjmijmy, że jest to bardziej zbiór uwag i spostrzeżeń, niż pełnoprawna recenzja.
Od pierwszych sekund wiedziałam, że film będzie mi się podobał. Całkiem spory udział w tym miał fakt, że rozpoczął się koncertem i kolacją filharmoników, późniejszym przyjściem Willa i odkryciem przez niego kim Hannibal jest. To był bardzo dobry wstęp. A film cały czas utrzymuje bardzo dobry poziom. Choć na początku ma lepiej uchwycone sceny, z czasem to się rozmywa, ale może spowodowane jest to, tym, że upływającego w filmie czasu się nie czuje. Ja nie mam pojęcia, co stało się z tymi dwiema godzinami. Po prostu, dopiero co zachwycałam się początkiem, a tu już jadą do domu Dolarhyda. A ja siedziałam w ciągłym napięciu i wszystko bacznie obserwowałam. Chociaż czytałam książkę, mogłam się spodziewać co zobaczę w filmie i znałam w zasadzie rozwiązanie całej zagadki. Nie przeszkadzało mi to w przejmowaniu się i przeżywaniu tego co działo się na ekranie.
Te sceny, które zrobiły ma mnie takie wrażenie to między innymi: gdy Will wchodzi do domu jednej z zamordowanych rodzin, stoi w ciemnej kuchni i otwiera oczy, a później, gdy przegląda się w połamanym lustrze. Sceną, która spowodowała, że podskoczyłam na krześle był, gdy Will odwiedził Hannibala na spacerniaku i wyskoczył go niego z zębami.
W nawiązaniu do niezbyt eleganckiego tytułu posta muszę napisać, że podobnie jak w książce, największe wrażenie zrobiło na mnie zjedzenie obrazu przez Dolarhyda. I chyba nigdy nie przestanie mnie to intrygować. Warto jeszcze dodać, że w filmie zachowano nieco lepszą proporcję w przestawianiu historii poszczególnych postaci. Każdej było tylko tyle, ile było potrzeba. Nie brzmi to zbyt dobrze, ale się sprawdza.
Prawdę powiedziawszy, miałam pewne obawy co do aktorów. Nie do tego jak będą grać czy coś podobnego, bo byłam przekonana, że nie będzie w tej kwestii nikomu nic do zarzucenia, i nie pomyliłam się. Obawy dotyczyły bardziej mojego osobistego ich odbioru. Oczywiście związane było to z tym, że oglądałam ( i będę oglądała) serial. Tym razem się pomyliłam, moje obawy były nieuzasadnione. Fakt oglądania serialu, nie przeszkodził mi w przyjęciu Willa i Hannibala prezentowanych w filmie.
Powinnam napisać coś więcej o aktorach, ale mogę tylko tyle, że byli genialni. A film zdecydowanie należy do jednych z moich ulubionych.
Ostatni weekend ferii, trzy miesiące do matury, trzeba jeszcze te dwa dni wykorzystać, M
Nie słyszałem o tym filmie, na pewno warto byłoby obejrzeć. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńindywidualnyobserwator.blogspot.com.