wtorek, 24 lutego 2015

Pięknie i smutno ("Teoria wszystkiego")

Hello!
Chyba jednak myliłam się, sądząc, że dodawanie samych obrazków to dobry patent na notkę. Nie doceniałam Was, jesteście bardziej wymagający, a ja dziś postaram się tym wymaganiom sprostać pisząc recenzję "Teorii wszystkiego".

 Miałam nie pisać tej recenzji, ale gdybym tego nie zrobiła to nie miałabym logicznego powodu, aby umieścić tutaj powyższy gif, a bardzo chciałam to zrobić. Chyba nie muszę tłumaczyć dlaczego.

Film zdążyłam obejrzeć przed Oscarami, dzięki internetowi, bo na kino w moim mieście nie ma co liczyć, i bardzo się cieszyłam, gdy w poniedziałek rano zobaczyłam, że Edddie Redmayne dostał tę nagrodę. Już chyba widać, że sam film też mi się podobał. Ponieważ oglądałam go niedługo po "Grze tajemnic" włączył mi się system porównywania i "Teoria wszystkiego" wypada dużo lepiej. Chociaż i jeden i drugi film to biografie, to przedstawiona część historii Stephena Hawkinga jest mi osobiście dużo bliższa niż życie Alana Turinga. Głównie dlatego, że gdy oglądam film chcę mieć możliwość wczucia się w sytuację postaci i w "Teorii" właśnie to dostaję.
Teraz czas, aby wyprowadzić ludzi z błędu. Film wcale nie jest biografią Hawkinga. Bum! Tylko jego żony. Oczywiście, że to za dużo powiedziane. Ale jest tak, że prawdziwą walkę z chorobą prowadziła właśnie Jane, grana przez Felicity Jones. Szczególnie widać to w pewnej scenie gdy Hawking bawi się z dziećmi, a ona coś przepisuje czy uzupełnia jakieś dokumenty. Jednocześnie na nic się nie skarżyła. Dopóki naprawę nie potrzebowała pomocy. Generalnie to fantastyczna postać. Taka, której absolutnie wszystkie decyzje można zrozumieć, a co więcej szczerze ją wspierać. Bo cała to historia jest niesamowicie prawdziwa i czysto ludzka. Zdarzyło mi się jednak czytać recenzje, w których zachowanie Jane było potępiane. Ona jest tylko człowiekiem. Wiedziała na co się decyduje wiążąc się z Hawkingiem i była przy nim tyle czasu ile dała radę. I cały czas była mu wierna. Jej oburzenie w scenie, gdy matka zarzuca jej zdradę, jest chyba najlepszym o niej świadectwem. Albo w szpitalu, gdy decyduje się na ogromne ryzyko byle tylko jej mąż przeżył. Dla mnie to jest wspaniałe.

Długo mogłabym się jeszcze zachwycać postacią Jane. Ale może przejdę do innych aspektów. Rozczarują się na tym filmie ci, którzy liczyli na wykład z fizyki, kosmologi czy czegoś jeszcze innego, dla mnie osobiście niezrozumiałego. Z powyższego akapitu wyraźnie widać, że film jest o małżeństwie, skomplikowanych relacjach nauki, choroby i miłości. Ale jednak najbardziej miłości. Oczywiście Eddie nie dostał tej nagrody ( i kilku innych, jeśli się nie mylę) bez powodu. Ukazanie postępującej choroby, a jednocześnie geniuszu i poczucia humoru, nie było łatwym zadaniem. Mała uwaga, w filmie dość trudno zauważyć postęp czasu, oprócz tego, że pojawiają się kolejne dzieci, Jane zmienia ubrania i fryzury, a choroba postępuje, nie mamy żadnej informacji, w którym roku akurat jesteśmy. Po obejrzeniu sprawdziłam i okazało się, że film dział się na przestrzeni około 3 dekad. Troszkę rozczarowałam się muzyką, chociaż fragment filmu dzieje się w bardzo muzycznym otoczeniu.

Ale tytuł recenzji nie bez kozery zawiera słowa: pięknie i smutno. Bo chociaż film, szczególnie na początku jest wyjątkowo uroczy to z czasem robi się coraz bardziej dramatyczny. Istnieje nieduża liczba filmów, na których nie płakałam, płaczę na wszystkim co się da. Ale ten film przeszedł moje wyobrażenie o tym jak bardzo mogę si wzruszyć. Otóż mogę bardziej niż przypuszczałam. Plus tego, że oglądałam go w domu i miałam maskę chusteczek pod ręką.


Jeszcze kilka uwag-informacji. Piękna jest scena, gdy Hawking próbuje powiedzieć Jane, że ją kocha, ale już nie może. Bardzo mi się podobał moment zakładania swetra, gdy bohater wpada na pomysł, przypatrując się płonącemu na kominku ogniowi. Generalnie podobał mi się sposób pokazania nauki i geniuszu w filmie. Powracam do postaci Jane, bo Stephen tłumaczył jej, niektóre rzeczy, chyba tylko po to, aby widzowie też mogli je zrozumieć. Ale i ona sama, humanistka, później z prawie, że nie mniejszą pasją niż mąż tłumaczyła zawiłości jego teorii. Zabawny jest moment, gdy Hawking z kolegami świętuje, a już porusza się na wózku i zachodzi konieczność noszenia go po schodach. Kolega najpierw wniósł Hawkinga, a później zszedł po wózek. W tym czasie fizyk czekał na niego na kolanach królowej Wiktorii. Choć mogłam ją źle rozpoznać i był to ktoś inny. W filmie są też dwie niespodzianki dla fanów "Doctora Who". Jedna bardziej subtelna, druga trochę mniej, ale obie zabawne. Ostania rzecz. Część zdjęć między innymi ze śluby są stylizowane na taki robione domową kamerą i na dodatek w takiej jak by sepii, to też mi się bardzo podobało.
Dzięki temu,że w ostatnim czasie oglądam dużo filmów, zaczynam zauważać co sprawia, że dany tytuł mi się podoba bądź nie. Oczywiście nie są to stałe kryteria, bo każdy film jest inny. Ale ten prawie idealnie wpisuje się w moje oczekiwania.

Trzymajcie się, M

2 komentarze:

  1. Zrobiło mi się smutno już na samo czytanie tego. Dzięki Tobie wiem, co będę oglądać następne <3
    Zdjęcia wyglądają naprawdę niesamowicie i już się nie umiem doczekać, aż to zobaczę :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam, film jest cudowny. Zgadzam się, są momenty bardzo wzruszające, najczęściej ukazane jako detale, krótkie gesty czy słowa. Poruszający i niesamowity! :-)

    OdpowiedzUsuń

Jesteście dla mnie największą motywacją.
Dziękuję.
<3